32. Folkestone

3.2K 171 7
                                    

Obudził mnie Eric, który własne uchylał drzwi.
Ja naprawdę lepiej słyszałam, a nie wyczyściłam uszu.
- Coś ty taka czujna?- zapytał zdziwiony patrząc na mnie. Wszedł i stanął naprzeciw łóżka.
- Nie mam pojęcia, która godzina?- usiłowałam poprawić trochę włosy, po przebudzeniu nigdy nie układały się ładnie. Wstałam powoli i podeszłam do szafy.
- Jedenasta śpiochu. Mogę wziąć już twoje rzeczy do auta?
- Tak, dzięki, za chwilę przyjdę.
- Czekam na dole.
Włączyłam swój tryb przyspieszony, pobiłam chyba rekord, który wynosił około siedmiu minut. Walcząc jeszcze z włosami, zeszłam na dół i popatrzyłam na talerz, na którym leżały zapakowane kanapki. Podeszłam do nich i przeczytałam:

Bezpiecznej podróży, baw się dobrze. Najlepsze życzenia. Prezent dostaniesz osobiście.
Mama i Tata

Zgarnęłam kanapki do ręki, nie wiedziałam, czy Eric już jadł, bo schował się w samochodzie, ale wzięłam wszystkie. Mój brzuch aż zaburzał wesoło, gdy to zauważył. W domu świeciło pustką domowników, zdziwiłam się, że chłopak nie zaczekał wewnątrz. Kiedy zamykałam drzwi, trzasnęłam nimi, chociaż tego nie zamierzałam. Zwaliłam winę na wiatr i zamknęłam drzwi, klucze wsadziłam do kieszeni. Wsiadłam na miejsce pasażera, chłopak miał już ruszać, ale zdążyłam zapytać o rzecz najważniejszą.
- Wziąłeś ten pokrowiec, co wisiał na szafie?- popatrzył na mnie, jakbym mówiła o kosmitach. To była jasna odpowiedz, że nie.
- Zaczekaj i trzymaj- przekazałam mu prowiant i sięgnęłam z powrotem po klucze.

Kiedy wróciłam, powiesiłam sukienkę o uchwyt z tyłu, dopiero teraz byłam gotowa. Czekałam na jego słowa, wiedziałam, że chce coś powiedzieć. Wyjechaliśmy i co jakiś czas na niego spoglądałam.
- Będziemy jechać półtorej godziny, myślę, że wrócimy w niedzielę wieczorem.
Ale wciąż wyczekiwałam czegoś innego.
-  Wszystkiego najlepszego, tylko wytłumacz mi jedno- odblokował i podał mi swój telefon. I znowu patrzył na drogę. Nawet nie podziękowałam, coś mi kazało odrazu obczaić o co chodzi. Na ekranie były cztery zdjęcia, kliknęłam w pierwsze. I właśnie zdobyłam powód wkurzenia z ostatnich dni, bo sama się zdenerwowałam. Ktoś w cholerę miły raczył uwiecznić moment, gdy graliśmy w koszykówkę i zostałam złapana. Piękny kadr, niczym w komedii romantycznej. Następne. Rozmowa z jakimś chłopakiem, kiedy przybliżyłam, zobaczyłam, że był to ten sam, który ochronił mnie przed upadkiem. Dla zazdrośnika te zdjęcia mówiły jedno. Kolejne, aż strach było przewijać, gdy nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. O Trevor, zdjęcie sprzed jakiegoś roku z hakiem, super! Siedziałam mu wtedy na plecach, oboje się śmialiśmy, uchwyceni byliśmy z boku, było to wesołe miasteczko. Kto był tak uprzejmy wszystko przedstawiać Ericowi? I jeszcze jedno, pan tajemniczy, Vincent. Z dziarskim uśmiechem stojący obok mnie, fotografia była na tyle przycięta, że po Eve nie było śladu. I jak miałam się tłumaczyć z tak naprawdę niczego? Naprawdę zaczęłam się zastanawiać, kto robił mi zdjęcia, to nie martwiło go bardziej?
- Albo trochę więcej niż jedna rzecz do tłumaczenia- dodał, nie popatrzył na mnie, choć miałam takie wrażenie. Ta podróż miała się dla mnie przedłużyć. Mieliśmy czas, żebym wszystko opowiedziała. Przewinęłam zdjęcia z powrotem.
- Dużo by tłumaczyć, na pierwszym się przewróciłam, drugie przedstawia zwyczajną rozmowę z członkiem watahy- i w tym momencie się zacięłam.
- Poproszę dalej- przyspieszył maszynę, a samochód wydał groźny odgłos. Jechaliśmy już przez las.
- To jest najstarsze, naprawdę to było dawno, z Trevorem. A ostatnie to obecny chłopak mojej przyjaciółki.
Czułam się, jakbym opowiadała o sekretach, które chcą ukrywać się dalej. Jednak prawda przynosiła ulgę. Człowiek nie musiał nic zatajać i zmieniać faktów. Ale nadal mogło mu to nie wystarczyć. Ujęcia pokazywały niepełny obraz, co mogło sprawić problemy. A opowiadałam raczej krótko i niedokładnie.
- Wyglądasz na zadowoloną z tym twoim Trevorem- powiedział przez trochę zaciśnięte usta, zignorowałam to.
- I wiesz co? Ty to masz farta- uśmiechnął się.
Miałam zapytać o co chodzi, ale byłam pewna, że mi to za chwilkę objaśni.
- Wyobraź sobie, że ten chłopak twojej przyjaciółki, to Vincent Ergen, potomek Alfy bandytów, którzy zabili moich rodziców. Cóż za przypadek, nieprawdaż?
Przestał się uśmiechać.
  Los uwielbiał rozbić takie sytuacje, plątał mi nogi i chciał, żebym upadła. Ale musiałam się podnieść. I musiałam chronić, tych, na których mi zależy. Tylko nie wiedziałam co mogę takiego niesamowitego zrobić.
- Czy on coś zrobi Eve?- zapytałam, jakby właśnie on znał wszystkie odpowiedzi.
- Wątpię, podejrzewam, że właśnie znalazł sobie mate.
Cieszyłam się, że nie miałam żadnych napojów w ustach, bo wylądowałyby na szybie. Powinnam to przewidzieć, dlaczego nie mogłam odrazu tego zauważyć? Jeżeli ten typ był taki jak jego wataha (byłam tego pewna, ale musiałam sobie zrobić nadzieję, że nie), Eve wpadła w dołek. Odpakowałam śniadanie, mimo że trochę spięta, byłam głodna.

Wjechaliśmy do miasta. Na oko, było podobne do Brighton. Wielka tablica przedstawiała niebieski napis Witamy Folkestone była na tle morza. Z chęcią przyjechałabym tam na wakacje. Nie było to miasto, które widać było z daleka przez wieżowce i ogromne kominy. Wyglądało na ciche i tętnice własnym życiem. Przejechaliśmy przez główną drogę, minęliśmy kilka skrzyżowań, postaliśmy na światłach i w końcu znaleźliśmy się na krańcu zabudowy. Tam właśnie mieliśmy się spotkać z Evelyn i resztą.
- Gdzie oni właściwie mieszkają?- zapytałam z ciekawości, kiedy Eric zwolnił i szukał wyznaczonego miejsca.
- Kilometr w las, stąd nas tylko zaprowadzą, bo jest kilka dróg.
Nie zaczynałam tematu z internetową mapą, żeby nie być za bardzo nowoczesna...

Znaleźliśmy ich dosyć szybko, na końcu asfaltowej drogi stały trzy osoby. Dwóch facetów i Evelyn. Mój mate podjechał bliżej i otworzył okienko. Sama nie wiedziałam, gdzie mam patrzeć.
- Hej, jesteście pierwsi, pojedzie z wami Anthony, brat Raymond'a.
- Cześć- przywitał się, ten który został na zewnątrz i już było wiadomo, że jutro będą małżeństwem. Kawał chłopa, obok niego dziewczyna wyglądała na niską, a była wyższa i ode mnie. Znowu mogłam poczuć się, jak karzełek. Do środka wsiadł mężczyzna gdzieś w wieku Eric'a i nie był chyba zbyt skory do pogawędek. Musiał wcześniej obejść pojazd z drugiej strony, bo po prawej wisiała moja suknia. Bardzo chciałam zobaczyć jego minę, ale nie odwracałam się.
- Wiesz kiedy ma przyjechać Nash?- zapytała brata czarnowłosa, zanim samochód ruszył przed siebie.
- Myślę, że będzie za pół godziny- rzucił i zamknął szybę.

Pojechał prosto i po chwili otrzymał instrukcję:
- Skręć w prawo.
Ten gość mówił jak nawigacja, brakowało mu tylko tego sztucznego głosu, ale nad tym można było popracować. Już wyobraziłam sobie jego przemowę, podczas ślubu kobiety płaczą, a on jak cyborg stoi i gapi się tępo przed siebie.
Dróżka robiła się znajoma, jechaliśmy dokładnie taką samą, kiedy zostałam porwana. Na wybojach samochód obijał pasażerów. To nadal nie było miłe uczucie. Pamiętałam jak się czułam, tą niepewność o przyszłość. Nicolasa, którego znajomi będą wspominać, jako dobrego chłopaka zabitego przez niedźwiedzia. Ale my znaliśmy inną wersję i tak miało pozostać. Ale czy wilki nie mają takiej natury? Agresja i porywczość właśnie im była przydzielana. Chciałam odgonić od siebie te myśli, ale wisiały nade mną jak chmury burzowe. Dzisiaj jest twój dzień Mel, przestań się martwić.
- Teraz dajesz w lewo i już będziemy- wow, uruchomił tryb emocji.

Zaparkowaniśmy, a Anthony zaproponował pomoc z bagażami, zaprowadził nas do małego domku, który stał obok czterech kolejnych. Były przygotowane właśnie jako gościnne. Wycieczka na całego. Kojarzyła mi się z poprzednią. Ściągnęłam wieszak z tyłu i zamknęłam drzwi. Ruszyłam za „przewodnikiem", Eric musiał tym razem gonić mnie. Miałam ochotę pójść na plaże, pobiegać, pływać, ale na sporty wodne to nie miałam szans, prędzej bym tam zamarzła.
  Tamto leśne miejsce było bardziej, hm, nazwałabym cywilizowane, ale w czymś raczej się nie różniły. Coś tam było inne, może dlatego, że śpiew ptaków wydawał się bardziej wyraźny, a ściółka leśna miała mocny aromat. Coś blisko mnie pachniało jaśminem pomieszanym z zapachem kontrastującym, nie potrafiłam go określić ani przypasować do żadnej rzeczy, którą znałam. Zabolała mnie głowa i spojrzałam na mojego mate. Wyczuwałam czyiś stres i przyspieszone bicie serca.
Coś mi odwalało, ale gorączki chyba nie miałam.

Kim jesteś? ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz