Steve dopiero po chwili wypuścił mnie ze swojego. Spojrzałam w jego oczy. Nic się nie zmieniło, a ja straciłam nadzieję, że kiedykolwiek się zmieni. Uśmiechnęłam się do niego, a on odwzajemniła mój gest. Tym razem było inaczej. Moje serce było o wiele spokojniejsze. Nie czułam jak robi mi się gorącą. Po moich ciele nie przeszedł dreszcz. Jedyne co poczułam to szczęście. Szczęście spowodowane tym, że osoby mi bliskie są bezpieczne. Po dłuższej chwili przeniosłam wzrok na mojego brata. Wzięłam głęboki wdech.
- Dam wam chwilę. - blondyn położył dłoń na moim ramieniu, po czym odszedł.
Bucky patrzył na mnie niepewnie. Nie podszedł do mnie. Nie zaczął rozmowy. Za to odwrócił wzrok. Od kiedy zobaczyłam go pierwszy raz, od czasu wypadku był dziwny. Widać, że to, co przeszedł mocno na niego wpłynęło. A ja? Ja chciałam jeszcze jeden raz porozmawiać z moim starszym bratem. Jedną z niegdyś najbliższych mi osób które teraz nie umie nawet na mnie spojrzeć.
Nazwijcie mnie egoistką, ale ja chciałam tylko by Bucky z naszej wczesnej młodości wrócił. Chciałam móc znowu z nim porozmawiać tak jak kiedyś. Bez obaw, że powiem coś, czego nie powinnam. Nie bojąc się, że przywołam traumatyczne wspomnienie. Tęskniłam za moim wielkim oparciem, którym niegdyś był. Facet, któremu mogłam powiedzieć niemal wszystko, który zawsze mnie wspierał, teraz pewnie ledwo mnie pamięta. To było straszne. Znowu zadałam sobie jedno podstawowe pytanie. Dlaczego ja byłam taka głupia? Chyba nigdy nie wybacz sobie tego, że po prostu nie dożyłam starości. Nie pozwoliłam sobie, przeżyć życie tak jak powinnam. Niestety podejmowanie głupich decyzji to już chyba moja specjalność.
- I co będziemy tak stać? - spytałam, w końcu mając nadzieję, że uzyskam odpowiedź.
James ponownie na mnie spojrzał. Nic nie powiedział. Jedynie wzruszył ramionami. Nie chciał rozmawiać. Wolał przemilczeć to, co się stało, co przeżył. Ja jednak byłam zbyt uparta, by nie zamienić z nim przynajmniej paru zdań.
Pomału zaczęłam do niego podchodzić. A on? On patrzył na mnie podejrzliwie. Co najmniej tak jakbym miała go zaraz zabić. Po prostu cudownie.
- Nie patrz tak na mnie. - po wypowiedzeniu tego zdania napadły mnie miłe wspomnienia. Często bowiem używałam tego zwrotu. Zawsze, kiedy zrobiłam coś głupiego Bucky patrzył na mnie w bardzo charakterystyczny sposób. Zawsze wtedy rzucałam krótko ten zwrot.
- Wybacz przyzwyczajenie. - odwrócił ode mnie wzrok.
Westchnęłam ciężko. Nie mam pojęcia, ile pamięta. Wiem jedynie, że pamięta fakt, że jestem jego siostrą. Tylko czy teraz miało to jakiekolwiek znaczenie? Kiedy zginął spadając z wagonu towarowego modliłam się jedynie, aby okazało się to jedynie koszmarem. Chciałam obudzić się rano i znów ujrzeć jego twarz. A teraz? To, co było kiedyś, nie ma żadnego znaczenia. Nie ważne czy on o tym pamięta, czy nie. Teraz jest kimś zupełnie innym. I jedno wiem o tej osobie. Wstydzi się spojrzeć mi w oczy.
Jeszcze bardziej zmniejszyłam odległość między nami. Tak, że teraz miałam go na wyciągnięcie ręki. Mój brat szukał jakiegoś punktu, na którym mógłby zawiesić wzrok.
Ja w tym czasie walczyłam ze łzami napływającymi mi do oczu. Chyba nigdy nie czułam się tak okropnie. Poczułam jak pierwsza łza, spływa mi po policzku. Nadal jednak nie pozwalałam sobie na to, by wybuchnąć płaczem. Walczyłem z tym. W końcu co da mi teraz płacz?
- Hej co się stało mała? - Bucky zebrał się w sobie i spojrzał na mnie.
Poczułam rosnącą mi gule w gardle. Nie byłam od niego wiele nisza. On jednak zawsze mówił do mnie mała. To było jedno z tych miłych wspomnieć.
- Nic takiego. - wydusiłam z ledwością.
On zbliżył się nieco i otarł łzę z mojego policzka. Obdarzył mnie kolejnym spojrzeniem. Teraz jednak nie było ona podejrzliwe. Było spokojne i ciepłe.
- Wiem, że już nie jestem tą samą osobą co kiedyś. Wiem, że robiłem straszne rzeczy. - zaczął spokojnie, ja jednak mu przerwałam.
- Może i nie jesteś tą samą osobą, ale nadal jesteś moim bratem. I myślisz, że ja nie robiłam strasznych rzeczy na wojnie. Nigdy nie będę miała prawa tego porównywać, ale ja też nie jestem taka święta. - starałam się mówić maksymalnie spokojnie.
- Wy to się chyba zgadaliście ze Steve'm. Oboje walucie strasznymi banałami. - uśmiechnął się lekko.
- Fakt jest to banalne, ale prawdziwe. - odwzajemniła gest.
Biały wilk przytulił mnie. Było to dla mnie duże zaskoczenie. Jednak szybko odwzajemniłam gest.
- Widzę, że i na ciebie wakanda wpłynęła pozytywnie. - przerwała chwilę ciszy która zapadła między nami.
- Tak. Wakanda to dobre miejsce, by zacząć wszystko od nowa. - odpowiedział, nie przerywając uścisku.
- Chyba nam obu trzeba było nowego startu. - zaśmiałam się cicho. Nasze historie potoczyły się zupełnie inaczej, a zaprowadził nas w to samo miejsce. Całkiem zabawne.
- Nie wątpię. - w końcu wypuścił mnie ze swoich objęć i zmierzył moja twarz swoimi szarym tęczówkami. - Zmieniłaś się.
- Aż tak się zestarzałam? - rzuciłam żartobliwie, na co kąciki ust Jamesa powędrowały ku górze.
- Raczej więcej się uśmiechasz i aż promieniuje szczęściem. Miałem podobnie.
- Widać to miejsce działa na nas bardzo pozytywnie. - Nie umiałam przestać się uśmiechać. Tak bardzo mi go brakowało.
- Jak układa się między tobą a T'challą? - spytała, patrząc na mnie w charakterystyczny sposób. Zawsze tak patrzył kiedy, pytał mnie o nowo poznanego mężczyznę.
- A jak ma się układać? - zapytałam nico zdziwiona tym pytaniem.
- Jak to jak? Przecież widzę.
- Niby co widzisz? - już całkowicie się pogubiłam. Nie miałam pojęcia, o co może mu chodzić.
- Jak na niego patrzysz. Jak on patrzy na ciebie i chłodnie każde wypowiedziane przez ciebie słowo. Czy to nieoczywiste? - Spytał, cały czas się uśmiechając.
- Teraz to gadasz głupoty. - poczułam jak, moja twarz robi się czerwona. - Patrzy na mnie normalnie i po prostu szanuje moje zdanie.
- Za długo cię znam, żeby uwierzyć w te brednie. - uśmiechnął się triumfalnie.
- Daj spokój. - przewróciłam oczami. - To żadne brednie tylko zwykła prawda.
- Wmawiaj sobie dalej, ale pamiętaj o mnie, kiedy będziesz spisywała gości weselnych. - zaśmiał się lekko, a ja jeszcze mocniej poczerwieniałam.
- To się nigdy nie wydarzy, ale obiecuję pamiętać. - rzuciłam niezadowolona.
- Wybaczcie, że wam przerwę, ale niestety musimy już lecieć. - Steve podszedł do nas. Kiedy zauważył w jak dobrym nastroju jesteśmy, również się uśmiechnął. - O czym tak rozmawiacie?
- O tym, że moja siostra i król Wakandy są sobie pisani.
- No bo są. - blondyn wzruszył jedynie ramionami.
- Wiecie co? Jesteście okropni. - starałam się powstrzymać, jednak nie umiałam się nie uśmiechnąć.
Odprowadziłam ich na pas startowy. Oni wsiedli do quinjeta i odlecieli. Na mojej twarzy cały czas malował się uśmiech. To był naprawdę miły dzień.
CZYTASZ
Begin ・ Black Panther
Fanfiction❝Wysyłasz mnie do najlepiej rozwiniętego technologicznie państwa świata i liczysz, że to skończy się dobrze?❞ Madeline Barnes była tchórzem i chociaż nigdy głośno tego nie powiedziała, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. W końcu to właśnie lęk pc...