XXIX

1.8K 85 20
                                    

Początkowo nic nie zrobiłam. Potrzebowałam chwili, aby przyswoić to, co się dzieje. W końcu jednak oddałam jego pocałunek. Dopiero ta chwila uświadomiła mi, jak bardzo mi go brakowało. I to nie tylko w sferze fizycznej. Brakowało mi naszych rozmów. Chciałam tu i teraz się od niego oderwać i sklecić cały wywód o tym, jak źle mi bez niego było. Jednak tego nie zrobiłam. Dałam w stu procentach ponieść się chwili. Zapomniałam o tym, co nas dzieliło. Nie chciałam teraz się tym przejmować.

Dopiero kiedy zaczęło brakować mi powietrza, przerwałam nasz pocałunek. Mój oddech przyśpieszył, kiedy spotkałam się ze spojrzeniem ciemnych tęczówek króla. Skupiła się na nich, zapominając o całym świecie. Był tylko on i ja.

- Długo zastanawiałem się, dlaczego tak po prostu wyszłaś. - zaczął nie przerywając kontaktu wzrokowego, nawet na chwilę. - Nadal tego nie rozumiem.

Mój oddech przyśpieszył jeszcze bardziej. Chciałam ubrać to, co chce mu przekazać w jak najspójniejszą całość. Dałam sobie chwilę na ułożenie w głowie scenariusza. Niestety nic co wymyśliłam, zdawało się nie być wystarczająco dobre. Chwila naszego milczenia stała się niezręczna. Zalała mnie fala zarzenowania. Czułam, że postąpiłam głupio. W końcu stwierdziłam, że pójdę na żywioł.

- Bo ty jesteś królem a ja kobietą znikąd. Ty jesteś czarną panterą, która broni Wakandy a ja przestarzałym żołnierzem, o którym nikt już nie pamięta. - starałam się ubrać wszystko w jak najlepsze słowa. Co nie okazało się wcale takie łatwe.

- Bycie królem wiele mi dało, jednak równie wiele odebrało. Całe życie szkole się i podejmuje decyzje z myślą o swoich poddanych. Ja zawsze jestem gdzieś tam na końcu. I, mimo że nigdy bym tego nie porzucił, chce raz w życiu pomyśleć o sobie... Chcę wybrać kobietę, która będzie panować u mego boku.

Zamilkłam, analizując jego wypowiedź. To, co mówił, dało mi odwagę. Chociaż wiedziałam, że nigdy nie będzie łatwe. Ja jednak rzadko wybierałam proste drogi.

- Poświęciłam się armii w młodym wieku. Pozwoliłam przeprowadzić na sobie niebezpieczne eksperymenty... A kiedy wróciłam byłam tylko dziwadłem. Wtedy ludzie nie kochali aż rąk super bohaterów. Byłam tylko wojskową z jakimś dziadostwem we krwi. Wszystko straciło wtedy sens. I zdało się, że nigdy go nie odzyska... Puki nie spotkałam ciebie. - ujęłam swoimi dłońmi jego dłonie. - Jednak bałam się tego, co będzie, jeśli pozwolę sobie na miłość względem ciebie. Co, jeśli i ty mnie odrzucisz? Czy będę miała po co żyć, kiedy cię stracę? Bałam się, że znowu zostanę odrzucona i zapomniana. Bo... Bo ta miłość wydawała się tak nierealna i tak niemożliwa. Nie wierzyłam, że zasługuje na kogoś takiego jak ty...

Chciałam coś jeszcze dodać, jednak on mi nie pozwolił. Przyciągnął mnie do siebie i zamknął w swoim objęciu. Wtuliłam się w jego tors pozwalając by samotna łza spłynęła po moim policzku. Pierwszy raz w życiu czułam się tak bezpieczna.

- Nie wiem co na to lud Wakandy, ale poświęciłem mu swoje życie. No a teraz zamierza odebrać swoje prawo do miłości. - przytulił mnie jeszcze mocniej.

Uwolniłam się z jego uścisku, by jeszcze raz spojrzeć w jego oczy. Otarłam łzę z policzka i spojrzałam na niego stanowczo.

- Nie chce przejmować się tym, co powiedzą ludzie. Chcę jak kiedyś skupić się na tym, czego pragnę.

- Ja też nie.

Ponownie połączył nasze usta. Strach, który wcześniej odczuwałam stał się znikomy. Nie mogłam być pewna, że wakandyńczycy zaakceptują wybór T'challi. Jednak wiedziałam, że on się mnie nie wyrzeknie. Chcę bym była jego. Bez względu na to, czy inni to akceptują, czy też nie.

- Wiesz, co jest najzabawniejsze? - spytałam, kiedy ten przerwał nasz pocałunek.

- Co? - oparł swoje czoło o moje i zamknął oczy. Tak jakby w tym momencie wyobrażał sobie naszą przyszłość.

- To, że wszyscy wiedzieli, że cię kocham jeszcze zanim ja to odkryłam. - również zamknęłam oczy.

Oczami wyobraźni już byłam w wakańdzie. Stałam na krawędzi klifu i podziwiałam jej nieskończone piękno. Pamiętałam ją bardzo dobrze. Mogłam przysiądź, że to, co widzę, kiedy zamykam oczy, jest tak realne, że niemal prawdziwe.

- U mnie było podobnie. - musnął swoimi ustami moje. - Wszyscy bardziej lub mniej subtelnie dawali mi do zrozumienia, że do siebie pasujemy.

- Widać byliśmy ślepi. - przyznałam odwzajemniająć jego krótkie pocałunki.

- Lub zbyt nieśmiali i przerażeni, by przyznać się sami przed sobą do swoich uczyć.

- Być może... Cieszę się, że tutaj jesteś... Moje ucieczka była bardzo głupia, ale chyba... Było to zbyt bolesne, więc chciałam zakończyć to jak najszybciej.

Nie wiem dlaczego, ale czułam potrzebę, aby się wytłumaczyć. Było mi głupio. Zachowałam się, jakbym była zakochaną nastolatką. Nie przystało to na mój wiek.

- Nic nie szkodzi... Gdyby nie to nie przemyślałbym wielu spraw. No i dzięki temu miałem odwagę, by tu przyjść.

- Więc wygląda na to, że moje dziecinne zachowanie się nam przysłużyło.

T'challa skomentował to śmiejąc się krótko. Poczułam jak z mojej talii, przejeżdża dłońmi na moje uda. Przyjemny dreszcz przeszedł przez moje ciało.

- Co robisz? - Byłam nieco zagubiona. Szczerze nie spodziewałam się tego. - Oczywiście nie to, że narzekam. - dodałam po chwili.

- Nic takiego. Po prostu robię to, na co od dawna miałem ochotę... Naturalnie, jeśli Ci się to nie podoba, to przestanę. - zabrał ręce z mojego ciała i zaczął się odsuwać.

- Nawet nie próbuj. - złapałam jego nadgarstki i przyciągała z powrotem do siebie.

Nasze klatki piersiowe stykały się do tego stopnia, że czułam, jak jego serce bije. W momencie zrobiło mi się gorąco. Tym razem jednak nie miałam ochoty uciekać. Marzyłam o tym, aby ta chwila trwała jak najdłużej.

- Kocham cię T'challa. - spojrzałam w jego oczy. Widziałam w nich coś, czego nie umiałam w żaden sposób nazwać.

- Ja ciebie też kocham Madelain. - skupił swój wzrok na moich ustach.

Po chwili ponownie połączył nasze usta. Dłonie ponownie ułożył na mojej talii. Po chwili zaczął delikatnie na mnie napierać zmuszając mnie do wejścia w głąb mieszkania.

- Wrócisz ze mną do domu?

'Do domu'te słowa rozbrzmiały w mojej głowie. Tak teraz to wakanda jest moim domem. Już nie Brocklin czy New York. Moim domem stało się państwo położone w Afryce. Jak dziwnie i absurdalnie by to nie brzmiało, to tam pasowałam najlepiej. Czułam, że tam mam cel... Mam po prostu, do czego wracać. Tak jak jeszcze nigdy w życiu nie miałam.

- Tak T'challa. Wrócę z tobą do domu.

Król odsunął się na niewielką odległość i zmierzył moją twarz przenikliwym spojrzeniem.

- Na co tak patrzysz? - Nie rozumiem czemu wbijał we mnie wzrok. Był niczym drapieżnik wpatrzony w swoją ofiarę.

- Patrzę na, przyszło królową. Chcę się na nią napatrzeć puki wakandyńki się za nią nie zabiorą.

Zaśmiałam się cicho. Faktycznie, jeśli zostanę królową... Jak to dziwnie brzmi... Raczej nie będę wyglądać tak jak teraz.

- To, co wracamy do domu? - spytałam po chwili, przerywając głuchą ciszę.

- Tak, ale dopiero rano. Więc puki co chyba muszę spytać, czy mogę zostać na te jedną noc.

- Zostań... Najlepiej już na zawsze.

********
Jak że zbliżamy się do końca tej histori postanowiłam spytać. Tak więc jak wam się podoba?

Mam szczerą nadzieję, że lubicie T'challe i Madii jako parę no i, że nie zniszczyła nadto filmowych charakterów postaci.

A no i przepraszam za te suchą końcówkę rozdziały.

Begin ・ Black PantherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz