32. Wszystko się układa

259 40 14
                                    

Chłopaki postanowili zostać jeszcze jeden dzień w Shinestone, a raczej w tym, co z niego zostało. Większość miasta zniszczył Smok, tylko kilka budynków ostało się w całości lub z niewielkimi uszkodzeniami. Tam zabrano wszystkich rannych i Jachimoza, który był jeszcze słaby po teleportacji. Ci, którzy nie byli ranni podzielili się na dwie grupy. Pierwsza, dowodzona przez MWKę, opiekowała się rannymi, a druga, dowodzona przez dealera, zajęła się grzebaniem poległych. Niestety, było ich bardzo dużo. Przed bitwą w Shinestone mieszkało ze dwieście osób, a Legion liczył sobie prawie dwa tysiące człeko-endermanów. Z tej pierwszej grupy przetrwało tylko około trzydziestu osób, a z tej drugiej mniej niż stu.

Ciała endermanów również uprzątnięto, ale je akurat spalono. Trochę to wszystko zajęło, ale po paru godzinach pole bitwy było czyste, więc wszyscy mogli odpocząć. dealer siedział na schodach jednego z rozwalonych domów. Obok niego usiadł Teodor. Patrzyli na zbocze, które już nie przypominało zbocza bo ziała w nim ogromna dziura zrobiona przez Smoka.

- Nie jesteś zły, że zostawiliśmy cię w Spell City? - zapytał dealer.

- Tamtejszy uzdrowiciel dobrze się mną zajął - uspokoił go Teodor - Gdy odzyskałem przytomność, wyjaśnił mi wszystko. Dobrze, że poszliście beze mnie. Inaczej doszlibyście tu w tym samym momencie, co ja i raczej nie moglibyśmy wtedy oglądać zwycięstwa.

dealer pokiwał głową. Teodor miał rację.

- Po drodze nie miałeś żadnych kłopotów? 

- Na szczęście, nie. Kiedy tylko uzdrowiciel mnie wypuścił, od razu ruszyłem do Shinestone. Jedyny minus jest taki, że musiałem iść na piechotę bo wypożyczenie konia ze Spell City na prawie dwa tygodnie jest strasznie drogie - powiedział z niesmakiem. dealer zachichotał.

- Doskonale wiem o czym mówisz.

Gdy była pora obiadu, zgromadzili resztę zapasów, a Doknes zebrał grupę, która wyruszyła z nim do lasu na polowanie. Na szczęście, nie wszystkie zwierzęta uciekły przed Smokiem, więc nie wrócili z pustymi rękami. Rozpalili kilka ognisk i wszyscy wspólnie usiedli. Na początku człeko-endermany czuły się trochę niepewnie, ale ludzie byli dla nich mili i traktowali ich, jak starych przyjaciół. Zrobiła się przyjemna atmosfera.

Ferajna siedziała przy wspólnym ognisku. Nawet Jachimozo dał radę do nich przyjść. Razem z nimi byli także Jachimozianka, Donna, Justyna, Klemens, Aikar, szymeQ i Narf. Wszyscy rozmawiali radośnie i jedli świeżo upieczone mięso, a Rambek chrupał marchewki, które dostał od Doknesa. Pomimo, że był świnią, nie peszył go fakt, że wszyscy wokół jedzą mięso i siedział spokojnie obok swojego pana.

- Jakie to jest pyszne - Justyna oblizała się, gdy zjadła kolejny kawałek pieczonej wołowiny - Nareszcie mogę zjeść coś innego niż tylko owoce refrenu.

- To wy nie jedliście nic innego? - zapytał ze zdziwieniem Tritsus.

- A co innego mielibyśmy jeść? W Kresie nic, poza roślinami refrenu, nie rośnie i nie ma tam żadnych zwierząt - odparł Klemens. 

MWK wzdrygnął się.

- Jeść całe życie tylko owoce refrenu? To musiał być koszmar! - zawołał.

Wszyscy roześmiali się, a gdy śmiechy ucichły, Enzzi zabrał głos.

- To może teraz podacie jakiś sensowny powód, dla którego się spóźniliście - zwrócił się do Koshiego i Szendiego. Koshi odwrócił wzrok, jakby nie chciał o tym rozmawiać. Szendi westchnął i zaczął opowiadać.

- Mieliśmy parę przygód pod ziemią i w rezultacie wyszliśmy przez zupełnie inną i nieznaną nam jaskinię na jakieś obce tereny. Jedyne, co widzieliśmy w okolicy to wioska. Próbowaliśmy zasięgnąć od jej mieszkańców informacji gdzie jesteśmy, ale oni chcieli tylko z nami handlować.

Minecraft Ferajna : Wejście SmokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz