Rozdział 30

267 38 12
                                    

Biegłem ile sił w nogach nie pozwalając sobie nawet na stratę czasu poprzez zczerpnięcie oddechu

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Biegłem ile sił w nogach nie pozwalając sobie nawet na stratę czasu poprzez zczerpnięcie oddechu. Mijaliśmy kolejne metry. Wszystko na wdechu. Baliśmy się odetchnąć, wypuścić powietrze. Jakby to miało zaważyć na losie bitwy.

Niestety dziewczyna uznała ją za przegraną. Zaczęła zwalniać, aż całkowicie stanęła. Zamknęła oczy i uniosła głowę twarzą mierząc w niebo, jak gdyby nigdy nic.

Jej piękne rude włosy powiewały na wietrze, a cudowne oczy, które ponownie otworzyła zatrzymała na pustym i nierealnym punkcie. Odwróciła się w moją stronę. Mocno zacisnęła oczy, a po jej policzku spłynęła jedna łza. Podszedłem do niej powoli kciukiem ścierając miejsce, w którym jeszcze przed chwilą była.

Nigdy nie widziałem, żeby płakała. Wiele razy była smutna, wiele razy jej serce było w stanie rozłamki, ale nigdy nie płakała. Potrafiła być twarda, jak Czarna Wdowa być powinna, nie okazywała emocji.

Nigdy nie płakała.

Oprócz tej chwili.

— Natasha... —Wyszeptałem umieszczając w tym niewinnym wyrazie wszystkie uczucia, którymi ją darzyłem. Bo to słowo, to jedno słowo, potrafiło zdziałać więcej niż czasami bym chciał. Ująłem dłońmi jej twarz trochę nerwowo gładząc ją kciukami. Głos mi się łamał. — Natalia..

— Nie chcę już więcej uciekać. — Po łzie nie było śladu. Znów była niewzruszona, twarda i znów była Czarną Wdową. Żadnych emocji. Z góry zaprogramowana. — Zabij mnie...

Zamarłem.

Wypuściłem ją z uścisku cofając się do tyłu o kilka kroków. Dopiero teraz łzy napłynęły mi do oczu. Dopiero teraz uświadomiłem sobie jak bardzo spierdoliłem sprawę. Wiedzałem, że tym razem nie wygram. Stawka była zbyt wysoka. Musiałem oddać strzał albo zrobią to oni.

— Błagam Clint... — Głos zaczął jej drżeć gdy złapała ze mną kontakt wzrokowy.

— Tasha ja....

— Po prostu to zrób. — Podeszła do mnie starając zachować się odrobinę profesjonalnie. — Nigdy nie pudłujesz... — Zdjęła łuk z moich pleców i razem ze strzałą włożyła go do moich dłoni. Ledwie je zacisnąłem. Nie miałem siły. Głównie ona to zrobiła. Ścisnęła moje dłonie. — Nie ma dla mnie miejsca to... Musiało się tak skończyć... — Uśmiechnęła się smutno wracając do wcześniejszej pozycji. Oddaliła się, a ja zobaczyłem jak jej włosy rozwiewa wiatr zbliżającego się helikoptera.

Niestety jego nie byłem już w stanie usłyszeć. Nie słyszałem nic. Tylko jej błagajacy głos odbijający się po mojej pustej głowie.

Nie kontrolowałem łez spływających po mojej twarzy. Właśnie wszystko się skończyło. To już nie będzie miało sensu. Bez niej.

Przez zalane oczy odnalazłem cięciwę naciągając na nią strzałę.

Oddaliłem się.

— Kurwa! — Bezradnie krzyknąłem z politowaniem kręcąc głową. Nie wierzyłem w to co się dzieje. Słona ciecz ściekała kroplami na czarny strój, na którym zazwyczaj znajdowała się krew. Pieprzona krew. Pieprzony łuk. Pieprzony Budapeszt. Pieprzony Clint Barton.

Drżącymi rękami uniosłem łuk mierząc nim w dziewczynę. Nie potrafiłem złapać powietrza i prawie dławiłem się łzami. Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, co miało wydarzyć się za moment.

— Dasz radę, wierzę w Ciebie. — Uśmiechnęła się rozkładają ramiona w geście poddania się. — Kocham Cię... Kocham Cię i nie zmieni się to nawet po tym strzale... Na zawsze...

— Ja Ciebie też Nat... - Nie miałem już siły dłużej utrzymać cięciwy. Emocje wzięły nade mną górę i sprawiły, że wypuściłem strzałę bezradnie upadając na ziemię.

To już koniec.

Strzała poruszając się o każdy kolejny centymetr zabijała jakąś cząstkę mnie. Wspomnienia, pamięć, zdolność myślenia czy oddychania, by na końcu trafić w sedno i pozbawić mnie jedynej osoby, którą kocham. Ostatnie słowa, ostatnie jakie wypowiedziały wcale nie podbudowały mojego stanu psychicznego, a wręcz przeciwnie. Zniszczyły go do samego końca.

Le Carquois Attendre

Przekształcenie pierwszych słów, jakie do niej wypowiedziałem. Słów, które nas połączyły.

I upadła.

Ze strzałą wbitą w pierś.

Tak jak zawsze pragnęła.

Na wojnie.

A ja pozostałem samotny przy umierającej nadziei i miłości.

Przy Natashy.

Klęczałem na ziemi cały zapłakany. Fury odleciał gdy tylko zobaczył dziewczynę leżącą bezwałdnie na twardym betonie zalany krwią. Ja nie potrafiłem na nią spojrzeć.

Zabiłem ją.

Znienawidziłem siebie.

Nawet nie zdążyłem pocałować ją ten ostatni raz, ona po prostu wydała rozkaz.

Gdy wreszcie zdecydowałem się ruszyć uniosłem głowę spoglądając na niebo. Na gwiazdy. Już nigdy nie obejrzymy ich razem.

— Clint... —Usłyszałem cichy szept w swojej głowie. Miała rację. Nigdy mnie nie opuści.

— Natalia... Przepraszam... To wszystko moja wina... — Wyszeptałem całkowicie zagubiony, bezradny. Jak dziecko, któremu odebrano rodziców. Chciałem zatopić się w jej ramionach, wpleść dłoń w jej włosy i wsłuchać się w jej równomierny oddech oraz dźwięk bijącego serca. Ale to już nigdy się nie stanie.

Spojrzałem na swoje dłonie i łuk, który leżał obok nich. Zawsze był po mojej stronie. Zawsze słuchał się mojego serca. Dlaczego nie zrobił tego dzisiaj, skoro najbardziej tego potrzebowałem? Dzisiaj, skoro serce krzyczy, by wróciła?

— Clint... — Znowu do moich uszu dotarł ten cudowny głos. Zacisnąłem wargi ponownie pozwalając łzom, by bezradnie spływały w dół. Bo tym razem ten piękny głos nie był już tylko wytworem mojej wyobraźni.

A moim celem nie była ona.

Nie jej śmierć.

𝘽𝙪𝙙𝙖𝙥𝙚𝙨𝙩 | clintasha auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz