ⓍⓍⓋⒾ

9.3K 438 91
                                    

Leżałam na łóżku pozbawiona chęci do życia. Nie mogłam skończyć gorzej. Zamknięta w domu pełnym wysłanników alfy. Nie no życie mi się układa! Matko, ja już mam dosyć. Za jakie grzechy!? Wiem, że nigdy nie byłam najgrzeczniejsza, ale żeby karać mnie aż tak. Ta miłosierność Selen to nieśmieszny żart. I to wyjątkowo nie śmieszny. James zostawił mnie w domu watahy jak niechcianego psa w schronisku. Szczyt podłości!

Nagle doszedł mnie dźwięk pukania do drzwi. Niechętnie podniosłam się do pozycji siedzącej. Super jeszcze mi dupę pozawracajcie. Tylko o tym marzę. Łał dzisiaj jestem jakąś królową sarkazmu.

- Proszę. - burknęłam pod nosem. To pewnie Wilkołak więc usłyszy. A jak nie to niech się goni.

- Dobra ojciec przegiął. - Sue wparowała do pokoju w obstawie Liama i Nathaniela.

Coś było nie tak. Sue miała na sobie czarną bluzę z kapturem, który miała naciągnięty na głowę. Do tego dżinsy zwykłe czarne dżinsy i trampki. Włosy miała upięte w niskiego kucyka. Ona nigdy nie chodzi tak ubrana. Zresztą to moje ciuchy.

- Mnie to mówisz? - burknęłam opadając na łóżko.

- Ruszaj dupę. Nie ma czasu. - rzucił Liam łapiąc mnie za kostkę i ściągając z łóżka. - Wychodź z łóżka a przy okazji wyjdź z tej dziwnej depresji.

- O co wam chodzi? - spytałam zrezygnowana niechętnie podnosząc się z podłogi.

- Zamienimy się ubraniami i stąd wyjdziesz. Tylko trzeba to załatwić szybko, póki większość watahy wyszła. - oświadczyła Sue, zdejmując bluzę.

- Co czem... - niedane mi było dokończyć.

- Nie teraz Sophia. Ruszaj się. - pośpieszył mnie Nathaniel odwracając się do nas plecami.

W ekspresowym tempie zmieniłam się ubraniami z siostrą. Przyznam, że myśl opuszczenia tego więzienia wydawała się całkiem miła. Częściowo odzyskałam zasoby energii. Upięłam włosy i założyłam kaptur. Na szczęście byłyśmy z Sue bardzo podobnej budowy. Siostra weszła do łóżka, a ja opuściłam pokój w obstawie braci.

O dziwo wilków było naprawdę mało. Co się tutaj wyprawia? Szybko przeszliśmy cały dom. Kilka wilkołaków się za nami obejrzało, ale o dziwno nic nie powiedziało. Chyba się nie zorientowali lub mi współczuli. No cóż, po szopce, którą odstawiłam, samej siebie mi było szkoda.

Kiedy oddaliliśmy się od budynku, zdjęłam z głowy kaptur. Bracia spojrzeli po sobie niepewnie, co wcale nie napawało mnie optymizmem.

- Co się dzieje? - spytałam, w końcu patrząc na zmianę to na jednego to na drugiego.

- Kotołaki ruszyły do ataku. Ojciec dowiedział się wczoraj, dlatego cię zamknął. Nie chciał, abyś się w to mieszała. - wyjaśnił pośpiesznie Liam a mnie zatkało.

- Twierdzą, że idą po swoją lunę. - dodał Nathaniel. - Tylko dlaczego lunę? - dopytał po chwili.

- Bo Andrew, ich alfa nie ma mate. - przyznałam, wpatrując się ślepo przed siebie. Szczerze nawet nie za bardzo wiem, gdzie idę. Patrzyłam, ale czułam się jakbym, nic nie widziała.

- Więc ty jako mate jego brata jesteś luną. Dajesz stadu siłę i jesteś im potrzebna. - stwierdził zmieszany Nathaniel.

Cała sytuacja wydawała się coraz bardziej napięta. Cholerne Kotołaki. A to ponoć my zawsze jesteśmy pierwsi do wojny. Gdyby nie to głupie posunięcie może jakoś uroniłabym ojca. No a tym pięknym akcentem wkurwiło go nie za żarty. Kurwa teraz to się wkurzyłam. Obie strony popełniły kilka błędów. Co oczywiście doprowadziło do wojny. Czy my naprawdę nie umiemy radzić sobie z konfliktami w inny sposób? A na chuj komu dyplomacja jak można się ponapierdalać? Po prostu brawo my.

- Wiecie, gdzie są? - spytałam po chwili. Czułam, że jeśli się pośpieszę to mogę to jeszcze załagodzić.

Było mi głupio. W końcu to wojna o mnie. No tak dałam im powód. Wcześniej żadna ze stron go nie miała. A teraz? No teraz kotołaki chcą swoją lunę a Wilkołaki nie zamierzają oddać córki alfy. Nie no po prostu kapitalnie.

- Kotołaki ustawiły się przy samej granicy niedaleko. - oświadczył Liam wskazując palcem przed siebie. - Na wprost.

Na nic nie czekając, rzuciłam się do biegu. Nie byłam w stanie wykorzystać w pełni swojej szybkości. Byłam osłabiona, co oznacza, że Matai pewnie szykuje się do walki. Poza tym nie widziałam go dwa dni, a od przemiany znoszę nasze rozłąki jeszcze gorzej. Bracia szybko mnie dogonili. A po ich reakcji wywnioskowałam, że strasznie się wlekę. No w tym tempie wojny nie powstrzymam.

Tak w ogóle to ja mam zatrzymać wojnę? Matko jakie to absurdalne. W życiu bym się nie spodziewała takiego obrotu spraw. Całe życie czekam na tego idealnego mate, a tu nagle go znajduje i przy okazji doprowadzam dwie rasy na skraj wojny. Chyba nic tak nie opisuje mojego szczęścia, jak to.

Kiedy w końcu dotarłam na miejsce, moja klatka piersiowa unosiła się i opadła w nie naturalnie szybkim tempie. Musiałam na chwilę przystanąć, by uspokoić oddech. Rany ta rozłąka serio mu nie służy. Kiedy się wyprostowałam, moim oczom ukazał się straszny widok.

Kotołaki i Wilkołaki stały naprzeciw siebie, mierząc się morderczymi spojrzeniami. Andrew i Matai stali na przedzie nie przemieni. Obok nich stało kilka bet i alf w ludzkiej postaci. Reszta prezentowała kły i pazury przemieniona. James i Vivien stali na wprost nich. Obok nich stało czterech braci i dwie siostry alfy. Reszta stała przemieniona, warcząc przeraźliwie.

Andrew niebezpiecznie zaczął zbliżać się do granicy. Serce na ułamek sekundy przestało mi bić. Stałam jak wryta, przez chwilę nie wiedząc co zrobić. Nagle Matai spojrzał na mnie a jego rysy twarzy złagodniały. Zmierzyłam go wzrokiem. Miał na sobie czarne spodnie wojskowe, czarny podkoszulek i ciężkie buty wojskowe. Wyglądał naprawdę seksownie. A ja jak zwykle. Ubrana w styl jak to nazywała Sue 'na lumpa'. On to ma ze mną ciężki żywot... Czekaj... Sophia spokój. Zaraz zacznie się wojna, a ty myślisz o takich rzeczach? Naprawdę? Zboczona idiotka.

Zaczęłam zbliżać się do granicy a po chwili stałam już przed alfą kotołaków. Nie pozwoliłam mu złamać granicy. Jeśli któryś z alf złamie granice wypowiada drugiemu wojnę. Tylko po zaproszeniu można przejść przez granicę. Ewentualnie jeśli ktoś cię tam zagoni jak w moim przypadku.

- Andrew nie chcesz tego. - stwierdziłam, podchodząc jeszcze bliżej.

On wyraźnie nie chciał, by nasze klatki piersiowe się zetknęły. Jego brat mógłby to źle odebrać. Powoli więc zaczął się wycofywać. Poza tym może trochę szanował swoją lunę. Kto wie?

- Serio? To jest ten twój pomysł na rozwiązanie tego problemu? - spytałam z politowaniem, krzyżując ręce pod piersiami.

- Miałem, ale jak widzę, poradziłaś sobie bez pomocy. - cofnął się jeszcze parę kroków.

- No ja dziękuję za taką pomoc. - warknęłam wkurzona. - To było głupie. Zresztą cała wasza czwórka. - wskazałam na braci i moich rodziców. - Zachowuje się ostatnio strasznie głupio.

- Sophia wracaj na naszą część. - rozkazał tata, na co ja przewróciła oczami.

- O tym mówię. Oni jakoś mnie zaakceptowali. Więc ty zaakceptuj jego. Dla mnie. - byłam gotowa błagać byle tylko go udobruchać.

- Rozmawialiśmy o tym. - stwierdził, czym mnie zdenerwował.

- Nie. Ty wygłosiłeś swój monolog, a ja musiałam słuchać i wiesz co? Tym razem to ja nie dam ci wyboru.

Odwróciłam się plecami do watahy i skierowałam się w stronę swojego mate. Zamierzałam zrobić coś bardzo głupiego. Jednak oni nie pozostawili mi wyboru. Nie chciałam wojny z mojego powodu. Zmusili mnie, bym posunęła się do ostateczności.


××××××××
No i cyk jeszcze jeden. Mam nadzieję, że się cieszycie mojewilczki i kotki.

Wreszcie Go OdnalazłamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz