- Idziesz do szkoły! - krzyk taty wprost do ucha to nie jest rzecz, którą chciałabym usłyszeć od rana ale jednak życie mnie nie rozpieszcza.
- Nie chce mi się.
- Matka mnie zabije jak się dowie, że nie chodzisz do szkoły. Tak bardzo pragniesz mojej śmierci? - udawał płacz i niespodziewanie zdjął ze mnie kołdrę. Teraz ja poudaję sobie, że nie jest mi zimno.
- No trudno. - wyciągnęłam się na prześcieradle i usiadłam odgarniając włosy z twarzy.
- No już, ogarnij się bo masz gówno na twarzy.
- Też Cię kocham tato. - wyszedł z pokoju jeszcze szybko mnie popędzając.
Wyjęłam czarną koszulkę z dziurkami na końcach i obojczyku. Na nogi wyciągnęłam białe jeansy i do tylnej kieszeni włożyłam telefon. Za oknem świeciło słońce i chyba nie zapowiadało się na zimno czy coś takiego. Szybko czesząc włosy i malując się lekko zeszłam na dół.
- Masz drugie śniadanie, sam zrobiłem. - uśmiechnął się dumnie.
Oj tato, zaraz ci przyćmię ten uśmieszek.
- Serio? Taką samą sałatkę jadłam wczoraj w knajpie za rogiem. - wzięłam plastikowe pudełko i zapakowałam je do plecaka.
- Nie dasz się człowiekowi pocieszyć. - westchnął i zrzucił szklankę stojącą na blacie. - Kurwa.
- Też kobieta.
- Kto cię tego nauczył? Ten nowy fagas mamy? - automatycznie spoważniał i wyprostował się z kawałkami szkła w rękach.
- Nie, poza tym nawet nie rozmawiam z tym "fagasem" - zrobiłam cudzysłów palcami i poklepałam tatę po plecach. - Nikt mi cię nie zastąpi, żaden typ nie będzie tak fajnym ojcem jak ty. Spadam do szkoły, pa!
Założyłam buty i wyszłam z domu. Obok domu mojego sąsiada przeszłam tak szybko jakby gonił mnie jakiś wilk. Gdy byłam w bezpiecznej odległości od domu Mendesów zwolniłam kroku, żeby wyglądać w miarę normalnie.
Przechodząc przez bramę więzienia czułam na sobie ogrom spojrzeń a poziom mojego stresu był wielki jak nigdy dotąd. Banda footballowców patrzyła na moje piersi i tyłek. Do przewidzenia. Jednak tak zwane "królowe szkoły" nie przyglądały mi się nienawistnie.
Przynajmniej nie wszystkie.
A było ich sporo.
Jedne wydawały się być zaciekawione, a drugie wkurwione na maksa.
Grupka chłopaków w okularach przypatrywało mi się z otwartymi ustami, a reszta dziewczyn tylko się przypatrywała. Weszłam przez drzwi frontowe szukając szafki. Nie była daleko od wejścia na co się cieszyłam, bo nogi odmawiały posłuszeństwa. Obok mnie pojawił się ten chłopak, który na początku roku mnie zaczepił. Collin, a może Colton? Nie pamiętam.
Kurwa chamsko to zabrzmiało.
- No hej kochanie. - odezwał się. Popatrzyłam na niego spod byka, dając mu do zrozumienia, żeby poprostu sobie poszedł.
Chyba nie należał do najinteligentniejszych, bo nadal tu stał.
- Odwal się słoneczko.
- Słoneczko? - jego mina stała się bardziej dwuznaczna niż niejednej aktorki porno.
- Na ciebie jak na słoneczko, nie da się patrzeć. - pokazałam ząbki i zaczęłam się oddalać.
Zaczął za mną dziwnie iść, jakby się czaił. Domyślam się co chce zrobić i zanim jego ręka wylądowala na moim tyłku zlapalam ją i wykręciłam w drugą stronę.
- Nigdy więcej nie próbuj. Zrozumiano? - powiedziałam ostrym tonem zostawiajac osłupiałego chłopaka i gapiów cicho śmiejących się z zaistniałej sytuajcji. Czym prędzej udałam się pod klasę.
Przed oczami mignął mi Shawn. Mam nadzieję, że mnie nie zauważył. Inaczej mam przerąbane. Usiadłam na parapecie i czekałam na dzwonek przeglądając portale społecznościowe. Gdy w końcu zadzwonił wmieszałam się w tłum i wraz z innymi weszłam do klasy. Nadal wkurzało mnie to, że nie mam przy sobie przyjaciół. Nawet nie mam z kim porozmawiać, a przywiązanie się do ludzi z tej szkoły byłoby głupie z racji tego, że zostaję tu tylko na dwa lata. Może i to głupie ale przyjaciół wolę mieć na całe życie, nie tylko na dwa lata.
Usiadłam do ostatniej ławki. Na moje szczęście ten zaskroniec siedzi po drugiej stronie klasy. No i dobrze, nie mam ochoty się z nim użerać przez całą ciekawą lekcję matematyki. Chyba idę spać. Za dużo myślę, w dodatku jeszcze ta sprawa z Shawnem. Nie daje mi to spokoju.