P i e r w s z y

271 30 0
                                    

Yeosang po raz kolejny przeglądał książkę od biologii próbując cokolwiek zapamiętać. Była przerwa przed ostatnią lekcją, która dla niego była największą zmorą. Nienawidził biologii i wszystkiego co jej dotyczyło i nawet nie dotknąłby tej książki gdyby jego zdanie do następnej klasy właśnie od tego nie zależało. Był kompletnie pod kreską i stres, osłabienie i mała ilość wiedzy nie pomagała mu. Z innych przedmiotów był dobry, nawet bardzo, ale biologia od zawsze była jego kulą u nogi i nic nie mógł na to poradzić. Pogodził się z tym, ale jego zbyt ambicyjni rodzice nie i suszyli mu głowę za to przy każdej wspólnej kolacji rodzinniej, czyli codziennie. Otóż rodzina Kang, czyli rodzice Yeosanga, dwójka starszego rodzeństwa i on sam codziennie o godzinie dziewiętnastej, nie wcześniej ani nie później siadali do wspólnego stołu i jedli wykwitny posiłek, pełen węglowodanów i witamin. Dla nastolatka to była największa tortura, bo wtedy zostawał z każdej strony atakowany złośliwymi komentarzami dotyczących jego stopni w szkole, braku zainteresowań i innych rzeczy, o których każdy nastolatek nie chce myśleć, a co dopiero mówić.

— Ups – nagle książka, którą trzymał na kolanach z głośnym hukiem spadła na szkolny parkiet. – Nie zauważyłem cię dziecko.

Yeosang spojrzał do góry i zobaczył Sana, tak zwanego bad boya, który jeśli pojawiał się w szkole można było to nazwać cudem. Częściej można zobaczyć jak latającego pingwina, niż Choi Sana w budzie, bo tak właśnie nazywał szkołę

— Przepraszam – powiedział Yeosang. – Ale chyba zrobiłeś to specjalnie.

Yeosang wstał i założył ręcę na piersi. Nikt nie będzie go tak traktował, nawet chłopak z dzielnicy wilków. Przez moment był pewny siebie póki nie spojrzeli sobie w oczy. Obaj mieli brązowe, ale w tych Sana było coś niebezpiecznego, coś co Yeosangowi kazało uciekać, gdzie pieprz rośnie. Jednak nie ugiął się ostatecznie.

— Przeproś mnie – powiedział.

— Czy ty sobie żartujesz? – zaśmiał się czerwonowłosy. – Ja mam cię przeprosić?

San spojrzał najpierw na prawo, gdzie u jego boku stała szkolna panienka do towarzystwa, Momo, a następnie na lewo, gdzie stał Yunho patrzący na to wszystko zabójczym wzrokiem.

— Tak, masz mnie... Przeprosić – zawahał się będąc coraz mniej pewniejszym siebie, w końcu to była taka pierwsza sytuacja w jego życiu, jeszcze nigdy nie stanął z nikim takiego pokroju twarzą w twarz.

— Dobrze – San uśmiechnął się mając w głowie okrutny plan. – Przepraszam cię.

— Przeprosiny przyjęte – Yeosang uśmiechnął się triumfująco i już miał wycofać się i odejść, kiedy nagle poczuł pchnięcie.

Twardo wylądował na szkolnej podłodze, co spowodowało dźwięk jakby rozstrzaskujących się na kawałki kości i cichy jęk bólu z jego ust.

— Za co to? – zapytał patrząc na Sana spode łba.

— Za całokształt, skarbeńku – San pochylił się w jego stronę i poklepał go po policzku. – Ze mną się nie zadziera.

Delikatnie, ale stanowczo pogłaskał siedzącego na ziemi Yeosanga i w akompaniamencie wrednych śmiechów odszedł. Natomiast Yeosang kompletnie nie miał pojęcia dlaczego tak to wszystko wyszło i dlaczego jego głupie serce chciało pobiec za starszym.

***

Yeosang cały spocony i zdyszany wbiegł do niewielkiego mieszkania swojej przyjaciółki, Rose, która akurat malowała sobie paznokcie na krwistoczerwony kolor jednocześnie oglądając drame, gdy ten stanął przed nią zasłaniając widok na telewizor
— Ty capie, przez ciebie mi najechał na skórki – krzyknęła oburzona i uderzyła chłopaka na tyle mocno, że jego twarz wykrzywiła się z bólu. – I zasłaniasz!
Jęknął cicho i potarł uderzone przez blondynkę miejsce.
— Nie musiałaś tak mocno – fuknął. – Nie dość, że prawie umarłem w szkole to teraz jeszcze ty mnie bijesz. No ja nie wierzę!
— Codziennie mówisz mi, że prawie umarłeś, a potem okazuje się, że twoja śmierć to prawie spóźnienie się na aurobus.
— Ale dzisiaj to co innego! Kojarzysz Choi Sana? ­– spytał wyciągając telefon z kieszeni.
— Tego co w 2 klasie zsikał się w środku lekcji? – blondynka zaśmiała się na wspomnienie. – Pamiętam minę Pani Kim kiedy...
— Nie, tego co przychodzi do szkoły raz na miesiąc – Yeosang wywrócił oczami. – A tamten nie nazywał się przypadkiem Choi Minho?
Prawdą było to, że Rose i Yeosanga dzieliło bardzo dużo, a nawet za dużo by mogli się przyjaźnić. Ona była wulkanem pozytywnej energii, ale jednocześnie potrafiła się całkiem nieźle (okropnie) zdenerwować i przywalić komuś bez najmiejszego zastanowienia. Najczęściej tą osobą był on, który nie grzeszył zbytnio inteligencją, taktem czy nawet zalążkiem kultury osobistej. Robił naprawdę wiele głupich rzeczy, za które lądował u wychowawcy i pedagoga szkolnego, a nawet psychologa, który zastanawiał się czy nie lepiej wysłać by go do psychiatry. Praktycznie ciągle się też przewrał czy potykał o coś. W pewnym momencie, w 3 klasie podstawówki, miał okres także kiedy nazwanie go niejadkiem byłoby naprawdę wielkim niedopowiedzeniem. Obiad należał do kategori „be be be", a słodycze do „mniam mniam", co według babci było całkiem normalne, bo sama wciskała mu słodycze zamiast normalnego jedzenie.

— No i co z nim? – spytała tylko w połowie zainteresowana, bo większość jej uwagi skupiała się wokół paznokci.

— Pobił mnie.

Blondynka się zaśmiała.

— On cię pobił? – spojrzała na niego niedowierzając. – Niby za co?

— Jak powiem, że bo się postawiłem to mi uwierzysz? – Yeosang nadal stał w tej samej pozycji, z rękami na biodrach, rozwianymi włosami i plecakiem tylko na jednym ramianiu.

— Nie, a nawet cię wyśmieje – powiedziała dmuchając na pazurki tak by szybciej wyschły. – No ale kontynuuj.

I wtedy się zaczęło. Chłopak przez prawie 20 minut opowiadał o sytuacji, która trwała niecałe dwie minuty, ale przecież musi to wyglądać jak sytuacji z jakiegoś amerykańskiego filmu akcji, gdzie zaczynają wystrzeliwać 100 kul z jednego magazynka, krew leje się jak Niagara, ale główny bohater (Yeosang) wychodzi bohatersko i bez szwanku.

— Aha.

— Aha?

— Tak, aha – wzruszyła ramionami i wstała ze skórzanej kanapy kierując się do kuchni, gdzie otworzyła lodówkę i jakby nigdy nic wyciągnęła z niej pizze hawajską.

— I nie zapytasz mnie nawet czy nic mi się nie stało? – Yeosang z niedowierzaniem patrzył jak dziewczyn najnormalniej w świecie nakłada na talerz pizze, wkłada ją do mikrofalówki i nastawia na dwie minuty, a potem opiera się plecami o lodówkę ze złożonymi rękami na piersi.

— Nie widzę siniaków, raczej nie masz nic złamane ani nie krawisz, więc będziesz żył – powiedziała mierząc go wzrokiem od góry do dołu.

— A psychicznie?

— Dramatyzujesz jak zawsze, więc raczej też nic ci się nie stało – w tym momencie mikrofalówka wydała się z siebie 5 okropnych i irytujących pisków dając znak, że skończyła podgrzewać.

Rose wyjęła gorący talerz, a letnią pizzę, i ruszyła z powrotem do salonu, gdzie na telewizorze akurat pojawiły się napisy końcowe dramy.

— Nosz kurna, czemu już koniec – zirytowana wzięła do ręki pilota i przewinęła z powrotem do tego momentu, gdzie Yeosang wszedł. – Albo siadasz na dupie i oglądasz ze mną albo spadaj do siebie.

— Oglądam – fuknął urażony tym, że jego przyjaciółka nie przejęła się sytuacją tak bardzo jak on. – Daj trochę.

— A spadaj szczylu, moje żarcie!

District Wolf ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz