Rozdział 18

334 46 8
                                    

DNI 5

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DNI 5.

— Dobra Natasha, a teraz przestań udawać i powiedz mi co słyszałaś. — Spoważniałem. Sytuacja stała się bardzo niewygodna, powiedziałbym, że nawet uciążliwa i niezręczna, przez co była zupełnym przeciwieństwem mojego planu.

A podobno szczerość to najlepsze rozwiązanie.

Milczała.

Tak jak się spodziewałem.

Nie wyglądała na zaskoczoną, raczej na rozczarowaną tak powolnym obrotem spraw. Aktualnie patrzyła się na mnie jak na swoje kolejne zlecenie, cel. Po prostu była obojętna.

I obojętny byłem jej ja.

Jakby z pamięci wykasowała wszystkie wspomnienia związane ze mną.

Żądała wyjaśnień i to bolało.

— Okej nie chcesz mówić to nie, ale przynajmniej mnie wysłuchaj. Nie zamierzam się teraz tłumaczyć, bo nie muszę, ale chcę sprostowac sytuację, ponieważ jak widzę nie jest jasna obustronnie. — Ostatni wyraz zaakcentowałem dość mocno. Zastanowiłem się kilka razy i delikatnie przygryzłem policzek od środka.

Często robiłem tak, gdy chodziło o coś ważnego, co może się łatwo spierdolić.

To zdecydowanie było to coś takiego.

Teraz nawet nie ma dobrego rozwiązania. Po prostu jedna opcja jest mniej gówniana.

Minimalnie, niezauważalnie mniej beznadziejna.

— Obiecalismy sobie szczerość i od tego zacznę. Bo ja, Tasha, nie zamierzam Cię okłamywać. Co lepsze, nigdy tego nawet nie zrobiłem. — To fakt. Ale nieokłamywanie, a niemówienie prawdy to zupełnie inna bajka. — Nie spotkaliśmy się przypadkiem.

Uśmiechnąłem się kpiąco.

Jebane emocje.

— Zesłali mnie tutaj, żebym Cię zabił. Pewnie już to wiesz, ale śmiesznie się stało, bo to ty miałaś zabić kogoś innego! — Ironiczny śmiech.

Barton.

Uspokój się.

Błagam.

— Hmm... Ale pomyślmy dlaczego tego nie zrobiłem? Bo się w tobie zakochałem! Tak! Zajebiscie prawda? — Sarkazm przesiąkł mi do kocśi i zacząłem oddychać coraz szybciej. Natasha wstała ubierając szlafrok, który swoją drogą leżał na niej bardzo dobrze mimo złego rozmiaru. Prawdopodobnie był to nawet mój szlafrok.

Ze spokojem wykonywała kolejne ruchy wiążąc sznurek w pasie.

Wszystkie jej ruchy były takie flegmatyczne, spokojne i wypełnione gracją oraz dumą, że po chwili tętno zaczęło opadać skutkują tym, że się uspokoiłem.

Oddech złagodniał ponownie stając się unormowany i monotonny.

Podeszła do aneksu kuchennego i zaczęła szukać czegoś w szufladach. Usiadłem przy stole odwracając się do niej plecami i tylko pusto patrzyłem w okno. Przed oczami miałem mgłę.

Czy ja właśnie to wszystko wykrzyczałem?

O Boże...

Udziela mi się od Bannera...

Po chwili rudowłosa podeszła do mnie i usiadła obok. Na stole postawiła przezroczystą butelkę wypełnioną bezbarwnym napojem.

Wódka.

Przysunęła ją w moją stronę, a gdy spojrzałem na nią pytająco odpowiedziała krótko:

— Masz. Napij się. Mi pomaga.

Wzrok przeniosłem na butelkę rzucając ciche "dzięki" i zabrałem się za jej otworzenie.

𝘽𝙪𝙙𝙖𝙥𝙚𝙨𝙩 | clintasha auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz