13

4.9K 330 246
                                    

- To ja już pójdę... Dzidzio. - Wybiegłaś z pokoju zanim zdążył zareagować. Rzuciłaś się przez połowę pokoju trafiając prosto w łóżko. Dzisiaj nie byłaś skrajnie zmęczona więc wiesz, że ciężko będzie ci zasnąć, tym bardziej, że jesteś podekscytowana, ponieważ jutro w końcu wracasz na swoje stanowisko.

Okazało się, że jesteś zła z szacowań i logicznego myślenia bo po niecałej godzinie spałaś już tak głęboko, że żadne uderzenie nie było w stanie cię wybudzić. Nawet w mordę o Levi'a.

Z nienaturalną prędkością podbiegłam do jak się później okazało - kobiety. Nie panowałam nad sobą, próbowałam się zatrzymać ale ona zdążyła się tylko uśmiechnąć. Jej niebieskie oczy nie wyrażały strachu a długie, brązowe włosy z niewiadomych przyczyn, nie bujały się na wietrze. Uciekaj! Zamknęłam oczy, mimo to w ustach i tak poczułam metaliczny smak krwi a na skórze ciepłą ciecz (dop. Aut. Tak, krew hah) czemu nad sobą nie panuję?! Wydałam z siebie głośny, gniewny ryk. Przeraziłam się swojego głosu, brzmiał jak sto szatanów. Mam wpływ na niektóre rzeczy, są one drobne. Ze wszystkich sił starałam się ruszyć to cielsko w stronę pobliskiego lasu, w końcu się ruszyło, niestety w momencie kiedy przekroczyłam pierwszą linię drzew, nie było mi dane poznać dalszej części historii, zrobiło się ciemno, czarno.

- O cholera! - Wystrzeliłaś, siadając z wyprostowanymi nogami, na posłaniu.

- Kto tu jest bachorem, co? - Usłyszałaś pretensjonalny głos. Podskoczyłaś, niespodziewałaś się go tu.

Potrzebowałaś chwili żeby do siebie dojść i żeby mogły do ciebie dotrzeć wszystkie bodźce z zewnątrz. Dopiero po chwili siedzenia w bezruchu zaczęłaś odczuwać gorąco i klejący się do czoła pot.

- Rzucałaś się tu jak Hanji gdy coś do siebie powiemy. - Na początku nie byłaś w stanie odczytać znaczenia tych słów.

- Tak jak ty wczoraj? - Uśmiechnęłaś się złośliwie. Twój stan w żadnym stopniu nie przeszkadzał ci w odgryzieniu się Levi'owi. - Nie obudziłeś mnie? - Twój ton diametralnie się zmienił.

- Nie - uciął krótko.

Przytaknęłaś głową. Martwi cię to, że te dwa ostatnie sny były takie realistyczne, niemal czujesz krew na ustach a w uszach dalej dzwoni ci twój własny ryk.

- Dzięki, tak się składa, że chciałam śnić. - Mówiłaś wstając z łóżka.

- Masz masochistyczne zapędy. To się leczy. - Levi udawał odrazę w głosie. Na dobrą sprawę, wcale nie musiał udawać.

- Nie skuszę się, która godzina? - Zapytałaś dalej chodząc po całym pokoju szukając tych przeklętych pasków. Siedem światów z nimi.

- Zaraz będzie śniadanie więc się pośpiesz.

- To mi pomóż.

- Nie.

Wstrzymałaś oddech, są tam. Chwyciłaś paski mocno w dłoń i triumfalnie uniosłaś w górę. Jedno z mocowań było luźne więc przez zamach który wzięłaś, oderwało się i przeleciało przez pokój, finalnie trafiając czarnowłosego prosto w oko.

- Cholera! - Chwycił się oburącz za bolące miejsce.

- To za to, że nie chciałeś mi pomóc. - Pokazałaś mu język.

- Levi?

Cicho...

- Hej, no weź.

...jak w grobie.

- Dzidzio.

- Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, to poznasz moc moich krótkich nóżek. - Spojrzał ci ostrzegawczo w oczy.

- Przyznajesz, że są krótkie? Hanji miała rację, nie? Malutkie są.

- Chodź na śniadanie. - Levi chwycił cię dwoma palcami za rękaw i pociągnął za sobą, do drzwi. Z całych sił zaparłaś się piętami o podłogę.

- Jestem jeszcze w koszuli nocnej, za żadne skarby tak nie pójdę. Daj mi moment. - Wypchnęłaś go za drzwi.

Kobaltowe Włosy... Czy Jakoś Tak (Levi X Reader)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz