Wraz z moim mate weszliśmy do kuchni. Kotołaki od razu mnie zauważyły. Co w sumie nie było pewnie takie trudne. Wilkołak w tłumie kotołaków. Obejrzałam pomieszczenie. Marmury, czerni i biele. Styl bardzo nowoczesny co oznaczało, że kuchnia nie różniła się jakoś szczególnie od reszty domy. Uśmiechałam się miło i przybierałam uległą postawę ciała. Duma cierpiała, ale było to najrozsądniejsze wyjście.
Matai usiadł na jednym z krzeseł. Chciałam usiąść obok, jednak on przyciągnął mnie do siebie. Nie protestowałam. Mimo, że miałam na tyle siły, by mu się sprzeciwić. Coś we mnie chciało usiąść na jego kolanach. Poza tym stado kotołaków i jego brat alfa wyraźnie nie zamierzało tolerować moich sprzeciwów. Należałam do nich i musiałam o tym pamiętać. Usiadłam więc posłusznie na jego kolanach. Wydał z siebie cichy pomruk. Chyba oznaczało on zadowolenie, ale nie byłam pewna. Nie znałam się na kotołakach.
Usadowiłam się w miarę wygodnie. Nie czułam skrępowania. Jako wilkołak nie byłam jakoś przeczulona na punkcie okazywania bliskości. Na a jako córka alfy byłam przyzwyczajona do bycia w centrum uwagi. Było to dla mnie tak naturalne, że czasem nawet się zapomniałam. Kiedy podano jedzenie, oparłam się o jego klatkę piersiową. Nabrał jedzenia na widelec, a ja otworzyłam usta. Byłam przekonana, że skoro usadził mnie na swoich kolanach to będzie chciał mnie nakarmić. On zamiast tego spojrzał na mnie jak na wariatkę. Reszta kotołaków posłała mi zażenowane spojrzenia.
- Dobra, o co wam chodzi? Myślałam, że skoro sadzasz mnie na swoich kolanach, to chcesz mnie nakarmić. - rzuciłam, wbijając w niego zdziwiona spojrzenie.
- No widzisz piesku tutaj, jeśli ktoś cię karmi znaczy to, że jesteś obrzydliwie słaby. Tutaj nawet kotołaki na łożu śmierci podchodzą niechętnie do karmienia. - wyjaśnił zjadając to, co wcześniej nabrał na widelec.
- A u nas wzajemne karmienie jest jak pieszczota. Samiec pokazuje w ten sposób, że troszczy się o swoją samicę. - wyjaśniłam, chcąc się usprawiedliwić. Przez te cholerną alfią dumę było mi okropnie głupio.
- Różnicie się i to bardzo. To w normalnym życiu nie miałoby szans na przetrwanie. - alfa wtrącił się do naszej rozmowy. - Tylko więź mate będzie was przy sobie trzymać. - dorzucił po chwili. W sumie to miał rację. I to w tym wszystkim było najgorsze.
- Być może. - Matai wzruszył ramionami. - Nie jesteśmy ani pierwszą taką parą, ani ostatnią.
- Czuje się jak w szczeniackim fanfiku. - przyznałam wkurzona. Jak los mógł połączyć mnie z nim. Nas do cholery nic nie łączy. No, chyba że wspólny kontynent jest dobrą podstawą do budowy związku.
- Przykro mi mała jesteś skazana na mojego brata. Czy tego chcesz, czy nie. No, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. - posłał mi cwaniacki uśmiech co spotęgowało moją wściekłość. - Przynajmniej nie siedzisz już w lochu.
- Sama nie wiem co gorsze. Loch czy dzielenie pokoju z tym dupkiem. - rzuciłam, wstając z miejsca i wychodząc.
Byłam wściekła jak nigdy. Było mi też cholernie przykro. W końcu uświadomiłam sobie, że nigdy nie pokochamy swojego mate tak naprawdę. Zawsze będzie tylko moim mate. Najpewniej nigdy nie nazwę go prawdziwą miłością mojego życia. Bo nawet jeśli będę z nim do końca życia to tylko dla więzi mate. Po prostu żyć nie umierać.
Łzy zebrały się pod moimi powiekami. Chciałam już tylko znaleźć się w pokoju. Schować się przed nimi wszystkimi. Coś jednak mnie zatrzymało. Ktoś złapał mnie w talii. I to nie ktoś inny jak Matai. Od razu to wyczułam. Byłam zła a mimo to i tak go przytuliłam. Był niewiele wyższy ode mnie więc mógł położyć podbródek na mojej głowie. Byłam na niego wściekła, a i tak jedyne, o czym myślałam to, to jak bardzo chce go przytulić, pocałować, rozebrać... I stop.
- Jestem na ciebie taka wściekła. - wyszeptałam, wtulając się w jego klatkę piersiową.
- Wrócisz do domu. Przysięgam. Wyzwę własnego brata na pojedynek, jeśli to będzie konieczne. - przytulił mnie do siebie. Był silniejszy, niż mi się zdawało.
- Jestem na ciebie zła, bo jesteś moim mate. - wyjaśniłam wkurzona.
- I zawsze nim będę. Tak samo, jak zawsze będę cię kochał... - zawahał się przez chwilę. - I zawsze będę dążył, do tego bym mógł mówić, że mnie kochasz a ja ciebie. I to tak naprawdę. Nie przez żadną głupią więź.
Muszę przyznać, że nieco mnie to uspokoiło. Byłam gotowa tak stać wtulona w niego przez wiele następnych godzin jednak wzrok kotołaków mnie od tego odwiódł. Wydostałam się z jego uścisku i ruszyłam po schodach na górę. Cudem udało mi się trafić na nasz pokój. Chwilę później do pokoju wszedł Matai.
- Wiesz, skąd wzięło się moje imię? - spytał po chwili.
Spojrzałam na niego wkurzona. Naprawdę teraz zamierzał mi zdradzać takie rzeczy? Może jeszcze pogadamy o tym, w jakich warunkach go spłodzili?
- Po narodzinach mojego brata rodzice usłyszeli, że na więcej dzieci nie mają co liczyć. Byli załamani jednak w końcu się z tym pogodzili. Jakiś czas później dowiedzieli się, że mama jest w ciąży. Jednak nie ma szans, by dziecko przyszło na świat. No i tak cztery miesiące później urodziłem się ja. Słaby, ale żywy. Matai w naszej kulturze oznacza przeznaczony. Rodzice wierzyli, że skoro się urodziłem, i żyje to znaczy, że jestem czemuś przeznaczony, że dokonam czegoś wielkiego. - wyjaśnił, siadając obok mnie na łóżku.
- I co wierzysz, że nasz związek, wszystko zmieni? Że w magiczny sposób nasze rasy się pogodzą... Wiesz jak, ja to widzę? Rozstaniemy się w cierpieniu. To które gorzej to zniesie, umrze i koniec. - rzuciłam, wbijając w niego beznamiętne spojrzenie.
- Ja chcę wierzyć w szczęśliwe zakończenie... Nie ważne jak głupie się to wydaje. - złapał moją rękę a ja o dziwo jej nie zabrałam. - Daj nam szansę. Proszę.
- Moje imię nie ma znaczenie. Po prostu podobało się rodzicom. - zaśmiałam się lekko. - Zresztą, kiedy ma się tyle dzieci ciężko filozofować nad znaczeniem imiona dla każdego. Czasem mam wrażenie, że przez to ile mają dzieci, jestem mało ważna. W końcu, jeśli umrę mogą, zastąpią mnie nowym. Nie to, co u was.
- A mi się wydaje, że kochają was tak samo. I, że teraz się martwią. Wywracając świat do góry nogami byle cię znaleźć. - przyciągnął mnie do siebie i ułożył na swojej klatce piersiowej. - Bo dobrzy rodzice kochają wszystkie dzieci. Nie ważne ile ich mają.
Pozwoliłam sobie na chwilę zapomnienia. Ułożyłam się wygodnie na jego klatce piersiowej. Słuchałam bicia jego serca. Było takie spokojne i kojące. Tak bardzo chciałam, by to, co mówił było prawdą. Chciałam wierzyć we wszystko, co mi mówił i obiecywał. I to nie tylko dlatego, że był moim mate. Przed wszystkimi dlatego, że jego zapewnienia i obietnice były cudowne. Wolne życie bez wojny pełne miłości... Szkoda, że nigdy takie nie będzie...
CZYTASZ
Wreszcie Go Odnalazłam
WerewolfKażdy wilkołak prędzej czy później znajduje swojego mate. W moim przypadku nie mogło być inaczej. Jednak los postanowił ze mnie zadrwić. I kiedy wreszcie go odnalazłam okazało się, że kompletnie nie jest tak jak powinno. A tak poza tym, kim jestem...