Rano obudziło mnie hałasy dochodzące z kuchni. Już miałam chwycić za broń, kiedy uświadomiłam sobie, że to najpewniej T'challa. Rozluźniła mięśnie, które wcześniej spięłam. Leniwie podniosłam się z łóżka i udałam się do kuchni. Czekał tam już na mnie król. Uśmiechnęłam się do niego, co on odwzajemnił.
- Mam nadzieje, że moje królowa się wyspała.-podał mi kubek kawy. - Dzisiaj nasz wielki dzień.
- Wyspałam się, tak jak już dawno się nie wyspałam. - wzięłam od niego kubek i wzięłam pierwszy łyk. - Nie sądziłam, że król umie robić kawę.
- Już nie rób zemnie, takiej sieroty. - odwrócił się, udając oburzonego. - Radzę sobie wbrew temu, co ci się wydaje.
- Już dobrze. Nie wątpię w to, że umiesz sobie poradzić. - usiadłam na swoim ulubionym miejscu. Tym razem jednak nie patrzyłam za okno. Skupiłam się na T'challi. - To kiedy lecimy z powrotem do Wakandy.
- Mam nadzieje, że się nie rozpakowywałaś, bo wracamy jak najszybciej.
- Spokojnie. Jestem gotowa do podróży. - oznajmiłam, biorąc kolejny łyk kawy. - Pójdę się ubrać. - oświadczyłam, po czym ruszyłam do sypialni.
Otworzyłam szafę. Nie znalazłam w niej jednak, nic co bym akceptowała. No tak wszystkie swoje ulubione ubrania spakowałam na wyjazd. Tak, że wsztkie leżą w walizkach. Ostatecznie ubrałam na siebie czarne skórzane spodnie i białą nieco dłuższą bluzkę. Powiedzmy, że to jeszcze byłam w stanie znieść.
Wróciłam do kuchni, gdzie czekał na mnie już gotowy król. Zmierzył mnie wzrokiem i uśmiechnął się rozbawiony.
- Nie wiedziałem, że nosisz takie ubrania.
- Uwierz mi, że ja też nie wiedziałam. No a teraz chodźmy już. Muszę jeszcze coś załatwić. - wzięłam jedną z walizek. Drugą zajęła się pantera.
Zeszliśmy do garażu i wsadziliśmy walizki do bagażnika. Wsiedliśmy do auta i udaliśmy się do Triscelionu. Zaparkowałam w podziemnym garażu i odpięłam pasy.
- Robię się za stara na podejmowanie tak głupich i spontanicznych decyzji. - oświadczyłam, wysiadając z auta.
- Jak nie teraz to kiedy? - spytała, również wysiadając z auta.
- Muszę porozmawiać z Nickiem o tym, że potrzebuję urlopu.
- Taaa jasne. Będę czekał na lodowisku.
Weszłam do gabinetu Nicka. Ten zdał się, być w ogóle niezdziwiony moją obecnością. Mam dziwne wrażenie, że wiedział, że przyjdę.
- Przedłużam twoją misję w wakańdzie. - oświadczył, co kompletnie mnie zaskoczyło. - Teraz kiedy odbędzie się eksport vibranium potrzebujemy człowieka na miejscu. No a tym już zapoznałaś się z terem.
- Zrozumiałam. - wzięłam od Nicka jakieś teczki i skierowałam się do wyjścia.
- Powinienem założyć, że zostaniesz naszą dyplomatką w wakańdzie na stałe? - spytał nie odrywając wzroku od papierów.
- Chciałabym być tego pewna. - oświadczyłam, opuszczając gabinet.
Chwilę później byłam już na lądowisku. Weszłam na pokład quinjeta i zajęłam wolne miejsce.
- Miło, że wracasz. - stwierdziła Okoye. - I liczę, że w końcu się ze mną zmierzysz.
- Mnie nie trzeba dwa razy prosić.
Podróż minęła nam spokojnie. Z miejsca podniosłam się, dopiero kiedy przekraczaliśmy barierę. Ten obraz chyba nigdy mi się nie znudzi. Wakanda była niepowtarzalna. A jej piękno było niemożliwe do opisania.
CZYTASZ
Begin ・ Black Panther
Fanfiction❝Wysyłasz mnie do najlepiej rozwiniętego technologicznie państwa świata i liczysz, że to skończy się dobrze?❞ Madeline Barnes była tchórzem i chociaż nigdy głośno tego nie powiedziała, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. W końcu to właśnie lęk pc...