ⒾⓋ

15.3K 549 65
                                    

Chodziłam po celi. Od ściany do ściany. Nie mogłam pojąć jak do tego doszło. Ja i kotołak. Nawet nie wiedziałam, że nasze rasy mogą się mieszać. To było dziwne i niepoprawne. On nawet pomijając fakt, że jest kotołakiem, jeszcze nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia. Zakochany w sobie egoistyczny dupek. Póki co takie mam o nim zdanie. No i oczywiście nie zapowiada się, by coś w tym temacie się zmieniło. Całe życie czekam na tego jedynego, a on okazuje się takim dupkiem. Po prostu cudowne. Marzenia są jednak dla naiwnych.

Kiedy po celi rozbiegł się dźwięk otwieranych drzwi cała się spięłam. Powoli obróciłam się, tak, by spojrzeć na niego. Jak zawsze dumny. Z głową uniesioną wysoko i cwaniackim uśmieszkiem na twarzy. Widzę go drugi raz w życiu a, i tak odnoszę wrażenie, że dobrze go znam. Cholerna więź mate.

- Gotowa zobaczyć nowe lokum? - spytał nawet nie wchodząc do środka. Zachował bezpieczny dystans.

- Po co w ogóle pytasz? I tak muszę z tobą iść. - stwierdziłam niezadowolona, podchodzą do niego powoli.

Kiedy dzieliło nas zaledwie pół metra, złapał moją rękę. Po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Mój oddech nieznacznie przyśpieszył, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Stanęłam jak wryta, nie będąc w stanie zrobić kolejnego kroku.

Ogarnęłam się, dopiero kiedy ten odwrócił się do mnie tyłem. Zaczął prowadzić mnie najprawdopodobniej w stronę sypialni. Pokonaliśmy długi, okropnie ciemny korytarz, po czym weszliśmy po schodach. Otworzył mi drzwi. Przeszłam przez nie, a moim oczom ukazał się spory salon. Czarno biały w bardzo nowoczesnym i nieco surowym stylu. Zupełnie nie pasował do betonowego pokoju, w którym siedziałam jeszcze chwilę temu. Pachniał kotołakami. Obstawiłam, że to swego rodzaju dom watahy.

Kilka kotołaków obdarzyło mnie nieufnymi spojrzeniami. Były spokojne. Wiedziały, że nic nie mogę im zrobić. Teraz to ja byłam na ich łasce. Paskudne uczucie.

Poczułam jak dłoń mojego mate, ponownie zaciska się na moim nadgarstku. Pociągnął mnie w stronę sporych szklanych schodów. Czułam się mocno nieswojo. I to nie tylko z uwagi na to, że otaczają mnie kotołaki. Byłam przyzwyczajona do bardziej rodzinnego i ciepłego wystroju pomieszczeń. Dom watahy mojego stada był drewniany w stonowanych ciepłych odcieniach. Zupełnie co innego.

Pokonaliśmy sporo schodów. Weszliśmy na piąte piętro. Przeszliśmy kolejny korytarz. W końcu ciemno włosy otworzył przede mną drzwi. Podobnie jak w salonie. Surowy, zimny wystrój. Rozejrzałam się po pokoju. Kompletnie nie mój styl.

- Jak już skończysz oglądać, to porozmawiamy. - rzucił, zamykając za sobą drzwi.

- Niby o czym mam z tobą rozmawiać? - spytałam niezadowolona, nawet na niego nie patrząc.

- Jak to o czym? Jesteśmy na siebie skazani do końca życia. Czy ci się to podoba, czy nie. Chyba wypadałoby się poznać.

- Znam twoją rasę. Wystarczy mi to w stu procentach. - uciekałam od niego wzrokiem. Wiem jak na mnie działa. Dlatego stwierdziłam, że lepiej będzie na niego nie patrzeć.

- Nie oceniaj mnie przez pryzmat rasy. Poza tym, co ci tak przeszkadza fakt, że zmieniam się w tygrysa, a nie w wilka?

- Kotołaki to potwory. Potraficie tylko mordować i wszczynać wojny. - w końcu się do niego odwróciłam.

- A wilkołaki to niby nie?! - ryknął, podchodząc do mnie nieco bliżej.

- Z tego, co mi wiadomo to wy przekraczacie granice! To wy atakujecie moje stado! To przez was mój ojciec wraca cały zmasakrowany do domu! Przez was musiałam oglądać go zakrwiawionego od szczeniaka! Zdajesz sobie sprawę, jaka to jest trauma dla dziecka! - wykrzyczałam, wiele nie myśląc. Dopiero po chwili zorientowałam się, że chyba nie powinnam tego mówić. Było już jednak za późno.

- A myślisz, że mój ojciec taki nie wracał! Żyjesz w cholerny załamanym świecie, w którym kotołaki to potwory a wilkołaki to biedne, pokrzywdzone, niczemu niewinne ofiary. - podszedł jeszcze bliżej, a ja zaczęłam się cofać.

Jego źrenice się zwężyły, przez co jego oczy wyglądały teraz bardziej na kocie. Cofałam się przestraszona, póki nie wpadłam na ścianę. Udeżył ręką koło mojej głowy. W końcu zebrałam się w sobie. Moje oczy przybrały kolor krwisto czerwony.

- Nie pozwalaj sobie... - w tym momencie uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, jak ma na imię.

- Jestem Matai to po pierwsze, po drugie koniec życia w kłamstwie. - rzucił, łapiąc mnie za rękę. Znowu zaczął mnie gdzieś ciągnąć.

- Nigdzie z tobą nie idę! - wyrwałam rękę z jego uścisku.

- Dobra. - rzucił niezadowolony i wyszedł z pokoju, przy okazji trzaskając drzwiami.

Starałam się uspokoić oddech. Serce waliło mi jak szalone. On jest tylko omegą. Powtarzałam sobie w duchu, by dodać sobie odwagi. Po upływie kilku minut do pokoju wparował jego brat. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić ten przerzucił mnie sobie przez ramię.

- Zostaw mnie! - krzyknęłam, próbując się wyrwać.

- Trzeba było iść po dobroci. - rzucił wynosząc mnie z pokoju.

Biegł bardzo szybko przez las. Był naprawdę szybki. Jak na zmiennokształtnego alfe przystało. Po pół godzinie biegu odłożył mnie na ziemię i odszedł.

Odwróciłam się tak, że teraz stałam plecami do lasu. Moim oczom ukazała się polana. Stało na niej kilka domów. Dosyć typowa miejsce zamieszkania dla zmiennokształtnych.

- Nie gniewaj się, ale muszę coś ci pokazać. - Mataj podszedł do mnie, widocznie spokojniejszy niż wcześniej.

- Jestem wściekła, ale jak już tu jestem, to pokaż.

Ruszył w stronę domów, a ja udałam się za nim. W końcu moim oczom ukazały się rozszarpane kotołaki. Zabite na ich własnym terenie. W różnym wieku. Kobiety i mężczyźni. Wokół roznosił się zapach wilkołaków.

- Nie twierdzę, że my nie robimy rzeczy podobnie obrzydliwych. W końcu to wojna. - zaczął ciemnooki. - No, ale my przynajmniej nie robimy z siebie świętych. Umiemy przyznać się sami przed sobą do tego, że jesteśmy potworami.

Stałam jak wryta, słuchając jego wypowiedzi. Na to, co się tutaj stało nie było wytłumaczenia. Moi rodzeni rodzice po prostu mnie okłamali. Wmówili mi, że to kotołaki są te złe. A tak naprawdę jesteśmy tacy sami. To było aż nazbyt oczywiste powiecie. I macie rację. Jednak punki nie zobaczyłam tego na własne oczy wygodnym było wmawiać sobie, że jesteśmy lepsi. Tak by uciszyć wyrzuty sumienia.

- Przepraszam, że tak Ci to pokazuje. Ale abyśmy mogli ruszyć dalej, musiałaś to zrozumieć.

- Jestem Sophia. - rzuciłam, w dalszym ciągu wpatrując się w zmasakrowane ciała.

Pozwoliłam, by po mojej twarzy spłynęło kilka pojedynczych łez. Nie znaczyło to, że nie chce wrócić do domu. W końcu wychodzi na to, że jesteśmy tacy sami. W domu czekała na mnie rodzina. Do której chciałam wrócić.

- Nie myśl, że to znaczy, że chce z tobą zostać. Tysiąc razy bardziej wolę wrócić do domu. - warknęłam, w jego stronę ocierając łzy.

- Nie liczyłem na to. A teraz wracajmy. - skierował się w stronę lasu.

Przez moją głowę przeszła śmiała myśl o ucieczce. Szybko jednak ją odrzuciłam. Skoro pozwolili mi wyjść, znaczy to, że są pewni, że nie ucieknę. Co wydawało się niegłupim stwierdzeniem. W końcu jestem gdzieś w samym środku ich terytorium.

Ruszyłam za Matajem. Ostatnie czego mi teraz trzeba to się zgubić. Wróciłam z nim do domu watahy. Posłusznie weszłam do jego pokoju. Już nie byłam tak dumna. W końcu wcale nie jestem lepsza...

Wreszcie Go OdnalazłamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz