XVIII

1.6K 79 101
                                    

Weszliśmy do wakandyjskiego pałacu. Pokonywaliśmy długie korytarze, aż w końcu znaleźliśmy się w sali tronowej. T'challa zajął swoje miejsce. Członkowie rady starszych już na nas czekali. Z niewiadomych mi powodów jedna z kobiet zasiadających w radzie, krzywo na mnie spojrzała. Normalnie zignorowałabym ten fakt, tłumacząc go sobie tym, że jestem jedyną osobą nie wakandyjskiego pochodzenia. Jednak teraz nie byłam jedyna. Postanowiłam jednak nie zwracać na to większej uwagi. Pewnie kobieta miała swoje powody, które mi nawet nie przyszłyby do głowy.

Król zmierzył wszystkich spokojnym spojrzeniem. Na jego twarzy jak niemal zawsze widniał znikomy uśmiech. Mimo to wyglądał na dostojnego władcę, za którym każdy chce podążać.

- Zebraliśmy się tutaj, aby ponownie obradować w sprawie vibranium. Dzisiaj wysłuchamy zdania dwóch Amerykanów. - oświadczył ciemnoskóry mężczyzna. Jak niemal zawsze byłam pod wielkim wrażeniem tego, jak wielki szacunek postawi on we mnie wzbudzić kilkoma zdaniami. - Zaczniemy od Steve'a Rogers'a znanego również jako kapitan Ameryka. - spojrzał na blondyna i skinieniem głowy dał mu znak, by ten zaczął mówić.

- Dziękuję. Zebraliśmy się tutaj, aby podjąć jak najrozsądniejszą decyzję w sprawie vibranium. Jest to rzecz niezwykle ważna, z podjęcie decyzji wpłynie na dalsze losy tego świata. Od lat używam tarczy wykonanej z tego oto metalu. Jest to świetna i bardzo niebezpieczna broń. Rozumiem wasze obawy. Uważacie, że nasz świat nie dojrzał do tego, aby posiąść coś tak niezwykłego, jak vibranium. Moim zdaniem ten świat jest na to gotowy. Oczywiście znajdą się ludzie, którzy zapragnął użyć vibranium w celu zaszkodzenia temu światu. Musimy również wziąć pod uwagę fakt, że ludzie poza granicami tego państwa nigdy nie mieli styczności z niczym podobnym do vibranium. Jednak wierzę, że tak niezwykły metal pomoże temu światu. A upowszechnienie go przynieś ogólne korzyści. - Jak zawsze wypowiedział się z niezwykłą łatwością i profesjonalizmem. Zawsze imponował mi tym, że umiał tak płynnie i z taką łatwością się wypowiadać.

- Dziękuję za udzielenie głosu kapitanie. A ty biały wilku co uważasz na ten temat? - T'challa przeniósł wzrok na mojego brata.

- Żyłem w wakańdzie przez pewien okres czasu. Wiele doświadczyłem i wiele widziałem. Wystarczająco wiele by wiedzieć, iż reszta świata nie jest gotowa na to, aby posiąść vibranium. - powiedział z dużą pewnością mój brat.

- Rozumiem. Czy ktoś z zebranych chciałby coś dodać? - T'challa spojrzał na resztę zgromadzonych. Przez chwilę panowała kompletna cisza. Przywódcy plemion jedynie patrzyli na siebie. Byli wyraźnie niezadowolenie z przebiegu rozmów.

- Dlaczego obcy ludzie decydują o naszym vibranium? - spytała kobieta w podeszłym wieku. Była wyraźnie niezadowolona z faktu, że Amerykanie wypowiadają się na ten temat.

- Oni nie decydują o vibranium. Ich punkt widzenia ma za zadanie jedynie pomóc nam w podjęciu decyzji. - odpowiedział T'challa zachowując zupełny spokój.

Po tych słowach wszystko ucichło. Najpewniej nie zadowolonie wcale nie zmalało. Rada starszych nie zamierzał jednak więcej protestować.

- Skoro nie ma więcej pytań, naradę uważam za zakończoną. - król podniósł się z wcześniej zajmowanego miejsca.

W sali ponownie można było wy słyszeć szepty. Spojrzałam na T'challe pytająco co nie umknęło jego uwadze. Podszedł do mnie tak, że dzieliła nad nie wielka odległość.

- Coś nie tak? - Spytał z troską i położył mi dłoń na ramieniu. Przez co przez moje ciało przeszedł dreszcz.

- Te narady zawsze trwają tak krótko? - spytałam zdziwiona. - Nie znam się na wakandyńskich naradach, jednak zawsze wydawało mi się, że trwają one nieco dłużej.

- Zazwyczaj nie. Jednak rada nie chce rozmawiać przy obcych. Zgodzili się jedynie na ich wysłuchanie i nic więcej.

- Rozumiem. - Jak praktycznie zawsze, kiedy z nim rozmawiałam, spojrzałam prosto w jego tęczówki.

- Myślę, że powinnaś z nim porozmawiać. - wzrok ciemnoskórego przeniósł się na Steve'a.

- Masz rację. - Kiedy ten zdjął rękę z mojego ramienia ruszyłem w stronę przyjaciela.

- Te nardy zawsze trwają tak krótko? - Steve spojrzał na mnie zdziwiony.

- Zazwyczaj tak. Wakandyńczycy załatwiają wszystko bez zbędnych rozmów. - uśmiechnęłam się do niego.

- Jasne. Konkretny naród. - zaśmiał się lekko.

- Wybaczcie, że wam przeszkodę, ale jak skończycie romanse, to potrzebuje jeszcze trochę krwi. - Shuri podeszła do mnie z typowym dla siebie uśmiechem.

- Jasne. Przyjdę, jak tylko skończymy rozmawiać.

- Super to ja lecę się przygotować. - księżniczka odwróciła się i w pośpiechu udała się do wyjścia.

- Nie oszczędzają cię tutaj co? - Steve z ledwością powstrzymywały śmiech. Doskonale wiedział, że od kiedy mam serum jestem przewrażliwiona na punkcie badań.

- Nie, ale ja już chyba nigdy nie zna nam spokoju. - posłała mu karcące spojrzenie i ruszyłam do wyjścia.

- Gdzie idziesz? - Spytał, ruszając za mną.

- Jesteśmy w tak pięknym miejsce. Chyba nie będziemy rozmawiać w sali tronowej. - rzuciłam, nawet na niego nie patrząc. Wiedziałam, że nie lubi, kiedy tak robię.

- Jesteś okropna. - rzucił, niezadowolony dogania jąć mnie.

- Nie rozumiem, o czym mówisz. - cały czas patrzyłam w wybrany punkt przed sobą.

- Wiesz, że nie lubię, kiedy traktujesz mnie w tak lekceważący sposób. - złapał moją rękę przez co nieco się spięłam.

- A ja nie lubię badań, a jakoś je znoszę. - Tym razem skierowała wzrok na kapitana. Steve w reakcji na moje słowa jedynie przewrócił oczami. - Jak tam w Ameryce?

- Tony zachowuje się nie odpowiedzialnie. Bucky i Sam non stop się kłócą. Natasha trenuje. Bruce nie wychodzi z laboratorium. Clint wyjechał na wieś Vizion uczy się bycia człowiekiem a Wanda mu w tym pomaga. Czyli normalka.

- Dobra a co u ciebie? - Do pytałam, widząc, że ten nie za bardzo chce mówić. - Tylko szczerze. Jeśli skłamiesz, będę to wiedziała.

- Jest znośnie. Pomału dogaduje się z Tony'm. W pracy nudy. I nadal nie stać mnie na to, by mieszkać na Brooklynie. A u ciebie? - spojrzał na mnie pytająco. Widziałam po kim, że jest ciekawy tego, jak po tym czasie odnalazłam się w nowej rzeczywistości.

- Lepiej niż było. Wakanda to całkiem miłe miejsce i jest tutaj naprawdę pięknie.

- Tak to miejsce jest niepowtarzalne. No i widzę, że odnalazłaś się tutaj lepiej niż w Ameryce.

- Sama nie wiem. Może za jakiś czas i w Ameryce poczuje się jak w domu.

- Trzymam za to kciuki. Mnie zajęło to trochę czasu. Świat mocno się zmienił przez to siedemdziesiąt lat.

- Jest nie do poznania. I jest lepiej. Znacznie lepiej.

- W końcu ciężko o coś gorszego od wojny. - Steve zamyślił się na chwilę. Widziałam, jak staje się nieobecny i myślami wraca do przeszłości.

- Mi też jej brakuje. - Podeszłam bliżej i złapała go za rękę. Wiedziałam, że jedyne, za czym może tęsknić to ludzie, którzy wtedy go otaczali z Peggy na czele. - Tak wogóle mam coś dla ciebie.

- Niby co? - Spytał zdziwiony. Tego widocznie się nie spodziewał.

Złapała jego rękę i włożyłam w nią nieśmiertelnik. Dokładnie ten sam, który dał mi podczas wojny.

- Pamiętałaś. - Uśmiechnął się w moją stronę, po czym mocno mnie przytulił.

- W końcu obiecałam, a ja zawsze dotrzymuje obietnic. - Odwzajemniłam jego gest.

Begin ・ Black PantherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz