ⓍⓍⒾⓋ

9.1K 427 70
                                    

Następnego dnia z samego rana udałam się do kuchni. Nie spałam praktycznie całą noc. Jedynie odtwarzałam w głowie co chce powiedzieć. Za każdym razem jednak nie brzmiało to dostatecznie dobrze. W końcu się podałam, stwierdzając, że pójdę na żywioł. Jakoś to będzie.

~ Musi być. - odezwał się głos w mojej głowie.

No tak, Matai musiał się przemienić, aby podsłuchiwać, by móc rozmawiać telepatycznie przynajmniej jeden z pary musi być pod zwierzęcą formą. Wyjątkowa bezczelność. No, ale co ja poradzę. Też miał prawo wiedzieć. No i przynajmniej był bardziej subtelny jak pozostałe demony. Moje kochane rodzeństwo stało przy schodach, by wszystko słyszeć. Wyjątkowo mało subtelnie.

Kiedy stanęłam przed drzwiami prowadzącymi do pomieszczenia zawahałam się. W momencie postanowiłam się wycofać. To może jednak był zły pomysł?

~ Na miłosierną Selene. Jesteś szczeniakiem czy alfą. - ponownie odezwał się głos w mojej głowie.

~ Oczywiście, że alfą. - odpowiedziałam oburzona.

~ To właź do tej cholernej kuchni!

~ Dobra, dobra. - uniosłam ręce w geście obronnym, zapominając, że ten mnie nie widzi. ~ Tylko nie krzycz.

Zebrałam w sobie resztki odwagi i weszłam do kuchni. Obraz, który tam zastałam, niemal zmusił mnie do wycofania się. Mama siedziała na kolanach taty. Przynajmniej wiem, że są w dobrym nastroju.

- To ja może przyjdę później. - już miałam wyjść, jednak nie zdążyłam.

- O co chodzi Soph? - spytała mama, schodząc z kolan Alfy.

- Muszę wam coś powiedzieć. - wypuściłam powoli powietrze z ust. Teraz nie było już odwrotu.

- Siadaj. - rozkazał tata, odsuwająć krzesło obok siebie. Ja usiadłam na nim niemal od razu. - Co się stało? - spytał z troską.

Tak jak ustaliliśmy wcześniej zamierzałam stopniować szok. Szybko przemyślałam kolejność wypowiedzi. Na dobra jedziemy z tym koksem.

- Mam mate. - rzuciłam, po czym zrobiłam przerwę.

- Kochanie to cudownie. - oświadczyła mama, mocno mnie przytulając co ja odwzajemniłam.

- Czeka nas poważna rozmowa. - oświadczył tata bardzo poważnie.

- Tato ohyda. Nie będę o tym z tobą rozmawiać. - rzuciłam zniesmaczona. - Poza tym to nie wszystko. - dorzuciłam już nieco mniej pewnie.

Tata spojrzał na mnie lekko przerażony. Chyba przygotowywał się na najgorsze. Mama uwolniła mnie ze swoich objęć i usiadła obok taty.

- To kotołak. - powiedziałam najszybciej, jak tylko umiałam. Miałam chyba nadzieję, że nie zrozumieją i zdołam się jeszcze wycofać.

- Który? - spytał póki co spokojny alfa.

- Barat alfy. Ma na imię Matai. - spojrzałam na ojca błagalnie.

Rodzice patrzyli na mnie, jakbym oświadczyła, że kogoś zabiłam. Mama zacisnęła pięści, a tata milczał przez chwilę starając się uspokoić.

- Czeka nad długa rozmowa. - oświadczył tata, poprawiając się na krześle. - Przede wszystkim to nie ma przyszłości. Jesteście z dwóch różnych światów, które nigdy się nie połączą. No i z tego co się orientuję, on jest omegą? - spytał, a ja pokiwałam głową, twierdząco. - Widzisz. Jesteście zbyt różni, by to się udało.

- Ja go kocham tato. Jestem goto... - chciałam coś powiedzieć, jednak on mi przerwał.

- Chcesz mieć dzieci? - spytał, udając spokojnego. Wiedziałam jednak, że w środku cały się gotuje.

- Tak. - oświadczyłam nieco niepewnie.

- Z nim nie będziesz mogła. Kocie i wilcze geny uniemożliwiają nam krzyżowanie.

Te słowa mnie dobiły. Przyznaję, że im dłużej byliśmy razem, tym częściej myślałam o naszej przyszłości. I zawsze była w niej gromadka dzieci. Byłam przekonana, że przez ludzkie geny jesteśmy wystarczająco blisko spokrewnieni, żeby się krzyżować. A jednak się pomyliłam. Spuściłam głowę dobita.

- Słońce nie przejmuj się tym. - mama próbowała mnie pocieszyć. - Nie pasowność więzi mate to nie koniec świata. Ona też czasem się myli. Wiesz, jak było z ciocią Agnes.

Oczywiście, że wiem. Słyszałam te historie milion razy. W mega skrócie ciocia poznała swojego mate w wieku piętnastu lat. Na początku było super, póki pierwszy raz jej nie uderzył. Naturalnie obiecał, że to się więcej nie powtórzy, a ona zapomniała. Tylko po to, by dać się uderzyć po raz kolejny i kolejny. Aż w końcu oświecona przez rodzinę odeszła od niego. Kilka lat później poznała Williama. Jego mate zmarła na łamiące kości. To choroba zmiennokształtnych. U chorego kości łamią się coraz częściej, jak do przemiany. Jednak przemiana nie następuje. Ataki z czasem są coraz częste. Aż chory postanawia podać się eutanazji. Jest to choroba związana z uszkodzeniami mózgu, powstałym na różny skótek więc jest nieuleczalna. No a teraz Agnes i Wiliam żyją jako małżeństwo. Mają nawet dzieci. Jednak to coś zupełnie innego, mate Wiliama zmarła a mate cioci był psycholem. A Matai żyje i jest kochany. Co prawda czasem zachowuje się jak dupek, ale jest przy tym tak uroczy, że nie umiem się na niego gniewać.

- To nie to samo. - rzuciłam, oburzona opierając plecy o oparcie krzesła.

- Nie możecie być razem. - oświadczył stanowczo tata.

- Czemu? Bo za bardzo się różnimy czy dlatego, że twoje ego tego nie zniesie. - skrzyżowałam ramiona na piersiach.

- Nie tym tonem. - skarcił mnie James. - To się nie uda i ty doskonale to wiesz. Tylko przez więź nie chcesz tego dostrzec. Jednak więź można osłabić.

- Osłabienie więzi może mnie zabić. Naprawdę jesteś gotowy mnie zabić byle nie wpuścić do rodziny kotołaka? - spytałam a po moich policzkach spłynęły łzy.

- Chce cię chronić. Kotołaki to potwory. - chciał wziąć mnie za rękę ja jednak ją zabrałam.

- Kochałbyś mamę mniej, gdyby przemieniła się w wielkiego kota zamiast wielkiego psa? - spytałam przez łzy.

- To nie ma nic do rzeczy. - stwierdził, krzyżując ramiona na piersi.

- Właśnie, że ma i to wiele! Bo jedyne co możesz mu zarzucić to to, że jest kotołakiem! Nie znasz go, ale już masz wyrobione zdanie! - podniosłam się gwałtownie z krzesła, które uderzyło z hukiem o podłogę.

- Nie będziesz z nim i koniec! - tata również wstał z krzesła. - Moja córka nie będzie się spotykała z żadnym sierściuchem! - w końcu nie wytrzymał i podniósł głos.

- Jak to jest, że wszyscy mogą go zaakceptować tylko nie wy! Wszyscy są w stanie go jakoś zaakceptować, bo im na mnie zależy! - wykrzyczałam mocno gestykulując.

- To potwór, który chciał zabić tatę. - oświadczyła mama, zachowując spokój.

- To nie on go prawie zabił! Nie możecie go oceniać przez to co robią inne kotołaki! Poza tym my też święci nie jesteśmy a kochamy z siebie takich robić!

- Przez niego odwracasz się od rodziny! Nie będę patrzył, jak nas porzucasz dla niego! Wataha cię potrzebuje, zrozum to!

W końcu postanowiłam zwrócić się do mamy. Miałam nadzieję, że chociaż ona spojrzy na to nieco bardziej przez pryzmat miłości. Bo jeśli oni myślą, że podam się przez parę niedogodności, to słabo mnie znają.

- Mamo. - spojrzałam na nią, ignorując obecność taty. - Kochałabyś tatę mniej, gdyby zmieniał się w wielkiego kota zamiast wilka?

- Sophia idź do siebie! - rozkazał tata nie dając dojść lunie do głosu. - Musimy rozmówić się z matką w sprawie tego, co z tobą zrobimy. - usiadł na krześle i spojrzał na mnie ostro.

Wyszłam z kuchni, zanosząc się płaczem. Wbiegłam po schodach chcąc udać się do swojego pokoju. Zanim to jednak zrobiłam, moje rodzeństwo mnie dopadło. Sue przytuliła mnie mocno, a reszta się dołączyła. Szykuje się wojna.

××××××××
Bardzo mnie prosiliście także trzymajcie rozdział wilczki <3333

Wreszcie Go OdnalazłamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz