Przeszłam kolejny wielki kawał drogi. Ale czuję jakbym się cofnęła. Było dobrze, myślałam, że tak zostanie. Łudziłam się, czy naprawdę myślałam, że bez mojej pracy, będę dobrze funkcjonować? Głupota. Nie mam siły, żeby walczyć. Nie mam siły, żeby pracować nad sobą. Zauważam, jak powoli wszystkich odpycham, odrzucam, żeby nie było przy mnie nikogo. Żebym miała pretekst do tego, żeby się poddać. Puścić wodze mojej ciemnej strony. Strony, która zamierza mnie zniszczyć. Najpierw powoli torturowała mnie. Stopniowo dawkując ból, żebym cierpiała coraz bardziej. Żebym nie mogła się uodpornić. Stopniowo dodaję sobie bólu samodzielnie, żeby szybciej dojść do granicy wytrzymałości. Odsuwam każdego i upewniam się, czy ma wsparcie. Jak sobie radzi. Gdy widzę, że ma, stopniowo pozwalam sobie na swobodne spadanie na dno. Pochłania mnie cierpienie, czekam aż opadnę na dno. A tam strzelę sobie w łeb. Pozwolę, żeby sprawca moich cierpień rozleciał się na kawałki, ale najpierw zacznę go torturować. Najpierw pociągnę to, co już zaczęłam. Psychicznie i fizycznie. Stopniowo będę zwiększać ból. Aż będzie to jedyne, co będę czuć. Tak to ja jestem sprawcą. To mój mózg, czyli ja. Umrę w cierpieniu, zadam je sobie. Bo na to zasługuję. Zmierzam do samobójstwa pewnym krokiem. A jedyną przeszkodą są moi bliscy. Gdyby nie oni już dawno bym to zrobiła. Ale wiem, czuję, że już niedługo nadejdzie moment, kiedy nawet to nie przebije się przez mój ból.
CZYTASZ
Przemyślenia
RandomPrzemyślenia, których w mojej głowie jest wiele. O życiu i śmierci. O przyjaźniach i samotności w tłumie. O prawdziwym obliczu i maskach. Przemyślenia te są pisane w czasie epizodów mojego przygnębienia. A więc nie zawsze mogą się pojawiać. Choć nie...