Dopakowałam ostatnie rzeczy. Byłam gotowa do drogi. Teraz już nic nie miało prawa mnie zatrzymać. Na dobre żegnałam się z wakandą. To koniec pięknych chwil, kiedy w końcu czułam się potrzebna i przede wszystkim czułam się stosunkowo normalnie. Tutaj już nie byłam stuletnią kobietą z serum, którą wszyscy traktowali, jakby wszystko było już za nią. Tutaj żyłam tak jak jeszcze nigdy. Bez oporów. Jednak to wszystko przestało mieć znaczenie. Koniec dobrych dni wśród wakandyńcztków. To był koniec a ja już nie mogłam się zatrzymać. Wiedziałam, że z każdym dniem będzie coraz gorzej. C o raz trudniej będzie mi zostawić to miejsce. Z jednego prostego powodu. I nie było nim to, jaka wakanda jest piękna. Ani nawet nie o to, jak dobrze i swobodnie się tutaj czułam. Chodziło tylko o jedną osobę. Chodziło tylko i wyłącznie o moją miłość do T'challi. Miłość, która nigdy nie będzie miała prawa bytu. Nie ważne jak bardzo bym tego chciała. Wbija nie się tam, gdzie cię nie chcą to nie zbyt dobry pomysł. Już raz zjadłam na tym zęby. A powtarzanie tego błędu nie jest czymś, co chciałabym zrobić.
Zabrałam walizki i ruszyłam na pas startowy. Nie pozostało mi nic innego jak ruszyć w przód i przestać patrzeć wstecz. Zapomnieć o tym, co czułam i wrócić do szarej rzeczywistości. Niestety to nigdy nie jest łatwe. Można odrzucić wspomnienia, jednak emocje siedzą w człowieku wiele głębiej. Nie ważne czy te negatywne, czy pozytywne. Jednak ja już nie raz z nimi walczyłam. Odrzucałam je od siebie i o nich zapomniałam. Byłam już w tym temacie dosyć doświadczona.
Kiedy dotarłam na psa startowy moim oczom ukazał się gotowy do odlotu quinjet. Wzięłam głęboki wdech i ostatni raz spojrzałam na wakande. Piękna jak zawsze. Weszłam na pokład i odłożyłam walizki w kąt. Zajęłam wolne miejsce. Nie leciało z nami specjalnie dużo osób. Był T'challa i Okoye no i jeszcze dwie wojowniczki Dory. Nikt więcej. Co szczerze przyznam, nieco mnie zaskoczyło.
Mój wzrok spoczął na T'challi. Siedział wyraźnie zamyślony. Chyba nie do końca był pewien tego, czy podejmuje dobrą decyzję. A, jako że była ona dosyć ważna, nie dziwiło mnie, że się stresuje. Spoczywała na nim duża odpowiedzialność. Jednak coś w głębi serca mówiło mi, że podejmie dobrą decyzję. Był dobrym królem. A ja mu ufałam.
Kiedy w końcu wylądowaliśmy, czekali na nas agenci tarczy. No tak witaj w domu. W miejscu, w którym jako osoba z mocami nie zrobisz kroku bez wiedzy Fury'ego. Jeden z agentów wziął moje rzeczy. Oświadczył, że zawiezie je do mojego mieszkania.
My natomiast udaliśmy się do siedziby ONZ. T'challa miał tam oficjalnie ogłosić co postanowił w sprawie vibranium. Weszliśmy do wielkiej sali pełnej dziennikarzy. Król wakandy podszedł do mównicy. Wszystkie oczy były skierowane w jego stronę. Wszyscy czekali, by w końcu usłyszeć, jaka jest decyzja. T'challa teraz zdawał, się być wiele spokojniejszy. Spojrzał na mnie, po czym przeniósł wzrok na tłum.
- Jak wiecie podjęcie decyzji w sprawie vibranium była dla Wakandy kluczowe. - zaczął, na co wszystkie rozmowy w momencie ucichły. - Moim priorytetem było podjąć decyzję, która nikogo nie potraktuje gorzej. Chciałem być sprawiedliwy dla was wszystkich. Co jak zapewne wiecie nigdy, nie jest rzeczą łatwą. Jednak mam nadzieję, że moja decyzja okaże się słuszna i wszyscy z czasem odczujemy jej pozytywne skutki. - przerwał na chwilę, by ostatni raz przemyśleć swoją decyzję. - Wakanda podzieli się vibranium z resztą świata.
No i stało się. To był już koniec mojej misji. Chyba najbardziej szalonej i nieprzewidywalnej. A ludzie mówią, że dyplomacja jest nudna. Chyba dopiero teraz uświadomiłam sobie, że widzę go po raz ostatni. To była bolesna świadomość. Jednak wiedziałam, że tak trzeba. I tak zaangarzowałam się bardziej niż powinnam. Przekroczyłam granice do, której nigdy nie powinnam nawet podchodzić.
W sali ponownie zrobiło się głośno. Większość była zaskoczona tą decyzją. Nawet wojowniczki dory zdały się zaskoczony tym, co usłyszały. Kiedy złapałam kontakt wzrokowy z królem, posłałam mu uśmiech. Nie wiem, co z tego wyniknie, ale liczę, że coś dobrego. Dziennikarze przerzucali się, pytaniami licząc na odpowiedź. Na ich nieszczęście to był koniec. Wszyscy ruszyli do wyjścia.
Postanowiłam, że pójdę przodem i szybko się ulotnie. Słaby koniec, ale chyba najlepszy. Bo niby co lepszego mogłam zrobić? Wielce się z nim żegnać po tym, co się stało. Skrajna głupota. Niczym samo to, co się stało.
Wyszłam z sali i szybkim krokiem udałam się do wyjścia. Miałam nadzieję na nikogo już nie wpaść. Oczywiście ja i moje szczęście jak zawsze dałyśmy niezły popis.
- Madii zaczekaj. - głos króla dobiegł do mnie ze zdwojoną siłą. Zatrzymałam się i obróciłam do niego przodem.
Ciemnoskóry podszedł do mnie bliżej. Tak blisko, jak zawsze. Jak zawsze przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Miałam ochotę zakląć. Czemu on musiał tak na mnie działać? Zagryzłam wewnętrzne strony policzków, licząc, że ta rozmowa nie będzie tak okropna, jak podejrzewałem. T'challa zbliżył swoje usta do moich. Chciał mnie pocałować. Odsunęłam się gwałtownie. Nie mogłam tego zrobić. Nie po raz kolejny.
- Posłuchaj T'challa. - zaczęłam nieśmiało, nie do końca wiedząc jak ująć to słowami. - Jesteś naprawdę cudownym facetem, który zasługuje na to, co najlepsze. Ja ci tego nie dam. Nie pasuje do twojego świata. I nigdy nie powinnam się do niego wpychać. Przepraszam.
Nie wiedziałam co jeszcze dodać. W ostateczności wyszło to co najmniej kiczowate. Niczym tandetne zerwanie po nieudanym związku. No, ale co ja poradzę. Nigdy nie byłam dobrym mówcą.
- Nie rozumiem, dlaczego tak uważasz. Przez cały ten czas świetnie odnajdywałaś się w wakańdzie. - stwierdził spokojnie. Nie próbował do mnie podchodzić czy robić czegokolwiek.
- Jako gość dyplomatyczny. A nie jako... - przerwała, te słowa nie przechodziły mi przez gardło. - A nie jako królowa. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz to wszystko.
Nie czekając na odpowiedź odwróciłam się do niego tyłem. Ruszyłam w stronę wyjścia. Włączyłam ze łzami. Nie chciałam żałować czy płakać. To była moja decyzja, a ja jak przy podjęciu każdej z nich musiałam być silna.
Chciałam już tylko wrócić do swojego mieszkania. Tak po prostu zapomnieć o nim i o wakańdzie. Nie były to coś, o czym łatwo się zapomina, ale musiałam to zrobić. Żyć dalej mimo poczucia straty i błędnych decyzji.
Wsiadłam do auta, które już na mnie czekało. W tym momencie cieszyłam się, że Nick nie szanuje niczyjej własności. Zacisnęłam dłonie na kierownicy. Z jakiegoś powodu nie umiałam zebrać się, by uruchomić silnik. Coś z tyłu głowy kazało mi zawrócić. Ja jednak nie mogłam tego zrobić.
W końcu zebrałam się w sobie i odpaliłem samochód. Ruszyłam prosto drogą do mojego mieszkania. Czas wrócić do szarej rzeczywistości.
CZYTASZ
Begin ・ Black Panther
Fanfiction❝Wysyłasz mnie do najlepiej rozwiniętego technologicznie państwa świata i liczysz, że to skończy się dobrze?❞ Madeline Barnes była tchórzem i chociaż nigdy głośno tego nie powiedziała, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. W końcu to właśnie lęk pc...