6 • pierwsze wątpliwości

512 89 64
                                    

  Idąc korytarzem, Red Riot o mało nie wpadł na radosną doktor Togę, która, o zgrozo, wychodziła właśnie z części sektora, należącej do Ground Zero. Prędko schował się w jednej z odnóg, a kobieta zniknęła za drzwiami swojego gabinetu.

  Gdy był w przedsionku sali ze stołem, prędko odszukał noktowizor i go założył, po czym, odwracając wzrok od krwi, zarówno zaschłej, jak i zupełnie świeżej, wreszcie znalazł się w ciemnej celi.

  Ground Zero, tak jak poprzednio, siedział wciśnięty w kąt pomieszczenia i wyglądał jeszcze gorzej, niż wcześniej. Gdy tylko usłyszał kroki, podniósł rozbiegany wzrok, a jego wargi drgnęły, jakby próbował się uśmiechnąć.

  — To ty, prawda? — zapytał cicho, jego głos lekko drżał, a z kącika ust leciała krew.

  — Skąd wiedziałeś? — Red Riot powoli podszedł bliżej, ale zaraz się cofnął, gdy mężczyzna pod ścianą poruszył się nerwowo.

  — Kroki. O-oni noszą coś na stopach — wyjaśnił krótko Ground Zero, wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia, a zaraz potem robiąc dokładnie to samo, tym razem z bólu, gdy z jednej z ran na jego twarzy znowu zaczęła płynąć krew.

  Red Riot patrzył na to z przerażeniem. Zmrużył oczy, próbując doszukać się na ciele Ground Zero choć kawałeczka skóry, który nie byłby pokryty cienką siateczką blizn, ale nie udało mu się to.

  — Dlaczego nie chcą, żebyś ich słyszał?

  — W ogóle nie chcą, żebym słyszał, od tego zacznijmy — burknął Ground Zero, choć mówienie wyraźnie przychodziło mu z trudem.

  — Ale dlaczego? — dopytywał Red Riot.

  — Czy to nie oczywiste? Chcą, żebym do reszty zwariował! — warknął drugi mężczyzna. Może i sprawiał wrażenie poirytowanego, ale widocznie cieszył się z możliwości jakiejkolwiek rozmowy.

  — Skoro oni siedzą cicho, to skąd ty w ogóle pamiętasz, jak się mówi? 

  Ground Zero milczał przez chwilę, ze wzrokiem utkwionym w zimnej, betonowej podłodze. Widocznie gorączkowo nad czymś rozmyślał. W końcu kilka razy zamrugał, po czym odezwał się bardzo cicho, jeszcze ciszej niż wcześniej; tak cicho, że Red Riot, mimo że przecież w pomieszczeniu doskonale było słychać nawet ich oddechy, ledwo go zrozumiał: 

  — Czasami mówię do siebie, ale... 

  — Och, nie ma się czego wstydzić, przecież rozumiem! — przerwał mu Red Riot, nieco za głośno, bo jego rozmówca gwałtownie się wzdrygnął. — Przepraszam — mruknął ciszej, a Ground Zero wzruszył ramionami, krzywiąc się przy tym z bólu.

  — Nie o to chodzi — powiedział. — Nie mogę tego robić zbyt często, bo zawsze, gdy tylko usłyszą... — Ostrożnie, powoli uniósł jedną rękę i dotknął jednej ze swoich blizn.

  Tym razem Red Riot zrozumiał od razu.

  — O Boże... — jęknął, wpatrując się z przerażeniem w leżącego pod ścianą mężczyznę. — Ja... naprawdę przepraszam, nie powinienem był cię o to pytać...  Jak oni w ogóle mogli...

  Ground Zero nagle uniósł wzrok, a jego spojrzenie aż ociekało wściekłością i nienawiścią; przestał być tym wyniszczonym i smutnym człowiekiem, kulącym się pod ścianą w poszukiwaniu oparcia. Te wszystkie okropieństwa, które musiał przejść... Red Riot nie wiedział, czy on sam by je wytrzymał. Do tego przez te wszystkie lata być nienawidzonym przez tylu ludzi, właściwie bez powodu – przez historię, którą wymyślił Shigaraki, żeby utrzymać ich wszystkich w cudownej nieświadomości... a potem zabić?

Otwarta klatka ||KiribakuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz