~Bo tylko ty potrafisz wstrzymać mój oddech~
________
Pierwsza część (skończona)
Druga część na moim profilu pod tytułem „Breathe Out".
Autorka nie pozwala na udostępnianie, kopiowanie, czy przywłaszczanie kolaży jej autorstwa bez wyraźnej zgody!
!P...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
-Powiesz mi w końcu gdzie jedziemy?- warknęłam po raz kolejny, mrużąc oczy i patrząc nienawistnie na chłopaka za kierownicą, który ponownie wywrócił oczami, zasznurowując usta w wąską linię i nieprzerywanie patrząc na drogę przed sobą. Prychnęłam pod nosem, a następnie zacisnęłam zęby z taką siłą, iż byłam niemal pewna, że któregoś zaraz nie będę mieć.- Słyszysz mnie? Mam ci to przeliterować?
-Nie.- mruknął obojętnie, nie obdarzając mnie chociaż jednym spojrzeniem, co jeszcze bardziej spotęgowało moją aktualną nienawiść do jego osoby. W jego ciemnych oczach pojawił się na dosłownie sekundę niebezpieczny ognik, gdy chwilę potem z uśmiechem satysfakcji na ustach gwałtownie skręcił w prawo, powodując tym, że moje ciało odbiło się od drzwi samochodu, a łokieć zaczął nieprzyjemnie piec. Syknęłam cicho pod nosem, mając wewnętrzną ochotę wydrapania mu oczu.- I przestań mnie o to pytać, bo przysięgam, że wysadzę cię przy pierwszym lepszym drzewie.
-Jesteś chujem.- sarknęłam w jego kierunku, lokując swój wzrok stalowych tęczówek na widoku za oknem, który rzeczywiście był samym lasem. Nic oprócz wysokich i ponurych drzew się tu nie znajdowało, co mogło mnie jedynie utwierdzić w przekonaniu, że brunet miał zapędy psychopaty. Za każdym razem wywoził mnie w miejsca, gdzie nie było żadnego znaku życia, a mrok w nich panujący przerażał mnie do szpiku kości.
-Doprawdy?- zapytał kpiąco, na co wydałam z siebie krótkie „mhm". Collins obok mnie zauważalnie prychnął, ale tym razem ja miałam jego osobę gdzieś, więc nie oderwałam spojrzenia od szyby.- Przestań mnie ciągle wyzywać, bo się w końcu popłaczę.
-Chuj.- skwitowałam, powodując jego krótki śmiech. Sama również uniosłam delikatnie kącik ust do góry, zagryzając wargę. Bipolarsi.
Do końca drogi nie odezwaliśmy się do siebie w ogóle. Ja bezustannie patrzyłam w okno, jakby to miało mi pomóc w drodze powrotnej do domu, gdyby chłopak zmienił zdanie, a Carter z całą swoją namacalną nonszalancją i kpiną, która zawsze emanowała od niego, prowadził auto. Nawet w tak niebanalnej czynności wykazywał się ogromnym opanowaniem i perfekcją. Jego ciemne oczy czujnie śledziły drogę, jedna dłoń luźno spoczywała na kierownicy, a druga natomiast zajmowała się zmianą biegów. Był doskonałym kierowcą, jak i rajdowcem, co zawsze nie szło w parze, gdyż łamanie przepisów drogowych leżało w naturze uczestników nielegalnych wyścigów. Może i trochę skręcał za ostro i jechał z większą prędkością, niż to było dozwolone, ale oprócz tego nie mogłam mu niczego zarzucić. Zresztą cokolwiek robił, zawsze był w tym najlepszy.
Zsunęłam się delikatnie na oparciu skórzanego fotela, wdychając zapach panujący w czarnym camaro. Woń dobrej wody kolońskiej i papierosów od razu uderzyła w moje nozdrza, skutkując przyjemnym dreszczem wzdłuż kręgosłupa. Lubiłam z nim jeździć, bo czułam się bezpiecznie. Normalnie nie miałam też problemów z tym odczuciem, nawet jeśli jechałam z kimś obcym, choć czasami kiełkowało we mnie ziarenko niepewności, ale on powodował, iż to bezpieczeństwo było nadzwyczajne nasilone. Gdzieś głęboko wiedziałam, że mógłby w każdej chwili wyhamować, unikając wypadku, a nawet otarcia o śmierć. Czułam niepodobne do mnie zaufanie i coś na kształt oddania. Nie podobało mi się to.