Rozdział 26

321 40 13
                                    

Zostały nam jeszcze tylko cztery dni

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Zostały nam jeszcze tylko cztery dni.

Cztery noce.


Dopiero teraz doszło do mnie na jak bardzo przegranej pozycji postawiona jest sprawa życia Wdowy. Jak bardzo to wszystko jest niesprawiedliwe.

Tak mało czasu, a tak dużo do zrobienia.

Na szczęście nie każdy moment, w którym wena nie wpływa do głowy nazwać można straconym. Jestem szczery i nie umiem kłamać, więc bez bicia przyznam się, że zdarzają się chwilę z Natashą, które faktycznie są stratą czasu. Dzisiejszy dzień w zupełności się do nich nie zalicza.

Niby taki banalny, ale podstawowy do zbudowania dobrej relacji.

Związku.

A co robiliśmy dzisiaj?

Rozmawialiśmy.

Całe minuty i godziny snując niespełnione plany dotyczące przyszłości i te spełnione niezamierzanie, które napotkaliśmy w historii. Jednym słowem poznaliśmy się. Od podstaw i do końca.

Nie tracilismy czasu na posiłki czy krótki sen.

Rozmawialiśmy wtedy i rozmawiamy teraz. Dlatego czuję, jakbym znał ją od lat.

— Dlaczego mi ufasz? — Zapytałem w pewnym momencie, gdy cisza zaczynała już przecinać nasze ciała z każdej możliwej strony. Siedzieliśmy wtuleni w siebie na jednym z wyższych budynków Budapesztu i ze spokojem podziwialismy zachodzące Słońce.

— A dlaczego wcześniej mnie nie zabiłeś? — Uśmiechnąłem się i szczelnie zamknąłem ją w uścisku. Kocham ją i jestem tego pewien. Tak samo jak tego, że odwzajemnil uczucie. Pocałowałem Nat w czubek głowy opierając głowę na jej ramieniu.

— Tasha? Wymyśliłem dla Ciebie wiersz...

— Clint? — Zapytałam, gdy mężczyzna wreszcie wyszedł z łazienki

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

— Clint? — Zapytałam, gdy mężczyzna wreszcie wyszedł z łazienki. Owiniety białym ręcznikiem, jednak wciąż wystarczająco odsłonięty by zobaczyć jego umięśniony tors. Barton naprawdę jest jednym z Siedmiu Cudów Świata. Nie chodzi mi tu głównie o jego wygląd zewnętrzny, chociaż przyznać trzeba, że robi wrażenie. Clint ma po prostu w sobie coś, co sprawia, że za każdym razem chce się uśmiechać, gdy tylko znajduje się w zakresie mojego wzroku. Sprawia, że teraz znów się uśmiecham. — Pamiętasz swój wczorajszy wiersz?

— Ta rymowana alternatywa dla miłosnej bomby atomowej? —Wziął łyka zimnej kawy z wieczora i oparł się o ścianę. — Tak, a co?

— Też mam coś dla Ciebie.

Uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób i tak jakby wyprostował się, starając wyglądać dumnie i adekwatnie do swojego wieku.

— Zamieniam się w słuch.

— Na górze pistolet, na dole łu-

— Dlaczego łuk jest na dole? — Oburzył się nie dajac mi dokończyć. — Dyskryminacja czy rasizm? Pamiętaj, że zawsze mogę to zgłosić. Żyjemy w wolnym kraju. A może to łuk woli być na górze ty zła ko-

Westchnęłam ukrywając śmiech.

— Na górze łuk. — Spojrzałam na niego szukając pozwolenia, które od razu otrzymałam. Podziękowałam mu skinieniem głowy. — Na dole pistolet. Clincie Barton idź do sklepu po wodę, a potem przyjdź to odbędziemy trening.

Zaśmiałam się rzucając w niego jego własnym portfelem. W tym momencie mina blondyna była bezcenna.

— Czemu Twój wiersz nie ma rymów?!

— Bo to był wiersz biały.

𝘽𝙪𝙙𝙖𝙥𝙚𝙨𝙩 | clintasha auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz