ⓍⓋⒾ

10.1K 460 22
                                    

Siedziałam na fotelu, cierpliwie czekając aż Sue skończy mój makijaż. Początkowo chciałam pomalować się sama, jednak okazało się, że nie za bardzo mogę. Ręce całe mi się trzęsły. Mój stan pogarszał się z każdym dniem. No a dzisiaj muszę pokazać się całej watasze. Co do stanu to strasznie bolała mnie głowa i miałam drgawki. Pakowałam w siebie tyle leków, ile tylko mogłam. Starałam się ukryć swój stan przed rodzicami. Zresztą przed wszystkimi próbowałam. Jednak Sue szybko zauważyła, że wcale nie jest lepiej. Mimo moich zapewnień ona nie dała się przekonać. Jednak na dobre mi to wyszło, bo miał mi kto pomóc.

- Na pewno chcesz iść? - spytała chyba po raz dwusetny. Nie była przekonana co do mojego pomysłu.

- Tak. Dam radę na pewno. - uśmiechnęłam się do niej starając się przekonać ją, że jest lepiej.

- Jakby co to mów. - spojrzała na mnie ze zrezygnowaniem. Chyba dotarło do niej, że mnie tak łatwo nie przekona. - Skończyłam. Ubierz się i zejdź na dół.

- Dobrze mamo. - rzuciłam rozbawiona, na co ona tylko parsknęła wkurzona.

Sue miała bardzo władczą naturę. Mimo, że była ode mnie młodsza, kochała mną rządzić. Zawsze musiała mieć kontrolę a wszyscy musieli robić wszystko tak jak ona sobie tego życzy. Prawdziwa alfa i cały tata.

Podniosłam się z krzesła i ruszyłam w stronę szafy. Po kilku krokach zatrzymałam się i oparłam o ścianę. Zakręciło mi się w głowie, a przed oczami pojawiły mi się czarne plamy. Musiałam na chwilę przystanąć. Dopiero po dłuższej chwili udało mi się podejść do szafy i wyjąć z niej sukienkę. Wszystko mnie bolało, przez co założenie jej okazało się wyzwaniem. Kiedy w końcu mi się to udało, podeszłam do szafki i wzięłam leki. Bez nich nie przeżyje tego wieczoru. Ubrałam jeszcze, buty i zeszłam na dół.

- Co tak długo? - miedy tylko zeszłam ze schodów zaatakował mnie Simon. Nigdy nie grzeszył cierpliwością.

- Buty wybierałam. - rzuciłam, udzielając wymijającej odpowiedzi. Robiłam to nieustannie od kilku dni. I zaczęłam robić się w tym naprawdę dobra.

- Dobra to idziemy? - Liam już ruszył w stronę drzwi. Mama jednak go zatrzymała.

- Czekamy jeszcze na bliźniaczki. - oznajmiła, kładąc dłoń na ramieniu syna.

- Jak zawsze. - parsknął wkurzony John.

Jego obecność mnie zdziwiła. Raczej rzadko bywał w domu. Raczej spędzał czas w domu watahy. A do domu wracał tylko na noc. No tak perfekcyjny przyszły alfa. Raczej spodziewałabym się, że będzie czekaj, w domu watahy. W ogóle czuje, że wkrótce się tam przeprowadzi. I dobrze, jednego brata mniej.

Po chwili bliźniaczki zbiegły na dół i mogliśmy ruszać. Dom watahy był bardzo blisko. W końcu wypadałoby, by alfa był jak najbliżej w razie czego. Tak więc poszliśmy na nogach, a po pięciu minutach byliśmy już na miejscu. Weszliśmy do środka a ja pierwszy raz zobaczyłam tegoroczną salę.

Przeszklony sufit umożliwiał, przyglądanie się nocnemu niebu. Cała sala była bardzo przestronna. Największa w całym budynku. Wszystko przyozdobione było na srebrno i biało co od razu skojarzyło mi się z surowym wnętrzami, które ulubowały sobie kotołaki. Na końcu sali znajdowała się scena z mównicą. Oczywiście nie mogło obyć się bez przemowy Alfy. Po lewej stronie sali rozłożone były stoły z jedzeniem i alkoholem. Mało co się zmieniło od zeszłego roku.

- Jak się czujesz? - spytał tata, obejmując mnie ramieniem.

- Dobrze. Nie musisz się martwić. - uśmiechnęłam się w jego stronę. On odwzajemnił ten gest, po czym ruszył, by zamienić parę słów z gośćmi.

W tym roku przyjechały do nas trzy najbliższe watahy. Zgodnie z tradycją najlepiej świętować w jak największym gronie. I, mimo że watahy nieco się między sobą różnią to w tym czasie, należy zapomnieć o niesnaskach. W końcu wszyscy jesteśmy związani z księżycem.

No właśnie co do tradycji księżyca to chodziło w niej o to, by świętować dar, jakim jest likantropia. Według tego, w co wierzą wilkołaki, gdyby nie światło księżyca nie byłoby nas. Jest ono niesamowicie ważne dla naszej kultury. Stara legenda mówi o tym, że to blask księżyca powołał pierwsze zmiennokształtne. W zasadzie księżyc jest takim naszym bóstwem. No a święto blasku księżyca to taka nasza gwiazdka.

Pierwszym punktem święta była przedmowa alf. Każda po kolei zaczynając od mojego ojca, miała swoje pięć minut. Wszystko było jak zawsze a ja jakoś nie skupiałam się na przemówieniach. Przecież wiadomo, że to tylko trochę zmieniona przedmowa z zeszłego roku. Potem była już tylko zabawa.

- Najstarsza córka Alfy James. - za plecami usłyszałam głos Alfy sąsiedniego terenu. Odwróciłam się powoli by na niego spojrzeć.

- Witam. - zmierzyłam go wzrokiem. Był wielki i masywny. Gdybym spotkała go na ulicy, przestraszyłabym się i to nie na żarty.

- Dawno cię nie widziałem. Ostatni raz tak z pięć lat temu... Rany wtedy byłaś jeszcze szczeniakiem, a teraz pewnie już się przemieniasz. - stwierdził rozbawiony. Czas płynie dla nas nieco inaczej. Żyjemy dosyć długo, a po dwudziestym pierwszym roku życia nie starzejemy się praktycznie w ogóle. Tak więc głównie po szczeniakach dało się poznać upływ czasu.

- W zasadzie to nie. Nie umiem się przemieniać.-przyznałam z lekkim wstydem. Czasem czułam się jakaś serio opóźniona.

- Więc pewnie niedługo się przemienisz. Twoje matka przemieniła się w podobnym wieku.

No tak czasem zapominam, jak dobrze wszystkie alfy się znają. Tata poznał moją matkę bardzo młodo. Mieli może po czternaście lat. Tata był już przemieniony. Co nie było takie powszechne. Najczęściej przemieniamy się w wieku koło piętnastu lat. A co do dzieci John urodził się, kiedy rodzice mieli po czterdzieści lat. Wtedy było w miarę spokojnie i mogli sobie pozwolić na dzieci. Mimo że wydaje się to późno, to nie do końca tak jest. Moi rodzice mają po pięćdziesiąt osiem lat, a wyglądają jakby mieli po dwadzieścia. Żyjemy bardzo długo i na wszystko mamy czas. To znaczy tak by się wydawało, bo mate poznajemy zazwyczaj w wieku nastoletnim. I nie mówię, fajnie przez trzysta lat wyglądać jakby się miało dwudziestkę. Jednak trochę przeraża mnie fakt, że za jakiś czas będę wyglądać jak rówieśniczka mamy. No i fakt, że rodzice czysto teoretycznie mogliby mieć młode, wtedy, co jak co, brzmiało to już lekko patologicznie.

- Na to liczę. - Wilk uśmiechnął się do mnie i odszedł, twierdząc, że chce pogadać z moimi rodzicami.

Tak w ogóle dotarło do mnie, że nie wiem jak starzeją się kotołaki. Jednak mam nadzieję, że w podobny sposób jak my.

Usiadłam przy stoliku, cierpliwie czekając aż impreza się rozkręci. Sama w międzyczasie napiłam się ukradkiem alkoholu. Musiałam się trochę znieczulić. I nie powiem, trochę pomogło. Nawet kilka razy zatańczyłam. A co mi tam. Nie przyszłam tutaj siedzieć i się nudzić.

Po północy zauważyłam, że wszyscy są już wystawieni. Co po młodsze i starsze osobniki wróciły już do domów. Stwierdziłam, że to dobry moment, by się ulotnić. Przysięgam, że jeśli nie zobaczę swojego mate, tej nocy to kogoś zabiję...

Wreszcie Go OdnalazłamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz