Od rana chodziłam wściekła po pokoju. Moje życie się sypało. Moja szansa na idealną miłość i dzieci wisiała na włosku. Czułam się coraz gorzej. Mój ojciec zamierzał wszcząć wojnę a matka bynajmniej nie zamierzała go hamować. Moje rodzeństwo było jak zawsze nieznośne. Wataha gadała o mnie za plecami. A co na to wszechświat? Wszechświat na to: czas na imprezę. I to taką konkretną z rozmachem. Mianowicie zbliża się coroczne święto blasku księżyca. Czytaj głupie święto, na które zjeżdżają się Wilkołaki z całej okolicy. I czasem jeszcze z sąsiednich terenów. Wszyscy są poubierani jak na sylwestra u prezydenta. Kompletnie nie miałam ochoty na tę szopkę.
To znaczy, zawsze lubiłam to święto. Było okazją do poznania kogoś nowego. No i podebrania odrobiny alkoholu tak, że rodzice nie są tego świadomi. I niech nikt nie śmie mówić mi o patologii. Umówmy się, nastolatkowie w wieku około piętnastu lat sięgają po alkohol. Oczywiście ludzie też. Tak jest, było i będzie. No, ale wracając, do tematu. Lubiłam to święto, ale w tym roku nie byłam w nastroju. Zwłaszcza że wszyscy poprzychodzą ze swoimi mate. I będą o nosić się z miłością jak z obrazka. Miłością, której nikt nam nie zakazuje. Tylko ja jak zawsze będę sama. Najpewniej jestem najstarszą wilczycą bez mate w całym stadzie jak nie kraju. Bo oczywiście zawsze musi być pod górkę.
Aż mi się niedobrze robi na myśl o parach okazujących sobie miłość... A nie to jednak nie to. W trybie natychmiastowym udałam się do łazienki. Gdzie zwymiotowałam. To kolejny objaw oddalenia się od mate przed oznaczeniem. Cholerna więź. Mogłaby trochę sobie odpuścić. Oczywiście nikomu w domu nie powiedziałam, że wymiotuję. Szybko połączyliby fakty. Zwłaszcza że miałam już w rodzinie kilka przypadków zerwania więzi. No cóż przynajmniej nie wymiotuję zbyt wiele.
Przepłukałam usta wodą i ruszyłam na dół, a konkretnie do kuchni. Nadal nie miałam apetytu, ale musiałam jeść. W końcu na samym słońcu nie uciągnę. Otworzyłam lodówkę tylko po to by stać i wpatrywać się w nią jak głupia. Nic do jedzenia. To znaczy lodówka pełna. Tylko nie ma tam nic dla mnie. Po chwili ktoś szedł do kuchni.
- W piekarniku jest kurczak. - oświadczyła moja młodsza siostra, otwierając owe urządzenie. Wyjęła kurczaka na stół. - Podaj dwa talerze.
- Dobra. - jak poprosiła tak zrobiłam. - Gdzie ten cyrk zwany naszą rodziną?
- Przygotowują wszystko na imprezę. - przygotowała dwie porcje, a resztę kurczaka schowała do piekarnika.
- A ty się jak zawsze migasz. Co tym razem powiedziałaś?
- No, że ktoś powinien z tobą być. - usiadła przy stole a ja zaraz obok niej.
- No dzięki za troskę. - zaśmiałam się lekko, biorąc pierwszego gryzą kurczaka. Od razy zrobiło mi się niedobrze.
- Powiedź szczerze. Jesteś w ciąży? - po jej spojrzeniu wywnioskowałam, że mówi całkiem poważnie.
- Nie no co ty! - wykrzyczałam w panice. - Prawda jest o wiele gorsza. - oświadczyłam tym razem o wiele spokojniej.
- Zdradzisz mi ją kiedyś? - spytała, dobierając się do kurczaka.
- Nigdy już nie spojrzałabyś na mnie jak na siostrę. - starałam się wymusić w siebie jedzenie.
- Więc może małe zakupy? Obstawiam, że nie masz w czym iść?
- Wiesz co? Miałam iść na zakupy, ale porwanie nieco zjebało mój grafik. I jakoś się nie wyrobiłam. - oświadczyłam z udawaną powagą. -Więc chętnie się z tobą przejdę.
Pewnie powinnam się wkurzać i kategorycznie odmówić. Jednak potrzebowałam chwili odpoczynku od tego wszystkiego. Chciałam na chwilę zająć swoje myśli. Byle przestać o tym myśleć. No i potrzebowałam poczuć się chociaż przez chwilę normalnie. Nie jak Wilkołak po przejściach. A jak zwykła nastolatka.
CZYTASZ
Wreszcie Go Odnalazłam
WerewolfKażdy wilkołak prędzej czy później znajduje swojego mate. W moim przypadku nie mogło być inaczej. Jednak los postanowił ze mnie zadrwić. I kiedy wreszcie go odnalazłam okazało się, że kompletnie nie jest tak jak powinno. A tak poza tym, kim jestem...