Chapter fifty nine

563 35 42
                                    

HERO POV'S
Trzy godziny. Sto osiemdziesiąt minut. Tyle czasu minęło odkąd ją straciłem. Odeszła ode mnie. Po skończonym treningu i wyżyciu się na worku bokserskim, udałem się pod prysznic, a następnie zapukałem do pokoju dziewczyny. Nikt jednak się nie odezwał. Mając nadzieję, że otworzyła drzwi, nacisnąłem klamkę. Gdy zobaczyłem, że łóżko jest puste, a na jego brzegu leżą dresy, w których była jeszcze trzy godziny temu, zamarłem. Pędem obszedłem cały dom, poszukując szatynki. Z paniką sprawdziłem też podwórko, a gdy wszedłem do garażu, poczułem ból rozsadzający moją klatkę piersiową. Powstrzymując łzy, chwyciłem za telefon, wykręcając jej numer.
Jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci...piąty...
Poczta głosowa! Cześć tu Phoebe! Nie mogę odebrać telefonu, zostaw wiadomość, a ja oddzwonię najszybciej jak to możliwe!
Dźwięk jej głosu, sprawił, że po policzkach popłynęły mi łzy. Poczułem jakby ktoś wyrwał mi serce. Zabrał część mnie. Czemu odeszła? Niejednokrotnie radziliśmy sobie z takimi kłótniami, czemu tym razem mnie opuściła?! Kurwa! Ja pierdole!
Trzęsącymi dłońmi wykręciłem numer Nathana, potem Mercy, a następnie Miriam, Jack'a, Ellie i Brooklyn. Nathan zapewniał mnie, że nigdy nie opuściłaby mnie z takiego powodu. Podobno za bardzo mnie kochała. A ja potraktowałem ją jak ostatni chuj. Nie wiedziałem co mógłbym zrobić, aby do mnie wróciła. Nie potrafiąc nad sobą zapanować wróciłem na siłownie, gdzie nie bawiąc się w rozgrzewkę, ani bandażowanie  dłoni, zacząłem naparzać w worek, chcąc wymyślić jakiś plan i rozładować całą złość i przerażenie. Co ja, do cholery, bez niej zrobię?! Bez niej jestem nikim!
— Hero.
Mimo głosu roznoszącego się po pomieszczeniu, który ciągle powtarzał moje imię, uderzałem raz za razem, wyobrażając sobie, że ktoś ją zabrał, a ja mam okazję, żeby zabić tą osobę.
— Hero, przestań — jęknęła Mercy, ujmując mój nadgarstek. — Twoje ręce. Musimy je opatrzyć.
— Zostaw mnie — warknąłem, po czym odsunąłem się od worka i dziewczyny.
Przestając myśleć pozwoliłem swoim nogom zaprowadzić mnie do pokoju Phoebe, gdzie opadłem na łóżko, które wciąż pachniało nią. Pokój wyglądał jakby miała tu zaraz wrócić. Nic nie wskazywało na to, że naprawdę mnie opuściła. Dusząc łzy przycisnąłem poduszkę do klatki piersiowej i wtedy dostrzegłem, że moje dłonie są w nienajlepszym stanie.
— Wiem, że ci bez niej ciężko — jęknęła Mercy, siadając tuż obok. Jej dłoń spoczęła na moim ramieniu. — Ona cię nie zostawiła. Każdy ci to powie. Nieważne jak bardzo byście się pokłócili, Phoebe nie potrafiłaby od ciebie odejść. Musimy jej poszukać. Być może coś się jej przytrafiło.
— Masz rację — wyszeptałem, dostając olśnienia. Podniosłem się z łóżka, po czym dokładnie zacząłem przeszukiwać pokój. Następnie udałem się do mojej sypialni, w której sypialiśmy we dwójkę.
— Masz coś?
— Phoebe nie uciekła — zapewniłem, czując jak mój oddech przyspiesza. — Nie zabrała ze sobą niczego, oprócz telefonu. Gdyby chciała ode mnie uciec, spakowałaby najważniejsze rzeczy.
— W takim razie co mogło się zdarzyć? — zapytała blondynka ze zmartwieniem w głosie.
— Wyjechała w pośpiechu — mruknął Nathan, wpadając do pomieszczenia. — Kamery pokazują, że wyjechała dwadzieścia minut po waszej kłótni.
— Kurwa!
Wszyscy zamarli, wbijając we mnie przerażone spojrzenie. Powoli podniosłem kartkę, która leżała zgnieciona tuż przy naszym łóżku i ją rozłożyłem.
Na papierze drobnym pismem Phoebe napisane były przeprosiny i jedno zdanie, które sprawiło, że miałem ochotę zabić.
Muszę pomóc Peach, podobno pokłóciła się z Peterem i jest w niebezpieczeństwie.
— Co tam jest? — Nathan ze zmartwieniem poszedł bliżej i zajrzał przez moje ramię.
— Cholera i co teraz?
Nie odpowiadając, wyjąłem ze swojej kieszeni komórkę i wykręciłem numer, którego miałem nadzieję już nigdy więcej nie używać.
— Domyśliłeś się szybciej, niż zakładaliśmy, Tiffin. — Na dźwięk drwiącego głosu Taylora moje ciało się spięło. Biedna Phoebe.
— Gdzie ona jest? — warknąłem, chodząc nerwowo po pomieszczeniu.
— Słodko śpi. Normalnie jak śpiąca królewna — zapewnił mnie, chichocząc do słuchawki.
— Czego chcecie?
— Wreszcie zaczynasz gadać sensownie. Jak już pewnie zdążyłeś się domyślić zależy nam tylko i wyłącznie na wygranej Petera. Poddasz się, a po twojej przegranej Phoebe wróci do ciebie cała i zdrowa.
— A co jeśli tak się nie stanie? — zapytałem przypominając sobie błagalne słowa szatynki.
— Nie wiem czy chciałbyś o tym myśleć.
— Skąd mam mieć pewność, że zostanie nietknięta? — mruknąłem, zaciskając dłoń na końcówkach włosów.
— Nie możesz jej mieć, bo wszystko zależy od tego jak będzie się zachowywała po obudzeniu. A zapomniałbym. — Mężczyzna wzdychnął pod nosem, po czym zaśmiał się cicho. — Wiem, że zrobisz wszystko, aby ją chronić, więc radziłbym wykonywać każde moje polecenie, bo inaczej filmik na którym bawicie się całkiem nieźle na basenie może ujrzeć światło dzienne. Tak samo jak i kasety, nagrane w moim domu.
— Ty sukinsynie — syknąłem zaciskając zęby. Nathan i Mercy mierzyli mnie wzrokiem, z niecierpliwością czekając na koniec rozmowy.
— Zadzwonię jak tylko się obudzi, a ty bierz się do roboty. W końcu musisz nauczyć się przegrywać, Tiffin.
Po tych słowach w słuchawce rozniósł się dźwięk zakończonego połączenia. Z trudem powstrzymałem się od rzucenia telefonem. Złość rozsadzała mnie od środka. Dosłownie.
— Chcą wygranej, prawda? — Nathan zmierzył mnie wzrokiem, po czym spojrzał na Mercy.
— Tak. Mam się poddać.
— Co z tym zrobisz? — Blondynka mocno objęła mnie w pasie, wtulając swoje ciało w moje.
— Przegram to. Phoebe błagała mnie, żebym w takiej sytuacji się nie poddawał, bo i tak jej nie skrzywdzą, ale wszyscy dobrze wiemy, że się myliła — jęknąłem, opadając na łóżko.
—  Jesteś tego pewien? —  Nathan zmierzył mnie wzrokiem, zaplatając ręce na klatce piersiowej. —  A co jeśli przegrasz, a oni nie wypuszczą Phoebe? Co wtedy zrobimy?
—  Wy nic. —  Zaśmiałem się nie starając się nawet ukrywać swojej złości. —  Ja natomiast ich rozpierdolę. Wtedy zobaczymy kto jest prawdziwym bokserem.
—  Stary, Thomas ci na to nie pozwoli. Gdybyś ich tknął poza ringiem twoja kariera ległaby w gruzach. Byłbyś nikim. Nie możemy do tego dopuścić.
—  Nathan ma rację, Hero. Musi być inne wyjście —  jęknęła z przerażeniem Mercy, opatrując moje dłonie. —  Boli cię?
—  Nie — warknąłem, spoglądając na jej poczynania. Ból powoli ustępował, co oznaczało, że w każdej chwili mogę stracić nad sobą kontrolę. Skoro Phoebe nie było obok, jedyne co mogło sprowadzić mnie na ziemię i nie  pozwolić na stracenie kontroli, to ból. Niestety psychiczny nie wystarczał. —  Mam w dupie moją karierę, Nathan.
— Bez boksu i bez ringu, straciłbyś wszystko. Przecież to twoje życie, twoja pasja, twoja odskocznia i jednocześnie dyscyplina, dzięki której możesz wyrzucić z siebie cały gniew. Bez niej byłbyś nikim. Nie możemy do tego dopuścić. Zatraciłbyś się we wszystkich negatywnych uczuciach — tłumaczył mi, maskując cierpienie widoczne na jego twarzy.
— Bez boksu będę po prostu agresywnym dupkiem — mruknąłem, czując napływające łzy. — Za to bez Phoebe będę nikim. Bez niej wszystko co osiągnąłem do tej pory, najzwyczajniej w świecie spieprzę.
— Hero. — Mercy chcąc mnie wesprzeć, wtuliła się w moje ramię, cicho szlochając. — Ja też za nią tęsknię i cholernie martwię się, czy wróci cała i zdrowa, ale uwierz mi, jeśli nie opanujesz swoich nerwów i nie zaczniesz myśleć racjonalnie, stracimy ją na zawsze.
— Mercy ma rację. Musimy pogadać z Thomasem i resztą zespołu. Odzyskamy ją, a ty wygrasz mistrzostwa — zapewnił szatyn, wyciągając blondynkę za sobą.
Kręcąc głową postanowiłem, że zrobię wszystko, aby ją odzyskać. Zrobię wszystko, aby tylko uwolnić ją od tych psychopatów. Kiedyś naprawdę myślałem, że warto być dobrym człowiekiem. Phoebe taka była. Dobra, uczynna, kochająca i gotowa na poświęcenie. Jej siostra zdecydowała się na wykorzystanie cech Febe. Złapała ją w swoje sidła i była gotowa ją zniszczyć, nie biorąc nawet pod uwagę tego, że Phoebe była gotowa oddać za nią życie. Skąd wiem, że była do tego zdolna? Bo w tej chwili sam jestem gotów poświęcić wszystko co mam dla Phoebe, nawet swoje życie. Nie potrafiłbym żyć w świecie, w którym nie ma jej.
Potrzebując oczyszczenia myśli, udałem się pod prysznic, gdzie odkręciłem kurek z zimną woda. Lodowate krople moczyły moją nagą skórę, sprawiając mi nawet lekki ból, który ściągał mnie na ziemię. Z każdą chwilą uczucie wbijających się igieł, nasilało się. Zamykając oczy wyobrażałem sobie jej idealne ciało stojące tuż przede mną. Jej delikatne dłonie opasające mnie w pasie. Jej jedwabne i różane usta, muskające moją skórę. Jej zapach otulający mnie do snu. Jej głos wywołujący ciarki na moim ciele. Wtedy po pomieszczeniu rozległ się dźwięk przychodzącego połączenia. Zamarłem. Wiedziałem, że to dopiero początek jego pojebanej gry, ale wiedziałem też, że już dawno dałem się w nią wciągnąć i najprawdopodobniej nie wyjdę z niej cało.
— Hero, chyba wiem co tak naprawdę przydarzyło się Phoebe. Jason zadzwonił do mnie jak tylko upewnił się, że jego podejrzenia są prawdziwe. Peach nigdy nie była chora psychicznie! Nie uczęszcza i nie uczęszczała na wizyty lekarskie. Wykorzystała zaufanie Phoebe, aby osiągnąć swój cel!

Słowa wydostające się z ust Brooklyn dotarły do mnie jak strzał. W jednej chwili moje ciało zdrętwiało, a w następnej opadłem na kolana, uderzając pięścią z całej siły w podłogę. Z moich ust wydostał się cichy syk, a do oczu ponownie napłynęły mi łzy. Byłem jebanym mięczakiem, ale co mogłem na to poradzić? Doskonale wiedzieli, że tylko strata Phoebe byłaby w stanie zmusić mnie do przegranej. Dalej nie mogłem uwierzyć, że Peach, którą poznałem kilka lat temu, ta sama dziewczyna, która błagała, żeby zabrać swoją siostrę w trasę, a potem popchnęła mnie w jej ramiona, aby ją chronić, wykorzystała miłość swojej siostry do zdobycia tego czego pragnęła najbardziej. Peach chciała mnie zniszczyć. Nie zależało jej tylko na Peterze. Zranienie mnie i zniszczenie mojego życia oraz kariery miało dać jej ukojenie. W takim razie, gratuluję Peach. Udało ci się mnie zniszczyć...

Kolejny rozdział za 13 głosów i 40 komentarzy, ale takich wiecie sensownych składających się przynajmniej z kilku słów ❤️

Good Enough || Hero Fiennes - TiffinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz