7.

1.5K 144 72
                                    

Thomas:
Staliśmy w okręgu. Trzymaliśmy się za ręce. Z całej siły woli jaką posiadałem modliłem się. Od krzyków bolała mnie głowa. Poczułem chwilę słabości, chciałem opuścić Kościół, ale nie można przerywać kręgu. Nagle krzyki ustały. Otworzyłem oczy, które od kilku minut mocno zaciskałem.

Mężczyzna leżał na podłodze, wyglądał jakby nie żył, ale po chwili podbiegł do niego lekarz. Musiałem wyjść z tego Kościoła, czułem jak się duszę. Wybiegłem szybko na zewnątrz by zaczerpnąć świeżego powietrza. Po chwili chciałem wrócić do budynku, ale jakiś głos w głowie mi nie pozwalał. Stałem więc i czekałem na moich rodziców. Gdy również wyszli stamtąd, pojechaliśmy do domu. Byłem zmęczony, od razu poszedłem do siebie do pokoju.

Czułem się dziwnie. Usiadłem za biurkiem i zacząłem się gapić przed siebie, nagle usłyszałem, jakiś hałas. Jak się okazało mój różaniec, który leżał sobie na szafce stojącej przy łóżku znalazł się na podłodze. Po prostu spadł. Nie wiem jak, ale spadł. Podszedłem by go podnieść, ale jakiś głos w głowie mi powiedział żebym go tak zostawił.

Czułem, że tracę kontrolę nad sobą. Czułem złość, byłem tak strasznie zły i cały czas mówiłem pod nosem jakieś przekleństwa, co wydało mi się jak najbardziej naturalne, mimo że należę do osób, które raczej takich słów nie używają.

Zdążyłem się już pokłócić z rodzicami, co nie zdarzało się zbyt często. Byłem na nich tak bardzo zły, nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Do tego w nocy nie mogłem spać, leżałem i patrzyłem w sufit. Miałem wrażenie, że tej nocy w moim pokoju działy się dziwne rzeczy, ciągle słyszałem jakieś hałasy i miałem wrażenie, że coś spada. Nie wiedziałem, czy działo się to w mojej głowie, czy na prawdę.

Spojrzałem na zegarek, wskazywał godzinę trzecią w nocy. Zirytowany tym wszystkim, tym że nie mogę spać wstałem z łóżka i poszedłem do salonu by tam posiedzieć w ciemności. Po drodze do salonu potknąłem się o Pismo Święte, które nie wiedzieć czemu leżało na schodach. Wkurwiony do granic możliwości kopnąłem je tak, że się potoczyło po wszystkich schodkach i wylądowało na samym dole.

Dylan:
Pojechałem dzisiaj na uczelnię, i dobrze, że miałem co robić bo chłopaków nie było w domu. W końcu się wzięli do roboty. Dzień zapowiadał się normalnie, na wieczór zaplanowałem sobie wyjście na imprezę, bo brak mi było kontaktu fizycznego.

Byłem już blisko uczelni i jechałem jedną z dość wąskich uliczek, otoczonych budynkami mieszkalnymi i ślepym zaułkami. Na chodniku zobaczyłem Thomasa, który zachowywał się conajmniej dziwnie. Szarpał się sam ze sobą, i krzyczał. Od razu się zatrzymałem żeby zobaczyć o co chodzi. Gdy tylko wsiadłem z auta, wyczułem, że on nie jest sobą.

- Thomas - powiedziałem i złapałem go za ramię. Uniósł swój wzrok na mnie. To nie były te niewinne brązowe oczy. To były pełne złości ciemne oczy, nienawistny wyraz twarzy i od razu wyczułem obecność. Obecność demona. Cofnąłem się o dwa kroki, wyciągnąłem przed siebie rękę i jednym ruchem wydobyłem Bretta z ciała chłopaka, który upadł bezwładnie na chodnik.

- Thomas - powiedziałem z troską pomogłem mu wstać i usadziłem go w aucie po czym zwróciłem się do mojego kolegi, który wkurwił mnie tak bardzo, że myślałem że aż mi żyłka pęknie.

- CZY CIEBIE POJEBAŁO! - ryknąłem na Bretta, który stał z założonymi rękami.

- Yyy typie, skąd mogłem wiedzieć, że to jakiś twój znajomy? - zapytał jakby się kurwa nic nie stało.

- KURWA!! - ryknąłem i policzyłem pod nosem do pięciu, bo miałem ochotę mu wpierdolić - Nie rozumiesz, że to ja w wybieram osoby które macie opętać? - zapytałem mimo, że wszystko we mnie dygotało.

Zakazany owoc [DYLMAS] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz