Serce zatrzymało mi się na ułamek sekundy. Czy on powiedział to, co powiedział? Milczałam, stojąc jak słup soli. Nie mogłam w to uwierzyć a może nawet nie chciałam. Zatrzymałam oddech tak, że nic nie zakłócało panującej ciszy. Wbiłam w niego ślepia błagając by coś powiedział. Chciałam się upewnić. I przede wszystkim marzyłam o tym, by ktoś przerwał te chwile ciszy.
- Rozmawiałem z Andrewem. Ustaliliśmy, że powinnaś wrócić do rodzinny. - urwał, tak jakby chciał powstrzymać wybuch płaczu. - Nie chce byś odchodziła, jednak nie mogę zatrzymać cię na siłę. Jeśli zechcesz, to sama wrócisz.
W jego oczach widziałam niewypowiedziane cierpienie. Nigdy nie sądziłam, że do tego dojdzie jednak zawahałam się. Jakaś część mnie chciała zostać. Być przy nim, nie ważne, jaką cenę dane mi będzie za to zapłacić. Jednak całkiem inna część mnie stała w całkowitej opozycji do tej drugiej. Chciałam wrócić do rodziny i do mojej watahy. Tęskniłam za nimi i chciałam wyjaśnić parę spraw.
Spojrzałam prosto w jego oczy. Chciałam znaleźć w sobie siłę, by oznajmić, że podjęłam decyzję. Chyba najtrudniejszą w moim życiu.
- Więc chcę wrócić. - oznajmiłam z trudem.
Serce pękło mi na milion kawałów. Zraniłam go. I co gorsza, doskonale to wiedziałam. Widziałam to w jego oczach. Nigdy nie przypuszczałam, że w oczach omegi buntownika dostrzegę łzy. A teraz je widziałam. I - co więcej - to ja do nich doprowadziłam.
- Rozumiem... Twoje ubrania leżą w łazience... Lepiej będzie, jeśli o... Oni będą myśleć, że byłaś więźniem. - wydusił z trudem, powstrzymując wybuch płaczu.
Szybkim krokiem udałam się do łazienki. Nie mogłam patrzeć na niego w tym stanie. Nigdy nie chciałam tego przyznać, ale zależało mi. Na jego szczęściu i bezpieczeństwie. Jednak musiałam być silna. Nie mogę, żyć okłamując rodzinę i watahę. W końcu ich też kochałam. Zasługiwali na prawdę przekazaną w delikatny sposób.
Ubrałam się w stare ubrania. Jensy, zbyt duża bluza i trampki. Zdecydowanie bardziej mój styl. Trochę nijaki i mało oryginalny, ale to mi nie przeszkadzało. Byłam już wystarczająco oryginalna. Do ręki wzięłam swój podkoszulek, w którym spałam od kiedy tutaj trafiłam, po czym wróciłam do Mataia.
Siedział na łóżku, walcząc z samym sobą. Wiedziałam, że jakaś jego część nie chciała mnie puszczać. Jednak on był silny. Dał mi wybór. Na co niewielu dałoby rady się zdecydować. Mimo iż jest omegą jest jedną z najsilniejszych osób, jakie znam.
Podeszłam do niego i objęłam go od tyłu. Tkwiliśmy w tej pozycji dłuższą chwilę. Chciałam nacieszyć się jego zapachem. Teraz już nie będę go miała na co dzień.
- Gotowa? - podniósł się z łóżka i spojrzał na mnie spokojnie. Póki co wygrywał wojnę sam ze sobą.
- Tak. - wyciągłam rękę z koszulką w jego stronę. - Weź ją. Jest przesiąknięta moim zapachem. Będzie Ci łatwiej.
Chłopak zabrał koszulkę i położył ją na łóżku. Zdjął ze swojej szyi nieśmiertelny już miałam coś powiedzieć jednak on mi nie pozwolił.
- To srebro. Dla zmienookształtnych nie ma woni. Twoi bliscy go nie wyczują. - wytłumaczył, wkładając nieśmiertelnik do mojej dłoni.
- W tej chwili to najcenniejsza rzecz, jaką posiadam. - schowałam przedmiot do kieszeni bluzy.
- Nie łudzę się, że wrócisz. Zrozumiem, jeśli już nigdy cię nie zobaczę.
Chciałam coś powiedzieć, jednak nie byłam w stanie. Najpewniej, gdybym to zrobiła, zaniosłabym się płaczem. On czuł, że nie wrócę, jednak mi na to pozwalał. Zdawał sobie sprawę z tego, że mogę wybrać rodzinę... Nigdy nie pomyliłam się tak bardzo, jak wtedy kiedy nazwałam go egoistycznym dupkiem.
Podeszłam do niego i połączyłam nasze usta. Byliśmy niemal tego samego wzrostu, przez co nie było to trudne. Dłonie ułożyłam na jego policzkach. W założeniu to miał być krótki buziak na dowidzenia. W praktyce wyszło nieco inaczej. Nie umiałam się od niego odkleić. Łzy spłynęły po moich policzkach. Walka była bezcelowa. Teraz nie chciałam być silna. Nie aż tak. Najchętniej to położyłabym się pod kocem i rozpłakała, przytulając do niego. Tak więc łzy nie były jeszcze takie najgorsze.
- Kocham cię i nigdy o tobie nie zapomnę. Nie ważne za dwa dni czy za dziesięć lat. Wrócę do ciebie. - starałam się nie załamać głosu.
- Ja ciebie też kocham wilczku. - otarł moje policzki mokre od łez. - Wiem, że nasz początek był taki se, ale...
- Nie ważne. To był tylko początek. Nieistotne. Ja też byłam uprzedzona i się stawiałam... Kurde jesteśmy dziećmi totalnie niegotowymi na coś takiego.
- Wiem, ale mam nadzieję, że za niedługo będziemy. - złapał moje dłonie.
- Będziemy. Jestem pewna. - oparłam swoje czoło o jego.
Pragnęłam przeciągnąć te chwile w nieskończoność. Marzyłam o powrocie, jednak teraz moje marzenia uległy zmianie. Nie chciałam mu tego robić. Jednak gdzieś w głębi serca wiedziałam, że jest na tyle silny, by sobie poradzić. Liczyłam, że bliscy pomogą mu to przetrwać. Jak nigdy nie wierzyłam w szczęśliwe zakończenia, teraz chciałam w nie uwierzyć. Jak absurdalne by to nie było. Chciałam, by to wszystko zwieńczył pokój. Oczami naiwnej wyobraźni chciałam widzieć nas przed ołtarzem, a potem z gromadką dzieci. Dzięki niemu zrozumiałam, że warto wierzyć w szczęśliwe zakończenie. Bo ta naiwna myśl pomoże nam brnąć do przodu. Nawet kiedy zda się to nie mieć szans na wygraną.
- Chyba powinnam już iść... Bo jeszcze się rozmyślę. - odsunęłam się od niego delikatnie.
- Masz rację... Idź, bo jeszcze cię nie puszczę.
Złapałam jego dłoń, by ten odprowadził mnie do wyjścia. Zeszliśmy na dół w całkowitym milczeniu. Przy drzwiach czekał już Andrew.
- Pchlarzu pamiętaj, że robię to dla brata. Nie dla ciebie. - oznajmił, jednak nie był przy tym wredny. Jego głos był podejrzanie ciepły i miły.
- Nie liczyłam na to, że poddajesz się dla mnie.
- Ej, ej ja się nie poddaje. - wysunął w moją stronę otwartą dłoń, którą ja złapałam. On delikatnie ją zacisnął. - Tylko pamiętaj, że jesteś już częścią rodziny. Nawet nie waż się nie wrócić.
- Nieśmiałabym. W końcu jeszcze cię nie zlałam. - posłałam alfie wredny uśmiech, który on odwzajemnił, puszczają moją dłoń. - Idź z nią. Jednak masz zawrócić kilometr od granicy. - zwrócił się do brata.
- Rozumiem i dziękuję.
Opuściliśmy dom watahy i obraliśmy kurs na terytorium wilkołaków. Biegliśmy, trzymając się za ręce. Z każdą chwilą wątpiłam coraz bardziej, jednak wiedziałam, że nie ma już odwrotu.
Kiedy od granicy dzielił nas około jeden kilometr przytuliliśmy się na dowidzenia. Matai odwrócił się i zaczął biec drogą powrotną. Ja stałam jeszcze przez chwilę, bacznie mu się przyglądając. Wiedziałam, że już nic nie będzie takie jak dawniej. Musiałam być silna dla siebie dla niego, a przede wszystkim dla nas.
Rzuciłam się do biegu. Tym razem biegłam tak szybko, jak mogłam. Teraz już nie było po co zwlekać. Wracam do domu.
CZYTASZ
Wreszcie Go Odnalazłam
WerewolfKażdy wilkołak prędzej czy później znajduje swojego mate. W moim przypadku nie mogło być inaczej. Jednak los postanowił ze mnie zadrwić. I kiedy wreszcie go odnalazłam okazało się, że kompletnie nie jest tak jak powinno. A tak poza tym, kim jestem...