épilogue

1.2K 151 67
                                    

Kiedy wyszedłem z budynku uczelni było już grubo po piątej. Nie było do końca ciemno, ale powoli słońce ustępowało, a uliczne latarnie zapewniały bezpieczny powrót do domu. Mój wynajmowany pokój znajdował się niecałe pół godziny drogi pieszo z mojego wydziału. Po drodze do domu zrobiłem małe zakupy, przy kasie prosząc ekspedientkę również o Chesterfieldy, do których wróciłem niedługo po tym, jak wyprowadziłem się od matki. I mógłbym spokojnie rzucić palenie w cholerę, ale nie chciałem. Musiałem sobie dawkować przyjemności w życiu.

W mieszkaniu panował względny porządek. Mój współlokator na szczęście wyczyścił swoją część lodówki, więc bez obaw wpakowałem do niej jedzenie. Potem poszedłem do siebie, by zapisać w kalendarzu to, co muszę przygotować na zajęcia w przyszłym tygodniu, by później o niczym nie zapomnieć. A potem położyłem się do łóżka z zamiarem szybkiego zaśnięcia. Jednak kiedy tylko przykryłem się kołdrą, którą swoją drogą wypadało wymienić, dostałem wiadomość, co mogło oznaczać jedną z trzech opcji.

Albo współlokator pisał z pytaniem o to, czy może zaprosić dziś swoją dziewczynę.

Albo mama postanowiła zaprosić mnie znów na obiad, dobrze wiedząc, że w najlepszym przypadku odpiszę jej, że jestem zajęty i nie przyjdę.

Albo T y dawałeś mi znać, że będziesz na weekend w Korei.

Odrzuciłem od razu dwie pierwsze opcje, bo wiedziałem, że Jeongguk wrócił wczoraj do swojego rodzinnego miasta do rodziców i wiedziałem też, że mama zazwyczaj pisze do mnie raz w miesiącu, a w zeszłym tygodniu dostałem już jej wiadomość, więc limit się wyczerpał.

Trzecia opcja natomiast była strzałem w dziesiątkę. Wysłałeś mi tylko godzinę. To wszystko. "Będę o ósmej". Wstałem więc, chcąc najpierw porządnie się wykąpać.

Zapomnieliśmy zapłacić z Jeonggukiem za ciepłą wodę, więc musiałem wziąć prysznic pod strumieniem tej lodowatej, ale może nawet to i lepiej, pomyślałem, pozwalając wodzie zmoczyć mi włosy. Obudzę się chociaż.

Potem zajrzałem do szafy w poszukiwaniu czystej koszuli, którą na siebie włożyłem, po upewnieniu się, że nie miałem jej ostatnim razem. Choć wiadomym było, że ubranie wyląduje na podłodze po kilku minutach , to wolałem myśleć, że nadal obchodzi cię to, jak się prezentuję.

Przed twoim przyjściem należało zrobić jeszcze jedną, bardzo ważną rzecz. Rozciągnąć się, więc zająłem się tym, nie chcąc tracić czasu później. Lubiłeś, kiedy byłem dla ciebie gotowy.

Wyszedłem z mieszkania na chwilę, chcąc kupić jakieś wino, bo w domu cały jego zapas spotkał się z Jeonggukiem i jego wiecznie chlejącą dziewczyną. Kupiłem więc coś, co mieściło się w granicach rozsądku, ale i dało się to pić i postawiłem na stole w naszym salonie, który był niewiele większy od mojego pokoju. Wystarczyło poczekać do ósmej.

Nie cieszyłem się już tak samo mocno jak kiedyś, na dźwięk esemesa od ciebie. Jeszcze dwa lata temu skakałbym pod sufit na twoje zdjęcie na wyświetlaczu w telefonie. O mój boże, Hoseokowi uda się wyrwać na weekend do Korei! Teraz wiedziałem, że to ściema. Teraz wiedziałem, że nie wracałeś co któryś piątek do Seulu po to, by spędzić ze mną miło czas. Wracałeś dlatego, że mieszkała tu twoja siostra, a także siostrzenica, do których miałeś słabość, a za które byłeś w pewien sposób odpowiedzialny. Wracałeś dlatego, że kontrakt obejmował spotkania z kontrahentami i autorami Koreańskmi. Wracałeś, ale nigdy nie wracałeś tylko dla mnie. Byłem dodatkiem, całkiem miłym do twoich regularnych wycieczek, ale nigdy nie stanowiłem punktu docelowego. Miałeś akurat kilka wolnych godzin, więc pisałeś do mnie i przyjeżdżałeś, albo umawialiśmy się w hotelu. Nic więcej. I na początku cieszyło mnie chociaż to. Sam twój widok i słodkie usta na tych moich wynagradzały mi tygodnie czekania, płacz w poduszkę co noc. Ale mim to, nigdy nie zapytałem, czy wrócisz do mnie. Nie wrócisz. Kiedy powiedziałeś mi o przeprowadzce, nie dodałeś pospieszne, że to na jakiś czas, że może po studiach do ciebie dołączę. Nic z tych rzeczy.

Nie zapytałem, czy masz kogoś oprócz mnie. A masz. Na pewno masz. Nie raz już poprawiałem malinki na twoim ciele, których nie byłem sprawcą. Nie raz widziałem ślady paznokci na twoich plecach. Nie raz pachniałeś damskimi perfumami, a ubrania w twojej walizce były zawsze złożone w kostkę. Kiedy ode mnie wyjeżdżałeś, zawsze wrzucałeś je na oślep. Nie pytałem. Nie robiłem ci wyrzutów.

Bałem się, że przestaniesz do mnie przyjeżdżać.

W końcu przyszedłeś. Chwilę po ósmej, jak się umówiliśmy stanąłeś w progu mieszkania, a ja zarzuciłem ci ręce za szyję i pocałowałem. W dziesięć minut opróżniliśmy całą butelkę wina, a potem się kochaliśmy.

Nadal byłeś tak samo pociągający i intrygujący jak wtedy, kiedy pierwszy raz cię spotkałem, na kanapie w moim domu koło mojego ojca. Tak samo mnie czarowałeś, jak kiedyś w windzie. Tak samo czasami się uśmiechałeś. Smirk pozostawał bez zmian. Ale nigdy już nie powiedziałeś do mnie "mały". Nigdy nie zapytałeś "jak się czuję", nigdy nie powiedziałeś, że ładnie pachnę - ciasteczkami, czy że widzisz, że coś mnie trapi. Nigdy już nie zabrałeś mnie na randkę, nigdy nie zaprosiłeś do siebie. Nigdy już nie wspominałeś o Ameryce i o tym, że kiedyś mnie tam zabierzesz. Znów byłem tylko Yoongim, a ty byłeś na "proszę pana", bo cię to kręciło. Zapomniałem już nawet, że kiedyś tak swobodnie przeszedłem z tobą na ty.

Dziś położyłeś się na plecach na kanapie i pozwoliłeś mi być na górze. Usiadłem więc na twoich biodrach i zacząłem poruszać się po twojej męskości w gorę i w dół, ignorując zupełnie pieczenie, czy ból mięśni. Robiłem co mogłem, by cię zadowolić, byś chciał do mnie wracać chociażby tylko po to, by znów posiąść moje ciało i złamać serce.

Twoja twarz zawsze była taka spokojna i wydaje mi się, że jeszcze zdarzało ci się czasami spojrzeć na mnie z uwielbieniem, z jakim często patrzyłeś na mnie kiedyś, kiedy jeszcze wszystko to dopiero się zaczynało. Czasami myślę, że nigdy nawet przez krótką chwilę nie należałeś do mnie, a potem przypominam sobie hotel w Busan i twoje tulące mnie do siebie ręce po śmierci mojego ojca. Poczucie pozornego bezpieczeństwa trwało jakiś czas, ale teraz już się nawet nie łudziłem.

Pamiętam, że zasypiałem czując twoje ciepło i zapach. Na pewno tak było. Ale rano nie było cię, gdy moje zastygłe od snu powieki unosiły się leniwie i niechętnie, a słoneczne światło padało na moją alabastrową, nagą skórę. Było mi przeraźliwie zimno. Przejechałem zaspany ręką po prześcieradle, w poszukiwaniu twojego ciała, jakby w nadziei, że jednak z o s t a ł e ś.

Ale nie było Cię obok mnie. Nie było cię w tym łóżku, nie było cię w tym pokoju, nie było cię także w tym domu. Zapewne nie było cię nawet w tym mieście.

Więc gdzie teraz byłeś, Hoseok? I dlaczego mnie znów zostawiłeś?

Dlaczego będziesz mnie tak zostawiał, dlaczego będziesz to robił tak długo aż nie umrę?

KONIEC



Po dwudziestu długich miesiącach dotrwaliśmy do końca havany. Bardzo Wam wszystkim dziękuję, za wsparcie i miłe słowa.

Pomysł na poprowadzenie tej historii zmieniał się na początku wiele razy i pamiętam jak przerabiałyśmy różne scenariusze, ostatecznie decydując się na coś, co i tak nie jest do końca tym, co właśnie się skończyło. Tak, czy inaczej to nigdy nie miała być historia z happy endem, więc za możliwe łzy z góry przepraszam. Nasza współpraca z ihrusu nie przetrwała do końca, ale chciałabym i tak podziękować Ci za to, że w ogóle podjęłaś się jakiegoś projektu ze mną. Mam nadzieję, że i Ty jesteś zadowolona z efektu końcowego.

Jeszcze raz Wam dziękuję i do zobaczenia!

ohnotuagain

havana ➽ sopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz