ⓋⒾⒾⒾ

11.7K 518 34
                                    

Do domu watahy wróciliśmy nad ranem. Byłam zmęczona i lewo trzymałam się na nogach. Jednak byłam szczęśliwa. Jego towarzystwo pomału zaczynało robić się coraz milsze. Zaczynałam go pragnąć w ten dziwny, niemal psychopatyczny sposób. To było dziwne uczucie. Jednak coś sprawiało, że je lubiłam.

Matai otworzył mi drzwi, a ja weszłam do środka. Już miałam rzucić coś w stylu "no co nie nakarmisz mnie, bo to oznaka słabości, ale drzwi mi otworzysz". Jednak już nie zdążyłam. W przedpokoju pojawił się alfa. Zmierzył nas wściekłym spojrzeniem. Dystans między nami zaczął niebezpiecznie się zmniejszać. Moje ciało niemal automatycznie na poczucie zagrożenia zareagowało spięciem. Zaczęłam warczeć, co on klasycznie olał.

- Powaliło cię? - skierował spojrzenie na brata, który przyjął uległą postawę ciała. - Ona nie może tak łazić tu i tam. Mimo wszystko to nasz więzień. - Jego ton był surowy i karcący. Nie wytrzymałam.

- Odwal się od niego. - pchnęłam go, a ten niemal zabił się o buty poukładane na podłodze. - Kocha mnie i chce spędzać ze mną czas. Nie jego wina, że to ja jestem jego mate. - warknęłam wściekle.

Poczułam w sobie niesamowitą siłę. Musiałam go obronić i tyle. Całkiem przy okazji zapominając, że jego brat ma wyraźną przewagę pod postacią całego stada. Nikt nie będzie obrażał mojego faceta. Oczywiście oprócz mnie.

- Nie pozwalaj sobie. - podszedł i zacisnąć rękę na moim nadgarstku. Z moich ust, wydobył się cichy szczenięcy pisk co nie umknęło jego uwadze. - Szczeniaku.

- Ty też sobie nie pozwalaj. - wyrwałam rękę z jego uścisku. - Jestem córką Alfy i nie pozwolę tak się traktować.

Warczeliśmy na siebie dłuższą chwilę. Napięcie, które się między nami wytworzyło, było ogromne. Jeden krzywy ruch a byśmy się rozszarpali. Te chwile trwogi przerwał mój mate. Złapał moją dłoń i pociągnął w stronę schodów. Kiedy odchodziliśmy, cały czas wpatrywałam się w niego.

- Musiałaś... Po prostu musiałaś bronić swoje przerośnięte ego co? - ciągnął mnie po schodach. Ledwo udawało mi się nie zabić o kolejne stopnie.

- Nie broniłam swojego ego, tylko ciebie. - zaprotestowałam, zrównując nasze tempa.

- Zresztą nieważne. Pokłócimy się o to jak wstaniemy. - niemalże wepchnął mnie do sypialni.

Obrażona wzięłam swoje rzeczy i poszłam wziąć prysznic. Ze względu na późną porę Matai poszedł umyć się do wspólnej łazienki tak, aby było szybciej. Kiedy wyszłam, on już czekał ubrany jedynie w bokserki. Uciekałam od niego wzrokiem i ruszyłam w stronę łóżka.

Ułożyłam się wygodnie. Byłam tam zmęczona, że mogłam zasnąć na stojąco. Poczułam jak materac, ugina się pod chłopakiem. Wkurzyłam się jeszcze bardziej. Podniosłam się do siadu i gwałtownie obróciłam się w jego stronę.

- Co ty sobie wyobrażasz? - kotołak spojrzał na mnie zdziwiony. Chyba początkowo nie dotarło do niego, co się dzieje.

- O co ci chodzi? Ja tylko kładę się na łóżku. - rzucił, najwyraźniej nie mając ochoty na sprzeczki. Na jego nieszczęście byłam w iście wojennym nastroju.

- Nie denerwuj mnie. Złaź z łóżka. - rozkazałam, wbijając w niego wściekłe spojrzenie.

- To moje łóżko i nigdzie się nie wybieram. - jak na omegę był strasznie uparty i stanowczy.

Czułam jak, cała się w środku gotuję. Moja paskudna natura nienawidziła sprzeciwu. Nienawidziłam, kiedy ktoś się stawiał i nie wykonywał moich poleceń. Doprowadziło mnie to do szału. Podejrzewam, że to przez bycie alfą. Chyba jednak bardziej wkurzał mnie to, że na oko było widać, że darzy brata szacunkiem. Słuchał jego poleceń i wystarczyło jedno warknięcie, by ten zmiękł. A mnie nie słuchał w ogóle. Nie widział we mnie Alfy. Byłam tylko jego mate. Tutaj zresztą nikt się mnie nie bał. Bo w sumie nie było czego. Samiec alfa w pojedynkę by mnie rozłożył. Brak umiejętności przemiany czynił mnie słabą.

Pomału zaczynałam, zastanawiać co jest ze mną nie tak? Mate znalazłam stosunkowo dosyć późno. No a przemian jak nie było tak nie ma. W moim wieku powinnam się już przemienić. Miałam dosyć bycia tym słabym ogniwem. Zawsze z tyłu za innymi. Jednak z naturą kłócić się nie mogłam.

- W tym wypadku ja idę na kanapę. - zwlekłam się z łóżka i złapałam jedną z poduszek.

- Jak to na kanapę? - dopytał, wbijając we mnie pytając spojrzenie.

- Jeśli myślisz, że położę się na podłodze, mimo że mogę na kanapie, to grubo się mylisz. - złapałam za koc i już miałam wychodzić, kiedy coś mnie zatrzymało.

Coś trzymało koc. Odwróciłam się, by ujrzeć Mataia trzymającego drugi koniec koca. Uśmiechnęłam się zwycięsko. Znowu wygrałam.

- Nie myśl, że tak będzie zawsze. - zrzucił z łóżka poduszkę i koc. Rozłożył je na podłodze.

- Pamiętaj, że ja zawsze dostaje to, czego chcę. - rzuciłam zabrane wcześniej rzeczy z powrotem na łóżko.

Obeszłam Mataia, który rozłożył się na podłodze i wyskoczyłam na łóżko. Wiele mogłam kotołaką zarzucić, ale braku gustu co do materaca zarzucić im nie mogłam. Słyszałam jak chłopak konie pod nosem, zmieniając pozycję. Uśmiechnęłam się rozkładając się na łóżku.

- Nie chciał być wredny. - zaczął, najwyraźniej nie mogąc zasnąć.

- No to coś mu nie wyszło. - odwróciłam się na drugi bok w nadziei, że na tym skończy się nasza rozmowa.

- Nigdy tego nie powie, ale się o mnie martwił. Andrew nie umie wyrazić tego słowami i uważa, że mu nie przystoi. Więc zachowuje się jak dupek.

Dopiero to stwierdzenie ugasiło we mnie wściekły płomień. W końcu zamartwianie się o brata to nic złego. Jeśli się nad tym dłużej zastanowić sama miewałam podobne odpadły. Westchnąłem cicho, obracając się na drugi bok. Spojrzałam na mojego przeznaczonego. Tym razem mój wyraz twarzy był o wiele łagodniejszy.

- Przekaż mu, że ma się przestać zachowywać jak dupek. Lub ja nauczę go kultury. - oświadczyłam pół serio pół żartem.

- Przekażę. Tylko nie zacznijcie się bić. - spojrzał mi w oczy, co już całkowicie mnie rozbroiło.

- A co boisz się rozlewy krwi? - chciałam go trochę po wkurzać. W końcu nie było na to lepszej pory jak czwarta rano po nieprzespanej nocy.

- Jesteście dwiema najbliższymi mi osobami. Niezniósłbym, gdyby coś wam się stało.

Poczułam jak, robi mi się ciepło w środku. Myśl, że ktoś pragnie mojego bezpieczeństwa nader wszystko była czymś cudownym. Chyba pierwszy raz w życiu czułam się tak wyjątkowa. Oczywiście rodzice o nas dbali. Nie jestem w stanie nic im zarzucić. Jednak było nas sporo. Przez co zawsze dostawałam, mniej atencji niż bym tego chciała.

Uśmiechnęłam się do niego rozczulona. Ten już miał się podnieść, by wejść na łóżko jednak ja zatrzymałam go ruchem dłoni. Nie mogłam przecież odpuścić aż tak łatwo. Jakaś kara musi być.

- Bądź grzeczny bo będziesz spał na ziemi za każdym razem a ja pozostane nieugięta. - zamknęłam oczy. Wreszcie mogłam oddać się błogiemu snu.

- Obiecuję już być grzeczny moja alfo. - ton jego głosu wydał mi się bardzo poważny. Jakby mówił to całkiem na serio.

Uśmiech sam wdarł się na moje usta. Poczułam się doceniona. No i potraktuje to jako jego przeprosiny za stawiania się. No cóż, wychodzi na to, że jak zawsze mnie udobruchał. A co najlepsze w ogóle mi to nie przeszkadzało.

Wreszcie Go OdnalazłamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz