XXV

1.6K 93 11
                                    

Kończyłam przygotowywanie się do powrotu. Zbliżał się on wielkimi krokami i wydawał się, być nieunikniony. Nie podchodziłam entuzjastycznie do powrotu. W końcu, do czego ja wracałam? Do pustego mieszkania i dennej pracy. Mało optymistyczna perspektywa. Wzięłam głęboki wdech i dopięłam ostatnią walizkę. Byłam gotowa. Teraz już nie ma powrotu. Nie mogłam liczyć na nic innego. Nie pasowała tutaj a wakanda nigdy nie była i nigdy nie będzie moim domem. Mimo że takie właśnie sprawiała wrażenie. Moje uczucia nie mają żadnego znaczenia. Muszę zacisnąć zęby i ruszyć dalej. Tak jak zawsze. Złapałam walizkę i z użyciem sporej siły zrzuciłam ją z łóżka. Ta wylądowała w kącie. Zacisnęłam pięści. Jak zawsze byłam bezsilna. Nie panowałam nad własnym życiem. To, co wypada, było ważniejsze. Czasem tęskniłam za tą naiwną głupią dziewczyną, która wstąpiła do wojska. Ona nie bała się walki. Ona miała w głębokim poważaniu, co ludzie powiedzą. Brakowało mi jej właśnie w takich chwilach. Przeczesałam włosy palcami i usiadłam na łóżku. Byłam bezsilna i to właśnie mnie dobijało.

Nagle do pokoju weszła młoda wakandyńka. Szybko przetarłam twarz dłońmi. I zmusiłam się do w miarę naturalnie wyglądającego uśmiechu.

- Wybacz, ale stałam i pukałam jakoś z piętnaście minut no i jeszcze ten trzask. - Dziewczyna szybko zaczęła się tłumaczyć. Zdziwiło mnie to. W końcu nic takiego nie zrobiła.

- Spokojnie nic się nie stało. - położyłam dłoń na jej ramieniu, by nieco się uspokoiła.

- Król chce cię widzieć. Jest u siebie. - wydusiła, lekko się uspokajając.

- Rozumiem i dziękuję. - ciemnoskóra dziewczyna lekko mi się ukłoniła, po czym wyszła.

Wzięłam głęboki wdech. W dalszym ciągu byłam nieco roztrzęsiona. Dużo się ostatnio wydarzyło. Na szczęście zarówno ja, jak i co ważniejsze T'challa szybko doszliśmy do siebie. Przyśpieszona, regeneracja dużo pomogła.

Spojrzałam w lustro i nieco się ogarnęłam. Przed chwilą byłam bliska płaczu. Szybko musiałam to zamaskować. No cóż, najwyżej powiem, że okrutnie mnie rano bolało. Wydawało się to lepszym rozwiązaniem jak przyznać się do tego, że mało się nie popłakałam przez wyjazd.

Wyszłam z pokoju i udałam się w kierunku tymczasowego lokum króla. Shuri mimo wszystko nie chciała, by wracał do pałacu. Wolała go jeszcze jakiś czas pobserwować. Zapukałam lekko do drzwi. Kiedy głos ze środka pozwolił mi wejść, to właśnie zrobiłam.

W środku zastałam T'challe. Prubował włożyć na siebie tunikę. Jeden ból spowodowany przez ranę, mu to utrudniał. Ignorując fakt, że aktualnie byłam pewnie czerwona jak burak, podeszłam do niego i mu pomogłam.

- Dziękuję. - uśmiechnął się do mnie, co odwzajemniłam. - Zastanawiałem się, czy nie poszłabyś za mną na spacer.

- Powinieneś odpocząć. - rzuciłam bez chwili namysłu. Nie chciałam spacerować. Pożegnanie z tym miejscem wydawało się wystarczająco trudne.

- Muszę stąd w końcu wyjść. Poza tym jutro wyjeżdżasz więc chciałem ostatni raz przejść z tobą przez wakande. - król uchwycił moją dłoń. Nie spięłam się, za to mój uśmiech delikatnie się poszerzył.

- W tym wypadku chętnie się z tobą przejdę. - zacisnęłam delikatnie dłoń na jego dłoni. Nie umiałam mu odmówić. Nie jemu.

Chwilę później byliśmy już dosyć daleko od pałacu. T'challa postanowił pokazać mi miejsca, w których jeszcze nie byłam. Przechodziliśmy przez wioskę plemienia kupców. Ludzie przyglądali się nam i uśmiechali. Cieszyli się, że ich król wraca do zdrowia.

- Zauważyłem, że nie lubisz mówić o sobie. - zaczął wracając do tematu, który próbował podjąć w trakcie święta wielkiej Bast.

- Nie uważam, że jestem jakoś szczególnie interesującą osobą. - rzuciłam w odpowiedzi. Chciałam szybko zmienić temat, jednak nic nie przychodziło mi do głowy.

- W moim odczuciu jesteś. I to nawet bardzo. - wbił we mnie swoje ciemne niemal czarne tęczówki, a ja jak zawsze zmiękłam.

- Więc co chciałbyś wiedzieć? - Jak zawsze wymiękłam. On działał na mnie jak nikt inny. Umiał mnie zmusić, do rzeczy których sama bym się po sobie nie spodziewała. Takich jak właśnie mówienie o sobie.

- Opowiedz mi coś o swojej rodzinie. - zarządzał po chwili milczenia.

- No to tak. Moimi rodzicami byli George i Winnifred Barnes. Miałam pięciu braci. Wszyscy zginęli na wojnie. Jesteśmy tylko ja i Bucky. - wydusiłam, wpatrując się przed siebie. To nie był mój ulubiony temat do rozmów.

- Odważnym było iść na wojnę jako jednak z niewielu kobiet. Nie musiałaś, a jednak to zrobiłaś. - Widocznie postanowił odejść od tematu rodziny. Niechcący jednak wszedł na równie odpowiedni.

- Nie byłam odważna... Byłam głupia i naiwna. Wierzyłam, że w ten sposób coś udowodnię. Wierzyłam, że wojna uczyni mnie bohaterką. A uczyniła mnie jedynie piątkiem w tej okrutnej grze.

- Mimo wszystko to było odważne. - stwierdził T'challa z typowym dla siebie uporem.

- Nie byłam odważna. Nie miałam pojęcia, na co się pisze... - urwałam na chwilę nie pewna do tego, czy chce się przyznawać. - Kiedy pierwszy raz wyszłam na front, byłam przerażona. Przez większość czasu siedziałam skitrana marząc by to już się skończyło. Z czasem przywykłam do myśli, że śmierć jest bliska. - powiedziałam na tyle cicho, by tylko on mógł to usłyszeć.

- Prawdziwą odwagą nie jest nie czuć strachu. Prawdziwa odwaga to pokonać strach. No a z tego co słyszałem, to tobie się udało... Ja bałem się wiele razy. - stwierdził, chcąc mnie pocieszyć.

- Może masz rację... W końcu każdy się boi. Nawet ktoś tak potężny, jak ty. - stwierdziłam, pozwalając sobie na chwilę zapomnienia.

- Tak moc czarnej pantery jest niesamowita. Daje mi niesamowite możliwości. - oświadczył, na co ja zmierzyłam go zdziwiony spojrzeniem. On zdał się nie rozumieć, w czym widzę problem.

- T'challa twoją prawdziwą mocą nie jest super szybkość czy super siła. Twoją prawdziwą mocą jest to, że ludzie idą za tobą. Nawet kiedy wiedzą, że idą na pewną śmierć. - stwierdziłam, patrząc mu prosto w oczy.

- Naprawdę cieszy mnie to, że tak myślisz. - stanął w miejscu, by dokładnie zmierzyć mnie wzrokiem.

- Kiedy to prawda. Nie wymyśliłam sobie tego na poczekaniu. - oświadczyłam, podchodząc do niego nieco bliżej. Już nie czułam skrępowania związanego z jego bliskością.

- Jak się tutaj czujesz? Jak odnajdujesz się w nowoczesnym świecie? - spytał nagle, przerywając chwilę milczenia.

- Nie najlepiej, ale tutaj... W wakańdzie odnalazłam swoje miejsce. Swój dom. - w końcu to powiedziałam. To, co czułam od tak dawna.

- Więc zostań. Pasujesz tutaj, lepiej niż co się wydaje. Poza tym wierzę, że wielka Bast nie przysłała cię tutaj bez przyczyny. - położył dłoń na moim policzku.

- Może masz rację... Może powinnam pozwolić sobie na podjęcie jeszcze jednak naiwne i głupiej decyzji. - podeszłam do niego jeszcze bliżej.

Nasze klatki piersiowej ponownie się złączyły. Przeszedł mnie kolejny miły dreszcz. Wbiłam wzrok w jego usta. Zbliżyłam się tak, że nasze usta niemal się stykały. Chciałam to zrobić. Pragnęłam tego i chciałam sobie na to pozwolić. Tak jak dawniej zostać egoistką, dla której liczy się tylko to, czego pragnie. Byłam gotowa przyznać się przed sobą i przed nim, że kocham go całym sercem...

Begin ・ Black PantherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz