Gdzie Erik stara się uratować Charlesa.
ilość słów: 2738
_____________________________________________________
Codzienna rutyna zdawała się przygniatać Erika.
Co dzień wszystko takie samo, żadnej nowej przeszkody, emocjonalnej przygody, nic. Bezbarwny dzień, taki sam jak wszystkie inne zlewający się w jedną całość.
To wszystko go przytłaczało, zdawało się go dusić, nie pozwalając uciec z pułapki.
Białe ściany plastikowego więzienia w jakim go trzymali zdawały się kurczyć, więżąc go w środku własnego umysłu, z którego nie mógł tak łatwo uciec.
Czasami zaczynał się dusić, jakby odbierali mu tlen, tak potrzebny do życia. Oddech uciekał z pomiędzy jego zrozpaczonych warg, a on nie mógł zrobić nic, by to powstrzymać.
Wszystko było bez sensu.
Czasami nocami, gdy kładł się spać pozwalał sobie myśleć o rzeczach, które jak najbardziej starał się wypędzić z własnej głowy.
O błękitnych oczach, orzechowych włosach i spokojnym uśmiechu.
O wszystkim, co składało się na osobę Charlesa Xaviera, który zawsze wracał do jego myśli, jakby nigdy ich nie opuścił.
Erik wielokrotnie próbował przestać o nim myśleć, wymazać go ze swojej pamięci, jednak o rzeczach, które są nam bliskie nie zapominamy tak łatwo.
Dlatego tylko nocami Erik pozwalał sobie o nim myśleć, a czasami nawet śnić, będąc pewnym, że nikt nie jest w stanie mu tego odebrać.
Tylko to mu pozostało po Charlesie.
Ulotne wspomnienia i sny, w których marzył o wszystkich rzeczach jakie mogli mieć.
Byli młodzi i głupi, myśleli, że mogą posiadać świat, a nic im nie stanie na drodze. Myśleli, że każda partia szachów jest jak problem, że im częściej będą grali, tym lepiej będą je rozwiązywali w prawdziwym życiu.
Jednak marzenia pozostały marzeniami, a świat spędził z nich dziecięcą radość, pozostawiając gorycz i smutek. Świat pokazał im jak jest na zewnątrz mydlanej bańki, jednak zrobił to w tak okrutny i bolesny sposób, że żaden z nich nie mógł się wciąż pozbierać.
Bolesne wspomnienia wciąż żyły w Eriku, a każdy sen, w którym widział błękitne oczy Charlesa, przypomniał mu o tym, co zrobił.
Piękna plaża na Kubie zawsze jawiła się wtedy w jego umyśle, taka sama jak kilka lat temu.
Głuche strzały z pistoletu, pociski lecące w jego stronę, które odtrącał bez najmniejszej przeszkody. Odgłos spadających na piasek łusek.
A potem krzyk.
Krzyk, który zmroził mu krew w żyłach.
Krzyk tak przeraźliwy i rozpaczliwy zarazem, jakby całe niebo nagle płakało.
Krzyk, który w jednej sekundzie rozdarł mu na nowo posklejane serce na pół.
Krzyk, którego był sprawcą.
Potem tylko ciężkie uderzenie o piasek. Cichy jęk i gorące ciało Charlesa, które spoczęło na jego rękach.
Kula na jego dłoni, zakrwawiona, odrzucona w gorący piach.
I te błękitne oczy, których spojrzenia nigdy już nie był w stanie zapomnieć. Spojrzenia pełnego bólu i smutku, jednak także złości.
Ciche słowa szeptane z bólem, lekki grymas na twarzy.
CZYTASZ
'one' in 'no one'
Fanfiction"one" in "no one" czyli wszytko i nic. Wszytko co mi się przyśni, ale nigdy nie będzie niczym innym niż ulotnym, sennym marzeniem...