6

652 84 40
                                    

17.12.2018 (poniedziałek)

Arthur wrócił do mieszkania szybciej niż zwykle, zapomniał powiedzieć o tym Alfredowi, więc młodszy był zdecydowanie zdziwiony, gdy usłyszał jak drzwi wejściowe cicho trzasnęły. 

- Co tak szybko? - spytał, gdy tylko Anglik przekroczył próg niewielkiej kuchni w białych i brązowych odcieniach.

- Powiedzmy, że mam ogromnego pecha. - Arthur spojrzał na blat, na którym znajdowało się szare, otwarte pudełko z trzema kawałkami pizzy w środku, po czym spytał - mogę?

- Pewnie, że możesz. Ale dlaczego pecha? Coś się stało? - Alfred trochę się zmartwił, może i wmawiał sobie, że brat dla niego jakoś dużo nie znaczy, ale prawda była inna. Jak to u rodzeństw zwykle bywa.

Arthur wyciągnął jeden jeszcze ciepły kawałek pizzy z pudełka i nie przejmował się tym, że będzie miał później ubrudzone i tłuste dłonie. A to nie było do niego podobne. Zresztą zielonooki nie jadał zazwyczaj fast food'ów,  to wzbudziło w Alfredzie dziwne podejrzenia na temat wydarzeń z tego dnia.

- Nic takiego. Po prostu jestem asystentem najgorszej osoby, jakiej mógłbym być. Trafiłem w okropne bagno. Gorzej chyba trafić nie mogłem.

- Romanse? - zapytał niebieskooki, biorąc w dłoń przeźroczystą szklankę z czarnym, gazowanym napojem. 

- Romanse. - odpowiedział szybko Arthur i wziął gryza grubego ciasta z serem, papryką, kukurydzą, kurczakiem i ogórkiem. Choć nie był do końca przekonany czy to na pewno był ogórek.

- Może w końcu skończysz z tym nienawidzeniem romansów, przecież są fajne. A przynajmniej tak mówią dziewczyny.

- Dalej masz uraz, że nie przeczytałem tej książki, którą dałeś mi na urodziny, zgadza się?

- Nie prawda... - Alfred zrobił pauzę - ... No może trochę, skąd mogłem wtedy wiedzieć, że nie lubisz tego romantycznego czegoś dla kobiet. Myślałem, że skoro one to lubią to ty też.

- Powinienem się w tym momencie obrazić, wiesz?

- Oj no żartuje przecież, czyli było bardzo ciężko?

- Tak... A jak u ciebie? Chyba dobrze się tu bawisz.

- Mówisz tak jakbyś miał do mnie pretensje o to że jestem w twoim domu i wychodzę z niego tylko po jedzenie.

- Nie mam pretensji... Po prostu... - straszy zawahał się przez chwilę - wybacz, że to tak zabrzmiało, nie miało tak brzmieć. Nie mam do ciebie o nic pretensji.

- Niech będzie. U mnie super, posprzątałem mieszkanie i stwierdziłem, że może by tak w nagrodę zamówić sobie pizzę, widocznie to był dobry pomysł skoro ty też ją teraz jesz.

- Bardzo dobry, chyba pierwszy raz się cieszę, że ją zamówiłeś. Nie chce mi się robić obiadu. Na pewno nie dzisiaj.

Westchnął cicho i wziął ostatni kęs, jaki mu został. Powiedział sobie, że nigdy więcej nie włoży do ust czegoś tak paskudnego, kalorycznego i nie zdrowego jak pizza, po czym sięgnął po kolejny jej kawałek.

---------------------------------------

Nie miał zamiaru wracać do domu, na pewno nie teraz. Wyciągnął z dużej kieszeni płaszcza telefon i wybrał numer do jednego ze swoich bliskich przyjaciół, ten odebrał niemal natychmiast. Widocznie znowu robił to co zwykle, czyli czekał aż ktoś zaproponuje mu wyjście na piwo. No i proszę, doczekał się.

- Francis! Miło że dzwonisz, co tam u ciebie? - usłyszał w słuchawce radosny głos Gilberta i wtedy Francuz nie miał cienia wątpliwości, że albinos tylko czekał na telefon.

- Masz teraz czas?

- Jasne, coś się stało? Nie brzmisz na jakoś szczególnie zadowolonego...

- Za trzydzieści minut tam gdzie zawsze, zaraz dzwonię do Antonia.

- Dobra, robi się szefie.

Rozłączył się i szybko wybrał kolejny numer. Zadzwonił i musiał trochę poczekać. Pierwszy sygnał nic, drugi to samo, trzeci również. Dopiero przy czwartym Hiszpan odebrał.

- Słucham? - spytał Antonio dysząc cicho do słuchawki.

- Hej, masz teraz czas? 

- Aktualnie... Nie za bardzo... Coś się stało?

- Idioto rozłącz się! - Francis usłyszał krzyk  z pewnością nie był to głos należący do Antonia.

- Spokojnie Lovi. - odpowiedział  Hiszpan, starając się uspokoić swojego towarzysza.

- A za trzydzieści minut? - spytał Francis.

- Myślę, że tak, tam gdzie zawsze?

- Tak, tam gdzie zawsze. - Francis skinął głową tak jakby miał Antonia tuż przed sobą i w duchu zaśmiał się z tego małego gestu, który nie był do nikogo skierowany.

- Będę. - potwierdził Hiszpan.

Rozłączył się. Wolnym krokiem ruszył do dobrze znanego mu baru. Nie rozkoszował się pogodą. Śnieg nie padał, deszczu nie było, tylko nie za mocno świecące słońce. Pogoda idealna jak na zimę w Londynie, jednak mimo, że kochał tą porę roku to nie mógł się nią cieszyć. Na pewno nie tego dnia. Westchnął pod nosem, obliczył że z miejsca gdzie się aktualnie znajdował do baru było maksymalnie piętnaście minut spaceru. Może to było nawet lepiej, że zanim się napił, chwilę pospacerował. Stwierdził, że przynajmniej mu to na zdrowie wyjdzie, chociaż w dość małym stopniu. Zamiast się rozglądać - jak to miał w zwyczaju - szedł i jedyne na co patrzył to jego buty ugniatające wczorajszy śnieg na chodniku.



Jak Myślisz Co Wydarzy Się Jutro? |FrUkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz