S z ó s t y

182 22 3
                                    

Yeosang czuł, że przez całą lekcję matematyki, San rzuca w jego plecy niewidzialnymi nożami, z jego uszy aż paruje, a jego oczy są bardziej zabójcze niż te należące do Meduzy. Jego i tak pełen niepewności i strach umysł starał się to ignorować, ale rzecz jasna z marnym skutkiem.

— Pani profesor? – podniósł powoli do góry ręka. – Mogę iść do toalety?

— Nie, od tego jest przerwa – nauczycielka nawet nie spojrzała na jego bladą twarz.

— Ale ja naprawdę muszę – powiedział jeszcze raz. – Nie dam rady.

— No dobrze – kobieta w końcu uległa, na co Yeosang niczym proca wyleciał z sali lekcyjnej prosto do łazienki, gdzie zwymiotował wszystko co zjadł w ciągu ostatnich kilkunastu godzin.

Towarzyszyło to mu kilka kaszlnięć, które brzmiały jakby się dusił, trochę łez, bo zawsze płacze gdy wymiotuje i rzecz jasna niedające spokój myśli, które wirowały w jego głowie bez przerwy. Kiedy w końcu skończył oparł się o najbliższą ścianę i usiadł na podłodze. Jego serce biło szybko i mocno tak jakby przebiegł co najmniej maraton i to na jakiejś Saharze.

Odetchnął głęboko i zamknął oczy. Od nadmiaru ostatnich przygód i emocji kręciło mu się w głowie i czuł się słabo.

— Yeosang? – nagle ktoś zapytał, a wspomniany chłopak zamarł. – Wiem, że tu jesteś.

Myślał, że jeśli będzie siedział cicho jak mysz kościelna, to przybysz da mu spokój i odejdzie, ale im dłużej starał się wstrzymywać oddech, tym wyraźniej i głośniej było słychać kroki zbliżającej się osoby. W jednym momencie jednak wszystko ucichło i Kang zaczął się już w myślach cieszyć, ale dosłownie sekundę później drzwi od kabiny się otworzyły i przed nastolatkiem stanął San, ten sam, który niespełna kilka minut wcześniej sztyletował wzrokiem.

— Wiem, że nie wyglądam przyjaźnie i miło, ale chcę ci pomóc – powiedział patrząc z góry.

Yeosang spojrzał na niego zdziwiony. Choi San mówiący takie rzeczy było tak niezwykle rzadki jakby w środku lipca temperatura wynosiła dziesięć stopni na minusie i padał śnieg, czyli niemożliwe, bynajmniej za ich życia.

— Daj mi spokój – odpowiedział i z powrotem skierował swój wzrok na ścianę naprzeciwko. – Nie chcesz mi pomóc, ale zabić.

— Gdybym chciał Cię zabić, skarbie to już byś był w grobie – San zaśmiał się krótko. – Obaj wiemy gdzie byłeś i co robiłeś z tą swoją przyjaciółeczką, więc dla jej i swojego dobra, lepiej rób co ci mówię.

— Grozisz mi?

— Nie – uklęknął obok niego. – Ja ci tylko dobrze radzę.

***

San wrócił do swojego mieszkania późnego wieczoru. Bycie „szefem" gangu i uczniem było dość trudne. Zważając zwłaszcza na to, że teraz znalazł sobie trzecie zajęcie, którym było dręczenie Kang Yeosanga. Niewinnego chłopca z dobrej rodziny. Miał cel trochę zastraszyć, trochę pobawić się nim, a na koniec zabić. Nie było to dla niego nic nowego, zrobił tak już wiele razy, z resztą jego ojciec robił to samo, ale z kobietami. Był niezłym flirciarzem.

Stary Choi prowadził wysokiej klasy burdel w dzielnicy wilków o nazwie ,,Belladonna". Co noc młodzi, starzy, biedni czy bogaci przychodzili by bawić się do białego rana.  Był on jedyny w swoim rodzaju, bo oprócz korzystania z usług towarzyskich, można było zakupić również  praktycznie wszystkie rzeczy, które były nielegalne, w tym jeden dość specyficzny narkotyk. Wyróżniał się on, ponieważ była to wilcza jagoda, która kiedyś była używana do trucia wilków. Jednak teraz było to coś w rodzaju tabletki ekstazy pomieszanej z kilkoma innymi niebezpiecznymi składnikami. Tabletka była niewielka, okrągła i fioletowa - tak jak prawdziwa wilcza jagoda wyglądała słodko i niewinnie, ale w rzeczywistości była zabójczym narkotykiem. Przynosiła ukojenie na jeden krótki moment aby chwilę później spuścić w najgłębszy dół smutku i rozpaczy. Ludzie raz zażywający ją nie mogli przestać tego brać aż do momentu kiedy umierali. 

Tabletka ta była praktycznie nie do wykrycia, tak jak tabletka gwałtu szybko rozkładała się organizmie, jedyną oznaką jej zażycia był słodki posmak jagody i kolorowy język. Tylko z tego powodu policja wiedziała, że ktoś przedawkował. I mimo że policja doskonale wiedziała skąd narkotyk się wziął, klub Belladonna wciąż pozostawał narkotykowym burdelem.

San niemalże co wieczór bywał w Belladonna'e, ale nie tego. Tego wieczoru postanowił zabawić się inaczej. Chciał ponownie wykorzystać swoją dominującą i przerażającą osobowość, więc udał się na kolejne łowy. Jego celem rzecz jasna było złamanie do końca Yeosanga, a perfekcyjnym krokiem do tego będzie jego mała przyjaciółeczka, Rose. 

***

Yeosang spokojnym krokiem wyszedł na korytarz szkolny. Wciąż trwała lekcja, ale on nie zamierzał na żadną wracać. Był zmęczony i przerażony do szpiku kości, dlatego nawet nie zabierając niczego z szafki, na pieszo udał się do swojego domu. 

Odległość nie była duża, ale dłużyła się niemiłosiernie. Uliczki, którymi przechodził zawsze, nagle stały się jakieś obce, ziemne i jakby martwe. Z resztą on sam też czuł się pusty jak gdyby razem z jedzeniem pozbył się także swoich emocji i duszy. Kiedy jednak w końcu dotarł pod drzwi swojego rodzinnego domu, zaczęło padać. Yeosang przeklnął na to w duchu, bo serdecznie nienawidził deszczu, ale na szczęście niespełna parę minut później leżał z kubkiem gorącej herbaty pod grubym kocem i włączonym na netflixie jego ulubionym programie. Wyglądął jak ludzkie burito i to takie nieświeże, ale nie miał najmniejszej ochoty na przejmowanie się swoim wyglądem. Taka pozycja w ciepłym była komfortowa, czuł się bezpiecznie, tak jakby żadne zło świata nie mogło przedrzeć się przez warstwę poliestru. Chociaż przez chwilę mógł być spokojny. Ale czy to na pewno był spokój?

District Wolf ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz