Rozdział 19

76 6 0
                                    

*THOMAS*

Obudziłem się na plaży nie opodal klifu, z którego skoczyliśmy. Fale dopływające na brzeg ochlapywały moją twarz więc po woli usiadłem i zacząłem się rozglądać za Lydią. Leżała z dwa metry ode mnie, ale nie była sama. Była nieprzytomna, a obok niej klęczał jakiś starszy mężczyzna w starych ubraniach.

- Hej... - zawołałem nie bardzo wiedząc co się wokół mnie dzieje. - Zostaw ją. - warknąłem i chwiejnym krokiem ruszyłem do mojej dziewczyny.

- Spokojnie... - odparł mężczyzna i uniósł ręce do góry. - Nic jej nie zrobię. Chcę jej tylko pomóc.

- Jasne. - zakpiłem i powoli klęknąłem przy Lydii po czym dotknąłem jej policzka.

Po chwili jednak obraz zaczął mi się rozmazywać i zemdlałem.

***

Nie wiem jak długo byłem nieprzytomny. Obudziłem się w jakiejś starej chacie rybackiej. Pierwszą osobą o jakiej pomyślałem była Lydia. Zacząłem się za nią rozglądać, ale nigdzie jej nie widziałem.

Powoli wstałem z łóżka i dotknąłem ręką głowy, która strasznie mnie bolała. Nagle w przedpokoju dostrzegłem jakiś ruch więc wstałem i chwiejnym krokiem ruszyłem w tamtą stronę.

- A więc widzę, że już wstałeś. - powiedział z uśmiechem ten sam mężczyzna, który klęczał przy Lydii na plaży.

- Gdzie... - zacząłem, ale mężczyzna mi przerwał.

- Gdzie jest twoja dziewczyna? - dokończył. - W pokoju obok. - wskazał ręką.

Nie czekając więc ani chwili poszedłem w tamtą stronę i ujrzałem śpiącą na łóżku rudowłosą dziewczynę, którą tak bardzo kochałem.

Usiadłem obok niej i wziąłem ją za ręką, a drugą odgarnąłem kosmyk jej włosów.

Wyglądała tak niewinnie, gdy spała.

- Nic jej nie będzie. - usłyszałem nagle głos za sobą. - Musi tylko chwilę odpocząć. - dodał.

- Dlaczego nam pomagasz? - spytałem od razu.

- Nie mam sumienia by zostawić kogoś w potrzebie. - odparł po chwili. - Gdybym wam wtedy nie pomógł tamci ludzie by was zabili.

- Jacy ludzie? - spytałem chociaż doskonale wiedziałem kogo miał na myśli.

- Nie musisz udawać. - odparł. - I nie musisz się mnie bać. - dodał. - Twój brat was tutaj nie znajdzie. - powiedział na co zamarłem.

- Tak, wiem kim jesteś, Thomas'ie. - dodał, gdy zobaczył moją reakcję. - Wiem także o twoim bracie i twojej dziewczynie. Tutaj też działa telewizja co może cię zdziwić. - zaśmiał się lekko.

Miał na sobie starą podartą kurtkę, oraz koszulkę i ciemne spodnie. Miał krótkie szare włosy, a na nich czapkę rybacką. Na oko wydawało mi się, że mógł mieć około sześćdziesięciu lat. Wydawał się być naprawdę miłym człowiekiem, ale wiedziałem, że mimo wszystko nie należy ufać obcym, a nawet najbliższym. Każdy może cię zdradzić.

- Więc wiesz kim jestem ja i Lydia, ale ja nie wiem jeszcze kim ty jesteś. - odparłem po chwili namysłu. - Jak ci na imię?

- Bard. - odpowiedział. - Nie masz powodu do obaw, chłopcze. Tu jesteście bezpieczni. - zerknął na mnie. - Chodź, musisz coś zjeść. - dodał, a ja po dłuższej chwili podążyłem za nim.

Poczęstował mnie ciepłą zupą, a przed jej zjedzeniem zapewnił mnie, że nie jest trująca, ani nic podobnego.

Jego dom był naprawdę przytulny. Nie był duży, ale jak dla niego w zupełności wystarczał. Miał cztery niewielkie pokoje razem z łazienką.

- Thomas? - usłyszałem nagle głos rudowłosej.

Stała w progu drzwi od swojego pokoju i patrzyła na mnie zmęczonym wzrokiem.

Od razu do niej podbiegłem i przytuliłem ją co oczywiście od razu odwzajemniła. Usiadła razem z nami do stołu i zjadła nieco zupy, podczas, gdy ja wraz z Bard'em jej wszystko opowiedzieliśmy.

Podczas skoku z klifu musiała uderzyć głową w skałę. Bard wcześniej zrobił jej opatrunek. Mężczyzna zapewnił, że na szczęście to nie jest nic poważnego.

Sześćdziesięciolatek dał nam nowe, ciepłe ubrania za co mu bardzo podziękowaliśmy.

Siedzieliśmy na niedużej kanapie i rozmawialiśmy podczas, gdy Lydia zasnęła oparta głową na moim ramieniu.

- Dlaczego twój brat cię zdradził? - spytał starszy człowiek.

- To Mitch. - odparłem i odgarnąłem kosmyk włosów Lydii za jej ucho. - Mogłem się tego spodziewać. - dodałem. - Ale jaka jest twoja historia? - spytałem. - Masz rodzinę?

Na to pytanie mężczyzna posmutniał. Od razu pożałowałem tego pytania, gdy spojrzałem na zdjęcie stojące nieopodal. Był na nim Bard wraz z żoną i dwójką dzieci. Starszym chłopcem i młodszą dziewczynką.

- Miałem. - odparł po kilku minutach.

- Przepraszam. - powiedziałem od razu. - Nie chciałem...

- Wiem. - przerwał mi po czym przetarł oczy by ukryć łzy. - Wiesz... Właśnie dziś jest rocznica ich śmierci.. - dodał, a pierwsze łzy zaczęły spływać mu po policzkach.

Wstał i podszedł do zdjęcia.

- Co się z nimi stało? - spytałem niepewnie.

Mężczyzna przez dłuższy czas nic nie mówił. Domyśliłem się, że to musi być bardzo bolesne wspomnienie. Wziął głębszy oddech po czym powiedział:

- Wiesz, nie zawsze żyłem tak jak teraz... - zaczął. - Kiedyś byłem bardzo znanym i dobrym prawnikiem, a łowienie ryb było moją pasją. Razem z żoną i dziećmi mieszkaliśmy w bardzo spokojnej i przyjaznej okolicy. Wiedliśmy w miarę spokojne życie aż do tego jednego dnia... - mówił i delikatnie przejechał palcem po zdjęciu rodzinnym. - Wiedziałem, że praca prawnika może nie być najbezpieczniejsza... Zwłaszcza wtedy, gdy ma się żonę i dzieci. - zerknął na mnie po czym kontynuował. - Pewnego dnia dostałem bardzo poważną sprawę. Musiałem zrobić wszystko by jeden z najbardziej niebezpiecznych i chorych psychicznie ludzi trafił do więzienia.

- I udało to się, panu? - domyśliłem się.

- Tak. - odpowiedział. - Udało... - westchnął. - Wiedziałem jednak, że jeżeli to zrobię gorzko za to zapłacę... - otarł kolejne łzy. - Dwa dni później otrzymałem telefon od żony z prośbą bym odebrał ją i dzieci spod szkoły. Miała przestraszony głos więc wiedziałem, że coś musiało się stać... - mówił i już nie powstrzymywał łez, a Lydia, która do tej pory spała, otworzyła oczy i słuchała opowieści razem ze mną. - Gdy dojechałem na miejsce zobaczyłem moją żonę, Marie i już wiedziałem. Łzy spływały jej po policzkach... Była tak bardzo przerażona... Jeden z ludzi, którzy tam byli trzymał ją i przyłożył jej pistolet do głowy, a drugi przyprowadził nasze dzieci i powiedział: "Ostrzegaliśmy...". Zaraz potem poderżnął gardła moim dzieciom, a drugi facet strzelił w głowę mojej żonie... - zapłakał. - A ja... Stałem tam i nie mogłem nic zrobić by im pomóc... - ukrył twarz w dłoniach.

Lydia nie czekała ani chwili tylko podeszła do mężczyzny i go przytuliła.

- To nie była pańska wina... - powiedziała ze łzami w oczach. - Nie mógł pan nic zrobić.

- Kim był człowiek, którego pan pomógł skazać? - spytałem niepewnie.

Bard zerknął na mnie.

- Nazywali go Bucho. - odparł, a my z Lydią wymieniliśmy spojrzenia.

- A ludzie, którzy zabili twoją rodzinę to... - zaczęła Lydia.

- Luke Radcliffe i... - Bard dokończył za nią. - Mitch Rapp.

Brothers | Dylan O'Brien (PL)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz