~Bo tylko ty potrafisz wstrzymać mój oddech~
________
Pierwsza część (skończona)
Druga część na moim profilu pod tytułem „Breathe Out".
Autorka nie pozwala na udostępnianie, kopiowanie, czy przywłaszczanie kolaży jej autorstwa bez wyraźnej zgody!
!P...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Stałam na szpitalnym korytarzu, tępo wpatrując się w białą, nieszczególną ścianę przed sobą. To wszystko zaszło za daleko, żeby teraz w ostatniej chwili się poddać. Nie mogłam odmówić, uciec, czy odciąć się od wszystkich, jak robiłam to zawsze. Wiedziałam dokładnie, że rozważanie żądania tego dziwacznego kryminalisty, bo inaczej nie mogłam go nazwać, jest wręcz idiotyczne i nierozważne z mojej strony. Ale chciałam to zamknąć, więc nie miałam wyboru. Musiałam się dostosować i negocjować mój spokój i wolność.
Zignorowałam powagę sytuacji. Ślepo zaufałam tajemniczemu i mrocznemu chłopakowi, którego przeszłości na dobrą sprawę nie znałam, wierząc, jak głupia w jego zapewnienie o moim bezpieczeństwie. Zaślepiła mnie jego pewność siebie, kpiąca otoczka i przekonanie, że nic nie może wymknąć mu się spod kontroli. Bo taki był. Wygrał. Nic złego nie stało się mi i nie podnosił odpowiedzialności za nic innego. Byłam pieprzoną egoistką, że nie pomyślałam, iż tylko ja mogę być celem ataku. Obiecywał mi bezpieczeństwo. Okey. Ale nikt z moich bliskich nie był w żaden sposób bezpieczny. Nikt nie mógł obronić się przed błędami mojej przyszłości. Nikt nie potrafił zapobiec nieuniknionemu.
Wypuściłam z pomiędzy warg drżący oddech, przykładając zimne dłonie do gorącego czoła, by choć trochę zminimalizować nasilający się ból głowy. Nie chciałam być ponownie powodem czyjejś krzywdy, a nim byłam. Znów przeze mnie ktoś ucierpiał, a ja nie mogłam temu zapobiec. Bezsilność, poczucie winy i cholerna wściekłość zalewała mój umysł, powodując, że topiłam się we własnych odmętach pamięci, nie mogąc odnaleźć ratunku. Byłam sama. Sama na pieprzonym korytarzu, który pachniał śmiercią i bólem. Sama w swoich problemach, gdzie nie umiałam im sprostać, przywracając wszystkiemu kontrolę. Sama we własnych koszmarach, katujących mnie za moje grzechy, których z egoistycznych pobudek się dopuściłam.
Sama ze swoimi demonami, śmiejącymi mi się szyderczo w twarz, że znów nie dałam rady.
Znów czułam to samo. Wszechogarniającą mnie winę, która zakorzeniała się w moim umyśle, zadając coraz boleśniejsze kary, będące obliczem sprawiedliwości. Bo czym zasłużyła sobie Charlotte na brak szansy posiadania wspomnień? Czym zasłużyła sobie Madison na oszpecenie twarzy, strach, łzy i ból. Obie nie zawiniły. Obie kochały, były dobre i dobrze postępowały. Wszystko to działo się przeze mnie. Ironicznie zawsze tak było. Ilekroć ktoś był bliżej mnie, cierpiał. Raniłam wszystkich. Ethan przeżywał własny koszmar, bo ja nie reagowałam. Starał się mi pomóc, kiedy go potrzebowałam, a ja nie widziałam, że on też mnie potrzebował. Daniel uciekł z rodzinnego miasta, porzucając rodzinę i ocierając się o ich gniew, ponieważ ja popełniałam błąd. Wszyscy cierpieli tylko dlatego, że byłam obecna w ich życiu.
Potrząsnęłam delikatnie głową, odganiając niepotrzebne myśli, które się we mnie kotłowały. To nie ja byłam teraz najważniejsza, a dziewczyna, znajdująca się za jedynymi z wielu drzwi. Minęły dokładnie dwadzieścia cztery godziny, odkąd ją tu wczoraj przywieźliśmy, mimo, że bardzo tego nie chciała, a ja siedząca całą noc i dzień na plastikowym krześle, nie otrzymałam żadnej informacji o jej stanie. Nawet nie potrafiłam wyobrazić sobie, co teraz przeżywa. Zrobiono jej krzywdę, a nawet nie wiedziała, dlaczego ona i z jakiej przyczyny. Boże. Oni oszpecili jej twarz, a blizna, która miała pozostać po tym, będzie przypominać jej za każdym razem, kiedy spojrzy w lustro, z jakim bestialstwem ją potraktowano.