Dni mijały leniwie, monotonnie.
Okazało się, że wcale nie tak trudno jest się przyzwyczaić do odosobnienia, a przynajmniej mnie. Z każdym dniem było coraz lepiej, ćwiczyłam znalezione w książkach zaklęcia i dbałam, żeby temperatura w namiocie nie spadała.
Starałam się też nie dopuścić, by zabrakło nam jedzenia, w razie potrzeby podwajałam jego ilość zaklęciem, choć nie mogłam robić tego w nieskończoność. Było całkiem znośnie. Całkiem. No właśnie.
Kiedy zaczął się nowy rok, przyszły mrozy. Ciężko było utrzymać stałą temperaturę w namiocie, choć bardzo się starałam. Ubierałam Nicky'ego bardzo ciepło, czasem nawet wydawało mi się, że zbyt ciepło.
Nie mogłam niestety powiedzieć tego samego o sobie. Starałam się nie zachorować, ale czy mogłam walczyć z tym, co nieuniknione?
Pozostawało mi bronić się na wszelkie możliwe sposoby, ale pozostawało faktem, że było mi wiecznie zimno i czułam się niekoniecznie dobrze.
Musiałam się stąd wynieść. Musiałam powziąć dalsze kroki, bo nie było sensu tego ciągnąć. Przede wszystkim potrzebowałam dobrego planu, całymi dniami więc myślałam. Musiałam przenieść się do miasta, do ludzi, wynająć jakieś małe mieszkanie na mugolskim osiedlu i znaleźć źródło dochodów, jakiekolwiek.
Miałam przy sobie trochę galeonów, które przezornie zabrałam Wiadomo Komu jakiś czas temu. Nie wydawało mi się, żeby cokolwiek zauważył. Na dodatek miałam jeszcze swoje własne oszczędności.
Pozostawało mi zamienić to na mugolskie pieniądze, ale w tym celu musiałabym odwiedzić Ulicę Pokątną, co wciąż odwlekałam.
Jednym z powodów było to, że oznaczało to powrót, ale chyba ten najgłówniejszy był taki, że w banku Gringotta pracował Bill.
Kto wie, co by było, gdybym przypadkiem się na niego natknęła? Chciałam tego uniknąć, naprawdę tak dla każdego było lepiej.
Odwlekałam więc całą wyprawę, jak mogłam najdłużej, a tymczasem dni mijały, robiło się coraz zimniej - styczeń w tym roku był wyjątkowo mroźny.
Kiedy było już naprawdę źle, próbowałam ogrzewać namiot zaklęciami, ale bardzo uszczuplało to moje i tak wątłe siły - podtrzymywanie zaklęć ochronnych, wbrew pozorom, bardzo męczyło.
Naprawdę potrzebowałam zmian, i to szybko, więc zaczęłam planować całą podróż na Pokątną.
Powinnam załatwić to jak najszybciej i jak najsprawniej, tyle że wciąż miałam wątpliwości - czy zostawić namiot tutaj, czy zabrać go ze sobą? Co z Nicolasem? Czy powinnam go ciągnąć ze sobą, czy też zostawić samego?
To głupie, żebym go zostawiała, niepoważne, nieodpowiedzialne i z pewnością karygodne, ale z drugiej strony wtedy szybciej udałoby mi się wszystko załatwić.
Wciąż miałam wątpliwości. Załóżmy, że bym go zostawiła. A gdyby nagle się obudził? Gdyby został zdany sam na siebie? A gdyby coś mu się stało? Owszem, nie umiał ani chodzić, ani raczkować, ani nawet siadać, bo było na to o wiele za wcześnie, ale przecież mogło stać się cokolwiek!
Po wielu dniach myślenia poczułam, że znów dopada mnie choroba. Nie było wyjścia - musiałam kupić leki na Pokątnej.
Nie mogłam przecież zarazić Nicky'ego, musiałam go utrzymać zdrowego. Zdecydowałam, że zostawię jego i namiot tu, gdzie są, a sama szybko się wymknę i załatwię co trzeba, póki jeszcze na dobre się nie rozłożyłam. Dzień małej wycieczki nadszedł i z wielkim bólem całowałam synka, którego miałam zostawić zupełnie samego - nie chciałam, ale nie miałam wyboru!
CZYTASZ
You are the only one |DRINNY|
FanfictionTrzy lata temu nie pomyślałabym nawet, że coś takiego szykuje dla mnie los. Gdyby ktoś powiedział mi, co przeżyję, jak nic bym go wyśmiała. Byłam normalną, szczęśliwą nastolatką. Może trochę nieszczęśliwie zakochaną, ale nie różniłam się przecież od...