21. Po cholerę ja tam byłam?

611 42 1
                                    

— Świetnie, zmieniamy zadanie oraz partnerów. Gibbs z Andreaz, Cruz z Bryantt, Dyer i Flurr, Smith-Glenn z Roberts, Moore i Grey, Soleil z Canyonem i Belsberg z Deckert — zarządził natychmiast i moje zwyczajne zszokowanie, że spamiętał wszystkie nazwiska, ustąpiło niezadowoleniu. — Wybierzcie w parach jakiś temat, gdzie wasze zdania będą się znacznie różnić i porozmawiajcie. Starajcie się zostać przy swoich argumentach tak długo, jak to tylko możliwe lub dążcie do kompromisu. Po skończonym zadaniu zajmiecie się notatką, podsumowującą zajęcia.

Niechętnie wstałam z miejsca, podchodząc do nastolatka, który po licznych przemieszaniach duetów, siedział już w drugim rzędzie. Przysiadłam się do niego i nie wypowiedziałam ani jednego słowa, przyglądając się bezczynnie, kiedy wciąż obracał w palcach długopis, wydając się przy tym niesamowicie zafascynowanym. Jego granatowoszare tęczówki skanowały podłużny przedmiot, kości policzkowe dodatkowo podkreślone były panującym w sali półmrokiem, a przydługie kosmyki ciemnych włosów wpadały mu do oczu. Kiedy wszyscy zajęli się już debatowaniem i argumentowaniem, Ashton wypuścił ze świstem powietrze.

— Będziesz się tak gapić? — odarł i finalnie przeniósł na mnie spojrzenie, w którym czaił się niebezpieczny błysk. Kiwnęłam głową.

— Będę się tak gapić — potwierdziłam beztrosko. Kątem oka dostrzegłam, jak profesor zaczął do nas podchodzić, najwyraźniej zaalarmowany naszym brakiem pracy. Zanim zdążyłam jednak zacząć udawać obronę mojego argumentu, mężczyzna stał już przed naszą ławką. Zmierzył nas nieprzychylnym spojrzeniem. Canyona nieco ostrzejszym, a mnie bardziej ostrzegawczym.

— Wybraliście już temat dyskusji?

— Jeszcze n... — zaczęłam, jednak przerwał mi chłodny, pewny siebie głos z prawej, który z każdym tygodniem słyszałam częściej, niż bym o to prosiła.

— Tak. Na temat naszego zatrzymania w segmencie nauczycielskim.

Nauczyciel patrzył się na niego w bezruchu i z miną bez wyrazu, a ja o mało co nie zakrztusiłam się powietrzem. Zatrzymałam zaalarmowane spojrzenie na szatynie, jednak on nie raczył się go zauważyć.

— To znaczy? — odparł po dłuższej chwili pan Osten, ale nie wydawał się być ani zaskoczony, ani zszokowany, ani chociażby wystraszony. Wręcz przeciwnie, był obojętny.

— To znaczy, że mamy na ten temat różne zdania.

— Sprecyzuj temat — nakazał uprzejmym tonem nauczyciel, a moje spojrzenie latało pomiędzy tą dwójką niczym ping pongowa piłeczka i sama nie wiedziałam, czy powinnam się bać jej możliwych skutków, czy doszukiwać się w George'u Ostenie poszlak potencjalnego spisku. Jakkolwiek niewiarygodnie to brzmiało.

— Czy nasze zatrzymanie faktycznie było w celu odpoczynku? — Ashton usłużnie wyjaśnił i z każdym jego słowem gotowa byłam rzucić się na niego z pazurami. Póki co powstrzymywało mnie jedynie nerwowe skubanie rąbka granatowego topu, a ponieważ do zajmujących zajęć to nie należało, Canyon mógł szykować się na gojenie ran, jeśli dodałby jeszcze jedno słowo.

— Jeśli faktycznie macie w tak absurdalnym temacie dobre argumenty i różnice zdań, zapraszam do pracy — oznajmił nauczyciel, a rysy jego twarzy zdawały się jedynie zaostrzyć, kiedy odwrócił się, aby odejść do swojego biurka.

Moje spojrzenie skupiło się teraz wyłącznie na Ashtonie i gdyby mogło, dawno by go spaliło. Pozostał on niestety cały i zdrowy, a kiedy zauważył mój wzrok, prychnął ostentacyjnie, nieświadomy, jaki ogień wewnątrz mnie rozniecał z każdą chwilą. Ogień, który miał obrócić się przeciw niemu.

— Tak? — zapytał fałszywie uprzejmym tonem, odchylając się na krześle, na którym siedział bokiem, plecami do ściany. Ręce skrzyżował na klatce piersiowej i przyglądał mi się z chłodną beznamiętnością.

Wherewithal's AcademyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz