Gdzie Tony, kiedy już stracił nadzieję, poznaje Steve'a.
ilość słów: 2119
________________________________________________________________________________
Całe ciało Tony'ego było mieszanką blizn i czarnego tuszu. Prawie każdy zakątek jego ciała spowijały tatuaże, ich czarne kontury zbiegały się ze starymi i nowymi bliznami, które nosił na swoim ciele.
Pamiętał tatuaż swojej matki, pamiętał jak jeszcze jako dziecko śledził delikatnie palcem jego kontury. Jej tatuaż idealnie ją odwzorowywał, był tym co ją określało, jeśli odpowiednio się ją interpretowało. Papierowy samolocik, jedynie z delikatnymi czarnymi liniami, widniał tuż na jej nadgarstku. Tatuaż jego ojca, także idealnie pasował, i do niego samego tak jak do tatuażu swojej żony.
Tony zawsze się przyglądał samolotowi, ciemnemu kształtowi, cieniowi nowoczesnego samolotu, tuż pod papierową wersją jego matki. Dwa samoloty idealnie ze sobą współgrały tworząc jeden i przejrzysty tatuaż, który dopełnił się na skórach jego rodziców dzięki ich miłości.
Maria zawsze mu opowiadała, kiedy to zyskała tatuaż Howarda, a on połączył się z jej, tak jak jej dusza z jego bratnią, mimo iż Tony nigdy nie mógł tego zobaczyć.
Poza tym tatuażem, składającym się z dwóch, skóra Marii Stark była czysta, bez żadnej czarnej linii, świadcząca o wierności dochowanej bratniej duszy.
O skórze Howarda nie można było powiedzieć tego samego. Tony oprócz samolotów, zauważył, tuż pod podwiniętym rękawem koszuli ojca inny tatuaż, który nie miał nic wspólnego z samolotami.
Kiedyś spytał się o to Marii, kiedy leżał w łóżku, a noc zaglądała przez okno. Jego matka tylko uśmiechnęła się lekko, radośnie, jednak w jej oczach Tony mógł zauważyć ból. Odpowiedziała wtedy tylko, że Howard zanim ją znalazł pogubił się trochę. Tony przyjął to wyjaśnienie i już nigdy o to nie zapytał, nawet wtedy kiedy pewnego dnia zobaczył na kostce Howarda tatuaż, którego wcześniej nie było. Udawał, że nie słyszał płaczu i krzyków Marii, kiedy szedł po schodach do góry, niezauważony.
Zamknął się w swoim pokoju, delikatnie gładząc swój tatuaż, który pojawił się na jego skórze zaraz po urodzeniu. Długą, cienką i prostą czarną kreskę, która ciągnęła się od jego łokcia do połowy przedramienia.
Próbował zasnąć, delikatnie gładząc tatuaż i starając się nie słuchać krzyków z dołu. Wpatrywał się w biały sufit, marząc o tym, by nigdy nie zranić w taki sposób swojej bratniej duszy, która tam gdzieś na niego czekała.
Lata mijały, a na skórze Tony'ego jedynie przybywało kolejnych tatuaży, jednak żaden z nich nie połączył się z jego. Prosta kreska wciąż widniała samotna na przedramieniu, kiedy całe jego ciało było pełne run, róż, ptaków i innych tatuaży, które nie miały żadnego znaczenia.
Już nawet nie pamiętał, który tatuaż był, od której dziewczyny. Zazwyczaj wszystko kończyło się tak samo, pijany szedł, z którąś do łóżka, a kiedy zasnęły szedł pod prysznic, nawet nie szukając tatuażu, który pojawiał się na jego skórze po każdym, nic nie znaczącym seksie.
Czasami Tony stawał przed lustrem, uważnie obserwując swoje ciało, śledząc delikatnie palcami tatuaże, ciągnące się wzdłuż klatki piersiowej, przez brzuch, potem przechodząc na uda. Nawet gdyby chciał, nie dał by rady ich zliczyć i nawet, gdyby chciał nie dałby rady dopasować żadnego z nich do żadnej konkretnej kobiety, lub mężczyzny.
CZYTASZ
'one' in 'no one'
Fanfic"one" in "no one" czyli wszytko i nic. Wszytko co mi się przyśni, ale nigdy nie będzie niczym innym niż ulotnym, sennym marzeniem...