Rozdział 21

73 6 0
                                    

*THOMAS*

- Jak to Mitch? - spytała zszokowana Lydia. - Jak to możliwe?

- Nie raz proszono mnie o pomoc w sprawie z Rapp'em. - mówił Bard. - Dlatego wiem co nieco o twoim bracie. - zerknął na mnie. - Mitch był w różnych gangach, a każdy gang ma jakieś zasady, których trzeba przestrzegać. Lub też jakiś, że tak powiem rytuał, by do tego gangu się dostać. Gdy mieliście po czternaście lat Mitch należał do jednego z najgorszych. Ale powiedz, nigdy cię nie zastanawiało jak się do niego dostał? - odstawił naczynia i ponownie na nas spojrzał. - Rapp szybko stał się ich ulubieńcem i trafił na wyższe szczeble, a zanim się obejrzałeś był ich przywódcą wraz z Radcliffe'm i Buch'em. Każdy się ich bał. - mówił dalej. - Wracając do momentu rytuału. - usiadł na przeciwko nas. - Każdy kto chciał należeć do gangu musiał pozbyć się, że tak powiem balastu...

- Rodziny... - powiedziała zawiedziona Lydia i zerknęła na mnie po czym wzięła mnie za rękę.

- Tak. - odparł. - Wypadek waszych rodziców wcale nie był zwykłym wypadkiem. To Mitch i pozostali z jego gangu maczali w tym palce. Z tego co wiem zablokowali hamulce w samochodzie... Lecz najgorsze jest to, że nie zginęli właśnie w wypadku. Fakt, faktem, samochód zjechał na pobocze i uderzył w drzewo, ale wasi rodzice jeszcze żyli, co się nie spodobało gangowi, który widział całą tę sytuację. Waszym rodzicom udało się wyjść z samochodu...

- Więc jak zginęli? - spytałem przez łzy mimo tego, że bałem się odpowiedzi.

- Bucho i Luke obiecali Mitch'owi, że dostanie się do ich gangu jak tylko zabije rodziców... - wyjaśnił. - Dali mu pistolet do ręki i kazali dokończyć dzieło... Chcąc nie chcąc Mitch ich zastrzelił. Strzelił im prosto w głowę. - dodał, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy. - Później by zachować pozory zwykłego wypadku samochodowego wsadzili ich ciała z powrotem do samochodu, który chwilę później wybuchł. Ich ciała były tak zmasakrowane, że nie dało rady poznać czy zginęli w wypadku czy w inny sposób... Dlatego wszystko wskazywało na to, że to był po prostu zwyczajny wypadek.

Nie byłem w stanie czegokolwiek z siebie wydusić. Mitch zabił naszych rodziców... Tego było za wiele.

- Skąd o tym wszystkim wiesz? - spytała Lydia i pogładziła delikatnie moją dłoń.

- Jeden z członków gangu miał ich dość i chciał od nich odejść. - odparł Bard. - Zgłosił się do mnie i mi wszystko opowiedział tak jak ja wam teraz.

- Nie zgłosiliście tego na policję? - dopytywała rudowłosa. - Przecież...

- Owszem, zgłosiliśmy... - przerwał jej starzec. - Był naszym jedynym świadkiem... Niestety członkowie gangu się o tym dowiedzieli i zanim doszło do jakiegokolwiek procesu znaleźli go i zabili. Pozostaliśmy bez świadka i dowodów jakie mieliśmy, bo je również zniszczyli. Nic na nich nie mieliśmy... Nic nie mogliśmy im udowodnić.

- Dlaczego nie zabił mnie? - zmieniłem temat i ze łzami w oczach spojrzałem na mężczyznę. - Dlaczego zabił ich, a nie mnie?! - podniosłem nieco głos.

- Thomas... - Lydia położyła mi rękę na ramieniu, ale ją strąciłem i wstałem na równe nogi.

- Nie! - wrzasnąłem. - Dlaczego zabił ich, a nie mnie?!

- Nie wiem tego... - odparł smutno Bard. - Naprawdę... Bardzo mi przykro... - wstał i stanął naprzeciw mnie. - Chciałbym wiedzieć, naprawdę. Być może chcieli by zabił tylko rodziców, a ciebie chcieli również zwerbować... - mówił. - Bardzo mi przykro... - dodał, a ja już nie wytrzymałem i wyszedłem z chaty trzaskając przy tym drzwiami.

Nie czułem już nic poza wściekłością i nienawiścią w stronę brata. Jak on mógł to zrobić?!

Rodzice wychowywali nas na dobrych ludzi, a on to wszystko zniszczył?! Zabił ich z zimną krwią, tylko dlatego by dostać się do jakiegoś cholernego gangu?!

Kilkanaście razy walnąłem z całej siły w drucianą skrzyknę przez co nieźle poraniłem sobie rękę.

Usłyszałem jak drzwi od chaty się otwierają i wychodzi z nich Lydia z bandażem w ręce.

- Nic mi nie jest. - powiedziałem od razu, ale zabrzmiało to nieco ostrzej czego nie chciałem.

Dziewczyna bez słowa podeszła do mnie, wzięła mnie delikatnie za rękę i opatrzyła ranę.

- Przepraszam. - powiedziałem po chwili.

- Nie masz za co. - odparła i zerknęła na mnie przelotnie. - Mitch za to zapłaci. - dodała i wzięła mnie za rękę. - Zobaczysz.

Pokiwałem głową, a dziewczyna po chwili mnie przytuliła, co oczywiście odwzajemniłem. Dobrze, że miałem chociaż ją.

Brothers | Dylan O'Brien (PL)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz