Chapter fifty two

673 35 50
                                    

Gdy po porannym masażu chłopaka powróciłam do pokoju hotelowego, aby zacząć przygotowania do wieczoru, w oczy rzuciło mi się czarne pudełko z ogromną kokardą w odcieniu brudnego różu. Lekko zaskoczona chwyciłam je w dłonie i usiadłam na łóżku, aby zobaczyć co jest jego zawartością. Po rozwiązaniu wstążki i zdjęcia pokrywy, gwałtownie wciągnęłam powietrze na widok różowej sukienki, którą kupiłam kiedyś z Mercy i Hero w Anglii. To ta sama, którą Taylor wyrzucił do śmieci. Niepewnie wyjęłam karteczkę i zaczęłam czytać:

Wiem ile dla ciebie znaczyła, dlatego uszyto identyczną. Chciałbym, abyś założyła ją dzisiaj wieczorem.
H.

Mimo że, nie były to moje urodziny chłopak dalej zachowywał się jakby tak właśnie było. Ze łzami wzruszenia i ogromnym uśmiechem, zamknęłam za sobą drzwi i pędem udałam się przez korytarz. Gdy gwałtownie popchnęłam drzwi od siłowni, bokser odsunął się od worka treningowego i ze zmartwieniem zmierzył mnie spojrzeniem. Jego naga klatka piersiowa unosiła się w przyspieszonym tempie, a skóra połyskiwała od potu.
— Wszystko w porządku? — wychrypiał niespokojnym tonem, wymachując jednocześnie dłońmi z ogromnymi rękawicami.
Milcząc podeszłam bliżej niego i zarzucając mu ręce na szyje, podskoczyłam otaczając udami biodra szatyna.
— Dziękuje — wyszeptałam, składając pocałunki na jego szyi. — Skąd wiedziałeś?
— Mercy napomniała, że nie odzyskałaś tej sukienki, a wiem, że była jedną z twoich ulubionych. Założysz ją dzisiaj na nasze wyjście do klubu?
— Oczywiście, że tak! — rzuciłam z podekscytowaniem, po czym zeskoczyłam na ziemie.
Szatyn uśmiechając się szeroko, przyciągnął mnie do siebie, a następnie złożył na moich wargach namiętny pocałunek.
— Dziękuje ci za wszystko, maleńka. Żałuje tylko, że nie możemy polecieć do Londynu.
— Wiem, maleńki, ale obiecuje ci, że zrobię wszystko, aby były to najlepsze urodziny w twoim życiu — wymruczałam do jego ucha, uśmiechając się pod nosem.
— Zostaniesz ze mną na chwile? — zapytał, robiąc jedną ze swoich przekonujących min.
— Ale tylko na chwile! — rzuciłam, poddając się, po czym z uśmiechem usiadłam tuż obok, wpatrując się w ciało szatyna.
Wtedy telefon w mojej kieszeni zawibrował. Zaciekawiona kto może być nadawcą, odblokowałam telefon i na widok imienia przyjaciółki zdrętwiałam.
Od Brooklyn:
Wszystko załatwienie, kochanie! Jason odezwie się najpóźniej pod koniec tygodnia z odpowiedzią na nasze pytanie. Bądźmy dobrej myśli. Do zobaczenia wieczorem xx

Do Brooklyn:
Dziękuje, kochanie. Do zobaczenia!

— Coś ważnego? — spytał z zainteresowaniem Hero, zdejmując rękawice. Powoli odkręcił korek od butelki, po czym przechylił ją, wypijając połowę jej zawartości.
— Brooke skontaktowała się z Jasonem. Odpowiedź ma pojawić się do końca tygodnia — wyjaśniłam, lekko zasmucona.
— Wiem, że jest ci ciężko, bo Peach jest twoją siostrą, ale mam złe przeczucia, Phoebe. Nie ufam jej.
— Hero, muszę to sprawdzić. Nie chcę potem żałować, że jej nie uwierzyłam. Nie chcę stracić siostry. Jest jedyną osobą, która pozostała po mojej rodzinie. Nie chcę zostać sama — wyszeptałam, czując jak do oczu napływają mi łzy.
— Maleńka — wymruczał, siadając obok i obejmując mnie ramieniem — nigdy nie będziesz sama, rozumiesz? Masz nas. Zobacz ile osób cię kocha. Nawet nie wiesz ile dla nas znaczysz.
— Musimy jej pomóc, Hero.
— Zrobimy to — zapewnił mnie, uśmiechając się pocieszająco.

Reszta dnia minęła w nawet przyjemnej atmosferze. Po przyjeździe na hale, skontaktowałam się jeszcze z Mercy, która poinformowała mnie, że ona i Nathan zawożą już rodziców Hero do hotelu, a reszta znajduje się już na widowni. W głębi siebie czułam ogromną ulgę, że wszystko szło po mojej myśli.
Po rozmasowaniu chłopaka udałam się na widownię, aby przywitać się ze wszystkimi i tym samym dać Hero czas na rozmowę z Ray'em i Thomasem. Gdy wróciłam do szatni, bokser siedział ze słuchawkami na uszach, a Ray bandażował jego dłonie. Uśmiechając się szeroko, usiadłam obok Hero i wtuliłam się w jego prawe ramię.
— Zostawię was, ale pamiętajcie, że Hero zaraz wychodzi — mruknął, posyłając nam szelmowski uśmiech, po czym udał się w stronę innego pomieszczenia.
Powoli zsunęłam z uszu chłopaka słuchawki, a on objął mnie w pasie i posadził na swoich kolanach. Naga klatka piersiowa chłopaka była chłodna w dotyku, a serce biło w prawidłowym tempie. Był rozluźniony, odstresowany i spokojny.
— Wygrasz to? — spytałam lekko zestresowana.
— Oczywiście, że tak, maleńka. — Zaśmiał się, po czym musnął moje wargi. — Czyżbyś wątpiła w moje umiejętności?
— Po prostu się martwię. Jesteśmy coraz bliżej finału, którego nie wspominam najlepiej — wytłumaczyłam, wzdrygając się na samo wspomnienie tamtego dnia.
— Tym razem będzie inaczej, obiecuję ci.
— Trzymam cię za słowo, maleńki. A teraz póki mamy jeszcze chwile, mam coś dla ciebie.
Po tych słowach wstałam z jego kolan i chwyciłam za torbę z rzeczami, którą przywiozłam. Gdy wyjęłam z niej kopertę, chłopak zmierzył mnie zaciekawionym wzrokiem i zmarszczył brwi.
— Z okazji twoich urodzin, chciałabym życzyć ci jak najwięcej szczęścia, spełnionych marzeń, wygranych walk, żebyś nigdy się nie zmieniał i nigdy nie zwątpił w to kim jesteś. Cieszę się, że cię poznałam i dziękuje za wszystko co dla mnie zrobiłeś, Hero. Nie wiem gdzie byłabym teraz, gdyby nie ty. Żałuje, że zmarnowałam trzy lata życia bez ciebie, ale obiecuję ci, że od dziś, spędzę z tobą każde twoje urodziny, jeśli tylko będziesz tego chciał. Przez długi czas nie wiedziałam co mogłabym ci kupić, ale sam kiedyś powiedziałeś o czym marzysz, więc postarałam się to spełnić. Dlatego proszę cię, żebyś nie marudził i go przyjął.
— Otworzysz za mnie? — spytał ściszonym głosem. Lekko zmartwiona jego reakcją, potaknęłam, po czym rozerwałam górę koperty i wysunęłam bilety lotnicze, oraz dokumenty, wskazujące na to, że w dowolnym wybranym przez chłopaka czasie może on polecieć na Karaiby i zabrać ze sobą osobę towarzyszącą. — Phoebe. Nie mogę tego przyjąć. To musiało kosztować fortunę.
— Proszę cię, chociaż raz przyjmij prezent ode mnie — mruknęłam, zawiedzionym głosem. — Co miesiąc przelewasz na moją kartę pensję, której tak naprawdę nie mam na co wydawać, dlatego uzbierałam trochę i za te pieniądze kupiłam ci prezent. Oczywiście, jeśli ci się nie podoba, mogę wymienić na coś innego.
Szatyn uśmiechnął się szeroko, po czym wstał i naparł na mnie, popychając moje ciało do tyłu, tym samym sprawiając, że wpadłam na ścianę. Jego dłonie wpiły się w moje biodra unieruchamiając mnie, a usta zaczęły muskać moje. Prezent chłopaka wysunął się z moich dłoni, w chwili, gdy mnie popchnął, więc najprawdopodniej leżał gdzieś pod ławką.
— Czemu jesteś tak cholernie perfekcyjna? — wymruczał do mojego ucha, przyprawiając mnie o ciarki.
— Nie jestem — zaprzeczyłam, po czym wpiłam się w jego usta, chcąc nacieszyć się chwilą. — Drugą niespodziankę zobaczysz później.
— Jest coś jeszcze? — spytał zaskoczony.
— Oczywiście, że tak. Obiecałam ci, że zrobię wszystko, aby to były twoje najlepsze urodziny i tak będzie.
— Cholera, nie dam rady wejść na ring — jęknął, opierając głowę o moją.
— Czemu? — Zszokowana jego wyznaniem, cała zdrętwiałam.
— Bo za bardzo mnie podniecasz — wychrypiał, uśmiechając się zawadiacko.
— Hero! — pisnęłam, zawstydzona jego wyznaniem, po czym uderzyłam go żartobliwie w ramię.
— Młody czas na nas!
Na widok Ray'a, bokser wykrzywił twarz, po czym złożył na moich ustach namiętny pocałunek.
— Do zobaczenia po walce, maleńka. Chcę, żeby tej nocy, twoje oczy patrzyły tylko na mnie, jasne?
— Jak słońce. — Uśmiechając się musnęłam wargami jego policzek, po czym niechętnie puściłam dłoń chłopaka, pozwalając tym samym odejść i zostawić mnie samą w pomieszczeniu. Nie chcąc niczego przegapić, podniosłam prezent i schowałam go do torby, po czym pędem udałam się na widownię, zajmując miejsce między Miriam, a Mercy.
— Cholera, ale emocje! Pierwszy raz oglądam go na żywo. Jak ty to wytrzymujesz? — jęknęła szatynka, na co Mercy wybuchła głośnym śmiechem.
— Zaraz jego kolej — rzucił z podekscytowaniem Nathan, a Alex uśmiechnął się szeroko.
— Więc powiadacie, że zawsze wygrywa? — zapytał z zaciekawieniem Jack.
— Bez wyjątku — zapewniłam go, śmiejąc się pod nosem.
— Skurczybyk nieźle przypakował. Gdy ostatnio go widziałem miał mniej tych mięśni — jęknął Morgan, na co wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
Wtedy Hero wszedł na ring i zrzucił ze swoich ramion satynę. Docierając na swoje miejsce przeczesywał wzrokiem widownię, a gdy jego spojrzenie zatrzymało się na mnie, po czym zmierzyło siedzących na widowni jego przyjaciół, chłopak uśmiechnął się, po czym posłał mi spojrzenie, które znałam tylko ja. Był szczęśliwy, ale jednocześnie wiedziałam co znaczył ten wzrok i nie mogłam się doczekać tego, co mnie czekało.

Tak jak obiecałam pojawia się kolejny rozdział! Następny pojawi się tuż po 20 gwiazdkach i 40 komentarzach! Powodzenia kochani, miłego wieczoru ❤️

Good Enough || Hero Fiennes - TiffinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz