ROZDZIAŁ 1

636 27 239
                                    


CASIE

— A więc, opowiadajcie... — Niespodziewanie zagaduje Elena.

— W sensie? — pyta Shane.

— Co się wydarzyło podczas mojej nieobecności? Przecież to niemożliwe, żebyście zaczęli się lubić ot tak nagle, bez powodu. — Przygląda się nam przenikliwym, błękitnym wzrokiem.

Momentalnie wraz Shanem zerkamy po sobie. Będąc szczerym, jak na nieobecność mojej przyjaciółki podczas choroby, zdarzyło się całkiem sporo.

Zwłaszcza, że przełom tak naprawdę nastąpił jednego dnia.

Ani się spostrzegłam, kiedy nagle we trójkę znaleźliśmy się w kolejce na przesłuchania do serialu pomysłu pana Browna, które, jak twierdzi ulotka „odmienią nasze życie"... Pozostaje jednak pytanie, który typ „odmiany" nam tu proponują. Niby odmiana, którą znamy z pierwszej lepszej reklamy (doprawdy, jakie życie byłoby proste, gdyby po jednym psiknięciu perfum wszyscy mężczyźni padaliby do mych stóp, a lek na przeziębienie lada chwila sprawiał, że mogę się kąpać w wodzie pośród lodowców)? Czy wielka odmiana, która może mieć skrajnie różne skutki?

Tak, zapewne wersja z reklamą jest bardziej prawdopodobna.

O ile w ogóle się dostaniemy. Myślę, że było by super, gdyby nam się udało całą paczką, w końcu zawsze to jakieś nowe doświadczenie. Co tam, że odmiana jak z reklamy, chciałabym ją przeżyć!

— A więc...? — Głos Eleny sprawia, że porzucam moje poprzednie przemyślenia.

Zerkam na Shane'a — chłopaka, który tak naprawdę nigdy nie wybijał się z tłumu. Zdawał się być cieniem pojawiającym się w szkole po cichu, od czasu do czasu. Zlewał się z otoczeniem i nie odzywał się więcej niż potrzeba. Zawsze przylepiony do swojego zeszytu, przygarbiony... Uważałam, że najzwyczajniej w świecie jest stonowany, małomówny i ugodowy.

Jakże ja się przez ten cały czas myliłam.

**

W szkolnej, przepełnionej rozmowami i wszelakimi szumami sali wybrzmiał dzwonek, który oznaczał tyle, że zajęcia dobiegły końca. Odetchnęłam z ulgą i zaczęłam się pakować. Zazwyczaj dzień w szkole mija mi o wiele szybciej, ale bez Eleny zdecydowanie trudniej było mi przetrwać. To nie tak, że siedziałam w kącie ze słuchawkami na uszach podczas każdej przerwy, opłakując moją samotność (choć wewnętrznie może trochę tak). Rozmawiałam z innymi dziewczynami z klasy, rzucając co jakiś czas jakimś żartem, ale mimo wszystko nie czułam się w ich towarzystwie tak naturalnie, jak przy mojej przyjaciółce. Nigdy nie wiedziałam na ile mogę sobie przy nich pozwolić: nieraz dochodziły mnie plotki i niemiłe komentarze odnośnie niektórych osób, choć te na pierwszy rzut oka wydawały się tymi lubianymi.

„Kochaj wszystkich, ufaj niewielu, nie czyń dramy nikomu" — kiedyś tak palnęłam i przyjęło się jako motto moje i Eleny.

Gdy już spakowałam rzeczy do mojego dżinsowego plecaka, swobodnym krokiem zaczęłam wychodzić z sali, której podłoga, jak zazwyczaj, cicho poskrzypiwała. Udałam się na zatłoczony korytarz, gdzie zewsząd dochodziły mnie głośne rozmowy. Gdyby tak zamknąć oczy, mogłoby się mieć wrażenie, że jest się na stadionie albo targu, gdzie jedna babka przekrzykuje się przez drugą, by udowodnić która kapusta jest lepsza.

Zatrzymałam się pod wąską, pseudo-białą szafką, otworzyłam ją kluczykiem i poddałam się kontemplacji. Które podręczniki powinnam wziąć? Zwykle nie robiłam z tego większej filozofii, ale w pamięci o Elenie (powinnam przestać o niej myśleć, jakby umarła), która zawsze stosowała rozmaite kombinacje, by zabierać ze sobą jak najlżejszy pakunek, postanowiłam zrobić inaczej. Ostatecznie jednak nie zmieniłam nic i zamknęłam drzwiczki .

To kwestia czasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz