Rozdział 10

370 51 13
                                    

Cały czas dokładnie śledziłem ruchy dziewczyny. Każdy gest, westchnięcie, skinienie. Nie potrafiłem oderwać oczu od tych pięknych, a zarazem tak niebezpiecznych zielonych tęczówek nawet, gdy wyrażały pogardę — Najczęściej kierowaną w moją stronę.

Studiowałem je.

Znałem każdy najmniejszy szczegół, detal. Potrafiłem odczytać z nich wszystko. Nawet teraz, podczas śniadania, kontynuowałem tę piękną lekturę.

W pewnym momencie dziewczyna odwróciła jednak wzrok spoglądając na szybę za mną. Piękny uśmiech zszedł jej z twarzy i spoważniała.

Wyglądała właśnie jakby z ruchów warg odczytała słowo, które potrafiłoby zmienić każdą — nawet najlepszą — sytuację w bagno.

Ostatni raz złapała ze mną kontakt wzrokowy i ze stoickim spokojem wypowiedziała tak proszące się o jakąkolwiek atencję słowo. Słowo, które w tym momencie znajdowało się na liście "błagam nie" albo po prostu "tego nie chcę usłyszeć".

— Padnij.

Zesztywniałem szybko wykonując jej polecenie, a już po sekundzie dziewczyna podczołgała się pod barek. Oprócz dźwięku tłuczonego przez wystrzelone pociski szkła usłyszałem ładowanie broni gdzieś przy moim prawym uchu. Szybko przewróciłem stół, który posłużył nam, a raczej mi, za lichą barierę ochronną.

Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu jakiejkolwiek broni, ale to nie moje mieszkanie, więc nie wiedziałem nawet gdzie jest łazienka.

Natasha chyba to zauważyła, bo jak na zawołanie podała mi po ziemi swój naładowany pistolet. Wyciągnąłem po niego rękę i po chwili wychylałem się oddając celne strzały w stronę naszych oprawców w powietrzu. Dopiero po kilkakrotnym przeładowaniu moim oczom ukazało się pewne dobrze znane mi logo.

— Kurwa... — Wyszeptałem i do buta dopiąłem szkocki scyzoryk wcześniej podany przez Wdowę. Szybko złapałem z nią kontakt wzrokowy i posłałem przepraszające spojrzenie. Jedyne, co zobaczyłem to tylko zrozumienie i współczucie w tych cudnych zakrwawionych oczach.
Zwinnie przeładowała broń ponownie chowając się za barkiem. Wiedziała, co się dzieje.

Przyszli po mnie.

Moja agencja.

Moja T.A.R.C.Z.A.

Zabezpieczyłem broń i schowałem ją w pasie, po czym skinąłem dziewczynie na pożegnanie. Rozwiązałem bandaż i westchnąłem.

To naprawdę nie musiało się tak skończyć.

Wstałem do góry z rozłożonymi ku górze rękami i podszedłem do ostrzelanego wcześniej okna.

— Zostaw mnie i uciekaj. — Rozkazałem, gdy ostatnia kulka przeleciała koło mojej głowy. — Le carquois va attendre.

Ostatnie słowa prawie wyszeptałem, ale znając zdolności agentki za moimi plecami pewnie usłyszała.

W głowie zrodziło się jednak pytanie.

Dlaczego to robię?

Dlaczego się poddaję i jak ostatni dupek ją zostawiam?

Odpowiedź jest prosta.

Fury nie przyszedł, by zabić mnie, tylko Natashę. A nie jest taki głupi na jakiego wygląda i nie przestrzeli mnie tylko, by zdobyć jej głowę. Nie oddadzą nieumyślnego strzału w moją osobę. To wszystko sprawia, że jestem teraz żywą tarczą i załatwiam jej kilka dodatkowych sekund na sprytną ewakuację.

Po drugie, jeśli teraz upadnę i zacznę się trzymać za postrzeloną przez Romanoff rękę pomyślą, że to oni mnie trafili i przestaną strzelać, chcąc zabrać swojego rannego.

Jak pomyślałem tak zrobiłem. Tak zrobili też oni. Upadłem na kawałki okiennego szkła, a ogień momentalnie ucichł. Albo zgasł. Zależy od interpretacji.

Nie słyszałem już niczego oprócz głosów i krzyków dobrze znanych mi agentów.

Czarnej Wdowy już tu nie było.

Jak widać wyjście jest nawet z tej najczarniejszej dupy. Wystarczy tylko przestać być rasistą i dostrzec w niej biel.

Chyba, że ktoś nie lubi grzebania w dupach.

Ale to już nie zależy ode mnie.

𝘽𝙪𝙙𝙖𝙥𝙚𝙨𝙩 | clintasha auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz