prolog

3.8K 129 81
                                    

Wysiadłam z czarnego, eleganckiego Mercedesa i rozejrzałam się dookoła. Wspomnienia sprzed wieczoru napływały do mojej głowy, a łzy wzbierały się gdzieś wewnątrz mnie.

— Dostałaś się do Wherewithal's Academy. — Te słowa wciąż odbijały się echem w moim umyśle, niczym wewnętrzna mantra, której wcale nie chciałam. W tamtym momencie nie chciałam zresztą wielu rzeczy.

— Dostałam się? Za odpowiednią cenę każdy się dostanie, co nie?

A i owszem. Jaka więc była cena za mnie?

— Pytasz, co byłaś warta?

Skinęłam głową.

— Wystarczająco dużo, aby opłacić również Livię.

Ale co zaoferowaliście za mnie?!

Tymczasem stawiałam krok za krokiem w stronę wysokiej bramy. Mój palec wylądował na przycisku srebrnego domofonu na czarnym murku. Głuchy sygnał rozniósł się po dziedzińcu, zabudowanym rzeźbami, krzewami i fontannami.

— Wherewithal's Acadamy, słucham? — męski głos dotarł do moich uszu. Odświeżyłam w pamięci wszystkie rady, co do mojego zachowania, ale wiedziałam, że przejmując się tym tak bardzo, nie byłam sobą. Nie taką, jaką lubiłam być.

— Nie popsuj tego. Wiele nas to kosztowało.

Lodowaty wiatr otulił mój kark, a śnieg oblepił ciemne rajstopy na moich łydkach, przywracając mnie do rzeczywistości.

— Venezia i Livia Soleil.

Kolejne sekundy ciszy, w której dało się dosłyszeć przewracanie kartek. Cichy, długi pisk rozłączył domofon, a brama otworzyła się na oścież.

— Kiedy brama się otworzy, zaczekajcie, aż podjedzie karoca.

Wspięłyśmy się po białych schodkach, a woźnica załadował nasze walizki. Po chwili zajął swoje miejsce. Kare konie ruszyły wzdłuż ścieżki wyłożonej kamyczkami. Trasa zajęła zaledwie pół minuty. Powóz zatrzymał się pod ogromnymi, żelaznymi wrotami. Zostałyśmy odstawione przed marmurowymi schodami. Drzwi otworzyły się, a mężczyzna w idealnie skrojonym garniturze stał po ich środku z uprzejmym uśmiechem, gładząc dłonią szczękę bez cienia zarostu.

— Panienki Soleil, zapraszam do środka z bagażami.

Stukot naszych obcasów rozległ się po schodkach. Prowadzone w ciszy korytarzami, które zostały zachowane w wiktoriańskim klimacie, rozglądałyśmy się, starając wychwycić się jak najwięcej szczegółów.

— Przeczekają panienki w jednych z naszych salonów, do przyjazdu całego rocznika. Panią zapraszam tutaj, a panienka pójdzie za mną.

Livia ochoczo wstąpiła do pokoju odgrodzonego czerwoną zasłonką. Ja natomiast ruszyłam za mężczyzną wzdłuż schodów wyłożonych szkarłatną wykładziną, o bogato zdobionej poręczy.

— Zapraszam do środka, a szczegółów dowie się panienka przy biurku.

Niepewnie odchyliłam zasłonę i weszłam do pokoju utrzymanego, jak większość akademii, w kolorystyce ciemnego drewna, taszcząc za sobą walizkę. Kafelkowa podłoga lśniła w promieniach zachodzącego słońca. Ogień w szerokim kominku iskrzył nieśmiało, powolutku dogasając. Dwie ciemne kanapy ustawione były naprzeciwko siebie, oddzielone drewnianym stolikiem oraz szkarłatnym dywanem. Świece paliły się w srebrnych kandelabrach, ustawione wzdłuż parapetu, a białe lilie ozdabiały powierzchnię fortepianu. Na biurku ustawionym przed oknem dominował plik papierów, który zdawał się mnie nawoływać. Podeszłam do stolika i dostrzegłam ręcznie wypisaną wiadomość:

Venezio Soleil, w imieniu Wherewithal's Academy, zachęcam do zapoznania się z tymi dokumentami oraz przypominam o obowiązkowej poufności.

Lorenzo Humphrey, zastępca dyrektora Wherewithal's Academy

Po ponad godzinie domknęłam ostatnią stronę dokumentu, mówiącego o moich prawach i obowiązkach, zasadach panujących w akademii oraz systemie nauczania. Od nadmiaru informacji zaczęło kręcić mi się w głowie. Moje rozkojarzenie minęło jednak, kiedy usłyszałam kroki za czerwoną zasłoną.

— Venezia, jak miewam? — zapytała mnie kobieta z krótkimi blond włosami, wciśnięta w wąską, ołówkową spódnicę, która wychyliła się zza kurtyny.

— Tak, dlaczego?

— Muszę przeprowadzić z tobą ważną rozmowę, od której zależy cały twój system nauczania. Nazywam się Matilda Settle. Czytałaś dokumenty?

Pokiwałam głową.

— Od tej rozmowy zależy, do której z trzech szkolnych wertii trafisz. A od tego twój plan zajęć.

— Wertii?

— Trzy grupy, na które dzieli się rocznik, a ich nazwy to imiona trzech pierwotnych założycieli – Endellion, Winsome oraz Septimus.

— Okej... — mruknęłam nieprzekonana, a po chwili skojarzyłam — To jak domy w Hogwarcie?

— Nie — Matilda szybko zaprzeczyła, przez co poznałam, że to pytanie było zadawane często. — Nie konkurujecie między sobą. Ma to pomóc w indywidualnym trybie nauczania, który promujemy. Dzięki temu dostosujemy pod was zajęcia, w których się sprawdzicie.

— Rozumiem.

— Co możesz mi o sobie powiedzieć? — zapytała, notując wszystko w notesiku.

— Nie za wiele. Przyjechałam do akademii ze starszą kuzynką. Mam siedemnaście lat i trenowałam ponad dwa lata siatkówkę. Moje Imperium to „Czy to jest kłamstwo?" i staram się tego nie używać.

— Coś bardziej osobistego?

Zawiesiłam się, wydając z siebie długie „yyy".

— To znaczy? — dopytałam.

— Co czujesz, że powinnam wiedzieć?

Zamrugałam powoli, a sekundy przeciągały się, kiedy Matilda skanowała mnie spojrzeniem czekoladowych tęczówek. Wzięłam haust powietrza, które zdawało się być lodowate.

— Wcale nie chcę tu być. Chciałabym być teraz w zwyczajnym liceum. Nigdy naprawdę nie złożyłam podania na akademię, ale zrobili to za mnie moi rodzice.

Głucha cisza zakłuło mnie w uszy, a bicie mojego serca zdawało się być niepotrzebne. Nie żałowałam swoich słów, jednak obawiałam się skutków.

— W takim razie... — Matilda uważnie przemyślała swoją wypowiedź. — Chyba możesz stąd odejść.

— Niestety muszę zostać — odpowiedziałam niemal od razu.

Nie wiedziałam, co przypieczętowałam w tamtym momencie. Tu wcale nie chodziło o szkołę. Chodziło o moje serce, które wypalało się każdego dnia. Każdego cholernego dnia, kiedy musiałam męczyć się z Tobą u mojego boku. I przysięgam, sprzedałabym duszę diabłu, aby się ocalić. Niszczyłeś mnie z każdą chwilą, a ja wciąż przy Tobie męczyłam. Ponieważ wiedziałam, że na to zasługiwałeś.

Wherewithal's AcademyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz