- Boże, Vivian ile ty można się przebierać? - do drzwi łazienki zapukał Matt.
- Przmknij się, daj mi dwie minuty. - założyłam czarną bluzę "przez głowę" i wyszłam z łazienki. - Można? Można. - z jego strony otrzymałam tylko westchnięcie i przewrócenie oczami.
- Mamy już iść. Twój tata juz na nas czeka w klubie. W ogóle, fajne legginsy. Kiczowate, ale jednak fajne.
- Sam masz kiczowate legginsy i do tego jeszcze ryj. - wyszczerzyłam się. Byłam dumna z mojej odpowiedzi. Po drodze opowiadał mi o tym co zmieniło sie w okolicy. Kto się wprowadził, kto się wyprowadził...
-....no i ta gwiazdeczka Mendes, teorytycznie to nic do niego nie mam, ale jednak jego ojciec mógł nam zaszkodzić. Nie wiem czy tata mówił ci o nim, czy nie, ale ojciec tego Shawna to kawał chuja...
- Boże, wszyscy mówicie tak samo! To, że jego ojciec to debil, nie znaczy, że Shawn też taki jest...- moją wypowiedź przerwał donośny dźwięk powiadomienia z mojego telefonu.
- Odpisz.
- Nieee, to tylko Shawn. - odpowiedziałam.
- Ten z sąsiedztwa?
- Mhm, napewno. Wzięłabym numer od idola przy pierwszym spotkaniu. Głowa cię boli? - rzekłam z ironią wyczuwalną na drugim końcu świata.
- On jest twoim idolem? - sugestywne poruszanie brwiami towarzyszyło Mattowi gdy to wszystko mówił. Jęknęłam tylko ciche "Ohhh, zamknij się.."
Dotarliśmy pod klub. Jest koło dziewiętnastej a na parkiecie rozgrzewało się już kilkoro facetów. Nie obyło się bez sprośnych komentarzy w moją stronę. Choć z moim przyjacielem obracaliśmy je w żarty, dziwnie było słyszeć takie rzeczy od dorosłego, napakowanego, a czasem nawet i przystojnego faceta. No cóż, faceci...
- Rozciągaj się Viv, pierwszą walkę masz z Aleksem Cartoon'em. Ha, karton! - wyśmiał nazwisko mojego pierwszego rywala i pokazał mi go. Łysy, wysoki, napakowany, świetnie. Już po pierwszej walce będą dzwonić na pogotowie, lub do zakładu pogrzebowego. Zdjęłam z siebie czarną bluzkę, tym samym odsłaniając brzuch i czarny sportowy stanik.
W tym samym momencie do pomieszczenia wparował mój ojciec z resztą zawodników. Całe szczęście pojawiła się tam jedna dziewczyna. Była wysoką, blondynką. Z tego co widziałam nie szykowała się ba walkę, co jednak trochę mnie zdziwiło, bo szła z zawodnikami. Może to dziewczyna jednego z nich? Ah, nieważne.
- Wszyscy zbiórka! - wszyscy ustawili się w równym rzędzie posyłając sobie nienawistne spojrzenia. Jedynie ja i Matt ustawiliśmy się obok mojego taty. Widziałam po wyrazie jego twarzy, że denerwował się samym patrzeniem na nich. Niespodziewanie trącił mnie ramieniem i szepnął.
- Nie daj żadnemu z nich forów, chcę zobaczyć prawdziwą ciebie. - takie małe, nic nie znaczące słowa bardzo podniosły mnie na duchu. Tylko nie był to głos taty, ani Matta.
- Mark? - odwróciłam się tak mocno uradowana, że na chwilę zapomniałam jak się oddycha. - I Mel?! Co wy tu robicie?
- Przyszliśmy zobaczyć "prawdziwą ciebie" - zaśmiała się blondynka. Uciszył nas Matt, mówiąc, że teraz jakieś ogłoszenia czy coś. Nie wiem, nie słuchałam...
- ...a więc, Aleks i Vivian, na ring. - zawodnicy wymienili się pewnymi siebie spojrzeniami. Uhuh, ktoś tu się zapędza.
Pierwszy cios zadał chłopak. Był może w moim wieku, ale nie skupiałam się na tym. Unik i lewy sierpowy. Chłopak cofnął się do tyłu, co wykorzystałam do położenia go. To było proste.
- I jak?
- Porobiłaś go w dwie minuty. - Mark wydawał się zaskoczony.
- Minuta piećdziesiąt sekund, dokładnie. - spojrzała na bruneta ta niska blondyneczka.
Następna walka była już trudniejsza. Chłopak nie był tak napakowany jak tamten, ale na technice się znał. Położyłam go po dziesięciu minutach. Kolejne walki były całkiem dobre. Tylko kilka z tych facetów patrzyło na mnie jak na surowy boczek. Czasem rzucali obleśnymi tekstami, za co doatawali po głowie od Matta. Ostatni zawodnik. Jestem tak zmęczona, że zarządziłam przerwę.
Poprawiłam luźnego koka i napiłam się wody. Przystawiłam zimny okład do kilku miejsc na ręce. Nie chcę mieć zbyt dużo siniaków.
- Dobrze ci idzie, to ostatni. - pocieszał mnie Mark.
- Zmotywowałeś mnie, naprawdę. - rzekłam z sarkazmem. - Do kiedy zostajecie?
- Do piątku, potem zaczyna się szkoła. A w weekend oboje pracujemy, przecierz wiesz.. - Mark podkochiwał się w Melanie, ale jak to w takich historiach bywa....ona tego nie widzi. Zakładam, że potem po ich domku na pagórku będzie biegać kilka małych brzdąców, a oni sami będą w sobie tak zakochani, że będą żyć tylko tą miłością.
- Już? - do naszej rozmowy wtrącił się tata. - Dobrze ci idzie, dasz radę Vivi. To tylko ten cały Mendes. Fighting!
- Fighting! - wstałam z ławki i założyłam czerwone rękawice. Wlazłam na ring i czekałam na Shawna.
Gdy wszedł od razu na jego twarz wpłynął uśmiech. Piękny uśmiech.
- Hej.
- No hej...- nadal czułam się zażenowana tym, że pierwszy raz widział mnie w krótkich spodenkach. Do połowy tyłka.
Po dzwonku zaczął mnie atakować. Popełniał jedwn z najgorszych błędów, jakie tylko się dało. Za bardzo wysuwał ręce do przodu. Ale gdy jego pięść zetknęła się z moim ramieniem poczułam osty ból. Niezły cios. Muszę się skupić, to chyba najlepsza walka tego dnia. A ja byłam tak senna, że ledwo trzymałam się na nogach. Sasadziłam mu porządnego kopniaka, tym samym dezorientując bruneta i okładając go pięściami. Nie pozostał mi dłużny i również zadawał mi ciosy. Ostatecznie pokonałam go po dwudziestu minutach ciężkiej walki. Zdyszana i spocona jak....uhhh, nie wiem co. Teraz czas na wybory.
- Ty, ty, ty, ty, ty, ty i ty, zostajesz. Reszta wypada. A, Shawn, zostajesz. - z dwudziestu jeden, zostało tylko ośmiu zawodników.
Cały tłum się rozszedł i trzy czwarte hali mruczało coś w stylu niezadowolenia. No trudno się mówi i żyje się dalej. Kierowałam się do domu. Matt, Mark i Mel zostali z tatą pomagać mu wszyatko ogarnąć, a mnie wysłali do domu.
- Hej! Zaczekaj! - usłyszałam zza rogu. To był Shawn. - Jesteś świetna. Lepsza niż oni i ja razem wzięci.
- Dzięki. Powiem ci tak w sekrecie. - przybliżyłam się do niego wywołując u niego dreszcze. Podobało mi się to, jaką reakcję powoduje u niego moja bliskość. - Ty byłeś najlepszy z nich wszystkich... - odsunęłam się i weszłam do domu. Bez zastanowienia pobiegłam do siebie i momentalnie zasnęłam, rozwalając co tylko się dało po drodze...