Gdzie, Tony wie, że nie powinien tam iść, ale nic nie może zrobić.
ilość słów: 1198
_________________________________________________________________________
Tony wiedział, że nie powinien. Wiedział, że to był jeden z najgorszych pomysłów, jaki kiedykolwiek przyszedł mu do głowy. Że i tak znowu skończy ze złamanym sercem.
Ale i tak to zrobił.
W tamtym momencie to była chwilą słabości, która nigdy miała się nie wydarzyć.
Tony był pijany, sam w swoim warsztacie. W dłoni trzymał ten przeklęty telefon z klapką, jedyną rzecz jaką mu została po Steve'ie oprócz złamanego serca.
Naprawdę nie chciał do niego dzwonić. To nie tak miało być.
Jednak sygnał połączenia rozbrzmiał przy jego uchu, a zaraz po nim delikatny i niedowierzający głos Steve'a.
- Tony?
Stark trwał przez chwilę w ciszy, wsłuchując się w głos Steve'a, wypowiadającego jego imię, jakby naprawdę mu na nim zależało.
Jednak wiedział, że to nie było prawdziwe.
Więc się rozłączył.
Próbował zniszczyć ten głupi telefon. Wyrzucić go z okna, zniszczyć w warsztacie, utopić w morzu. Jednak zawsze coś to powstrzymywało, a on w ostatniej chwili zawsze wkładał go do swojej kieszeni.
Wszędzie z nim chodził i nie mógł się zdobyć na to by go wyjąć.
Chodził z nim mając głupią nadzieję, że Steve zadzwoni.
I pewnego dnia to Steve zadzwonił.
Tony odebrał nic nie mówiąc, ale był pewien, że Steve słyszał jego przyspieszony oddech.
Nic nie powiedział. Ale Steve tak.
- Tony, wiem, że pewnie nie chcesz mnie znać, jednak jeśli będziesz chciał się spotkać, będę czekać w motelu, w pokoju numer 12, przy drugim zjeździe do Filadelfi, za dwa dni.
Tony nie chciał tam jechać. Nie chciał, by Steve wiedział, jak bardzo go potrzebuje i jak bardzo sobie nie radzi. Nie chciał go widzieć, po dwóch miesiącach, kiedy jego serce jeszcze nie zdążyło się scalić. Nie chciał znowu skończyć sam, zraniony.
Jednak jedyne w czym Tony był naprawdę dobry, to ranienie samego siebie, dlatego tam pojechał.
Zapukał do drzwi pokoju 12. Z sercem w gardle i oddechem uciekającym z piersi wszedł tam, a wszystko wtedy stanęło.
Nic się już nie liczyło oprócz Steve'a.
Nie zmienił się tak mocno, przez te dwa miesiące, od czasu kiedy widział go ostatnim razem na Syberii, odchodzącego razem z Barnesem.
Jego włosy były trochę dłuższe, na twarzy przybyło kilka małych zmarszczek, a lekki zarost zdobił jego podbródek.
Tony nigdy nie kochał go, tak mocno jak w tamtym momencie.
Nie rozmawiali wiele.
Tony nawet nie miał siły krzyczeć, wszystkiego, co wcześniej sam ułożył w swojej głowie. Nie miał siły wyrzucać Steve'owi całego swojego bólu i gniewu.
To wszystko znikło, kiedy tylko go zobaczył, pozostawiając Tony'ego pustego, bez niczego w środku.
W tamtym momencie wiedział, że wybaczył by mu wszystko.
CZYTASZ
'one' in 'no one'
Fanfic"one" in "no one" czyli wszytko i nic. Wszytko co mi się przyśni, ale nigdy nie będzie niczym innym niż ulotnym, sennym marzeniem...