Rozdział 20

351 46 14
                                    

— Nauczę Cię — Spokój wypływający z tych dwóch słów dźwięcznie przeciął powietrze niczym grot mojej strzały

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

— Nauczę Cię — Spokój wypływający z tych dwóch słów dźwięcznie przeciął powietrze niczym grot mojej strzały. Nie sądziłem, że potrafię być w ogóle aż tak opanowany. Z resztą sens tego zdania również dotarł do mnie po czasie.

Nieprzemyślane.

Łuk to przecież jedyna broń, której Natasha nie wykorzysta przeciwko mnie, ponieważ zwyczajnie nie potrafi.

Oczywiście jakby chciała zabiłaby mnie nawet gumką recepturką, więc o to się nie martwię.

Rudowłosa spojrzała na mnie z widocznym szacunkiem i dumą, której nie doszukiwałbym się na jej miejscu. Chyba pierwszy raz w życiu postawiła mnie na równi sobie.

Okej.

Zapamiętam to sobie.

To ustawienie oczu, mimikę. Całą ją.

Piękny obrazek.

— Nie potrzebuję łaski. — Odpowiedziała krótko unosząc podbródek do góry. Ten jeden stopień, na którym staliśmy razem jeszcze przed chwilą złamał się zsyłając mnie w podziemia bezwartościowości.

Wdowa znów odbiera prowadzenie.

Spocznij Tash. Nie musisz udawać...

— Tak samo odpowiedziałem, gdy groziłaś mi po naszej pierwszej nocy. — Uśmiechnąłem się na to wspomnienie, a ona odpowiedziała tym samym, jakby bariera odcinająca jej serce, emocje od rozumu właśnie pękła pozwalając myśleć w ludzki sposób. — I jak to się skończyło?

— No niech już będzie. — Westchnęła.

Wziąłem głęboki wdech spinajac wszystkie mięśnie i wstałem otrzepując się z liści.

Trening na dzisiaj zaliczony.

Zabrałem strzałę z jej dłoni opuszkami palców muskając jej zimną i gładką skórę. Cały czas bacznie mnie obserwowała, więc dla czystej ciekawości nie urywałem kontaktu wzrokowego.

Okej, albo mi się wydaje, albo wiatr zniknął i tak jakoś cieplej się zrobiło?

Wreszcie mrugnąłem kilkakrotnie i wybiłem się z błogiego stanu wyimaginowanego świata, w którym co noc zasypiam wtulony do jej ciała.

Dziewczyna chyba czytała mi w myślach bo dało się zauważyć, jak kącik jej ust zadrżał unosząc się do góry.

Przeniosłem wzrok na drzewo i szybko nawilżając wargę stanąłem za Romanoff przylegając do jej pleców. Moje dłonie złapały jej i delikatnie ściszonym głosem zacząłem wydawać instrukcje.

— Prawa noga do tyłu, lewa do przodu. — Kolanem ostrożnie popchnąłem jej nogi odpowiednio układając. Poddała mi się całkowicie. — Teraz wyprostuj lewą rękę... Ale luźno...

Ja również ustawiłem stopy sprawiając, że staliśmy na zakładkę.

Nachyliłem się nad uchem dziewczyny szepcząc następne słowa i umożliwiając jej tym samym kolejny na liście ruch.

— Nie tak palce... O właśnie... — Uśmiechnąłem się do siebie. — Teraz tymi dwoma łapiesz tu. — Złapałem cięciwę jednocześnie z nią tym samym przytulając agentkę. — Naciągasz — Pociągnąłem spoglądając w jej oczy.

Nie zauważyła.

Wróciłem wzrokiem do celu.

— Strzelasz. — Wypuściłem linkę z rąk, a strzała wbiła się pomiędzy gałązkę, a lekko odpadającą korę tym samym powodując jej szybszy upadek.

Jakieś 50 metrów od nas, na oko.

Ale jeśli mówimy o moim takie 52 i 26 centymetrów.

— Teraz ty. — Odsunąłem się ponownie widząc jej promienny uśmiech.

Mogę ją pocałować? Przecież jest taka szczęśliwa...

__________ ____ __  _ _   _   _      _

Nie liczę już który to raz z kolei biegnę po wystrzeloną na ślepo strzałę. Nat nie chciała, żebym jej bardziej pomagał, więc co innego pozostało mi do roboty?

Stałem obok czekając, aż znowu będę musiał biec.

Ten zbyt duży jak na nią łuk wyglądał tak idealnie w połączeniu z jej osobą, że byłem w stanie wielokrotnie się zapatrzeć.

Wreszcie wyleciała ostatnia strzała.

Tym razem wbita w drzewo, ale zdecydowanie nie w tą gałązkę, w którą celowała.

Ze spokojem wyruszyłem po naboje. Wyciągnąłem je z drzewa i trzymając oburącz zaniosłem do aktualnej właścicielki. Podszedłem kilkanaście kroków znów stając z nią twarzą w twarz.

Wręczyłem do jej ręki zdobycz i westchnąłem. Już miałem skomplementować jej szybkie postępy, kiedy pewien mały kolega odwrócił moją uwagę.

Delikatnie zmrużyłem powieki i uśmiechnąłem się. Na jej nosie wylądował pierwszy płatek śniegu.

Przepiękny, symetryczny, śnieżnobiały płatek śniegu.

Ująłem jej twarz w dłoń i przejechałem po nim kciukiem.

Roztopił się.

Spojrzałem w górę.

Padało.

𝘽𝙪𝙙𝙖𝙥𝙚𝙨𝙩 | clintasha auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz