Prawdopodobnie wyciągnęłam te pytania nawet z umysłów tamtych dwojga. Nie było sensu siedzenia tam dłużej, dopóki nie znajdą lekarstwa. Może tak sobie to tłumaczyłam. Prawdą było natomiast, że nie dawałam już rady. Starałam się przez ten cały czas. Dawałam z siebie tyle, ile mogłam. Robiłam to, co potrafiłam i tak, jak potrafiłam. Biegałam, ile sił w nogach, rzucałam uroki, tak silne, jak tylko mogłam, czasem nawet krzyczałam, żeby przygłuszyć harmider. I po co to wszystko było? Na łóżkach leżały czasem nawet dzieci, gdzieniegdzie ściśnięte po dwie osoby, przepełnione spazmami cierpienia, a my biegaliśmy dookoła jak banda idiotów. Wszyscy mieli swoje granice wytrzymałości i ja z moimi spotkałam się w tamtej chwili. Może powinnam być silniejsza, możliwe. Może powinnam ignorować ból całego ciała i całej mojej głowy. Może pojęcie bólu było względne. Może powinnam przestać być egoistyczną idiotką i nadal pomagać nastolatkom na szpitalnych łóżkach. Przepraszam, że choć wiedziałam to wszystko, nie docierało to do mnie. Przepraszam, jeśli nie zrobiłam wystarczająco. Jeśli ja nie byłam tego i każdego innego dnia wystarczająca.
— Pracujemy nad tym — oznajmił spokojnie Ricky, chociaż głos mu drżał, ale dłonie nadal poruszały się z maksymalną gracją, precyzyjnie, bez zarzutu.
— Ale czy wypracujecie? — wybuchłam setny raz tego dnia. Były to godziny z tych wybuchów złożone. Czy to płacz, wrzaski, paniczne szepty, paznokcie wbijane w skórę dłoni, zaciskane pięści, szczękanie zębów, najgorsze myśli... To wszystko i o wiele więcej było naszymi minionymi godzinami. Był to czas poświęcony na pierdolone zgadywanki! ,,Czy jeśli zrobimy tak, to pomoże, czy jeśli spróbujemy od tej strony, a może to zadziała"? Tyle że jakimś cudem nigdy nie działało!
— Venezio, uspokój się i pracuj nad urokami — nakazał tym razem profesor Holmes.
— Po co? — stęknęłam, bezlitośnie mierząc ich wzrokiem. Nadal poświęcali pracowaniu nad lekarstwem więcej uwagi niż mi i to akurat było w porządku. — Oni cierpią, bez znaczenia czy będę nad nimi biegała czy nie. To coś stworzył osiemnastolatek, może nawet jeszcze nie! — wykrzyknęłam, ale to zginęło w hałasie złożonym z jęków i wycia. — Powiedzcie, jest szansa na lekarstwo czy nie, bo póki co chodzimy w ciemności jak idioci.
Profesor Meyers podszedł do mnie natychmiast, zaalarmowany brakiem szacunku.
— Pamiętaj, z kim rozmawiasz — upomniał mnie, wchodząc pomiędzy parę pracującą nad lekarstwem. Canyon zrobił krok w stronę nauczyciela, więc Dax zaraz złapał go za ramię, odciągając do tyłu. Trzecioklasistka miała nas gdzieś i nadal rzucała uspokajające uroki po uczniach, podobnie jak profesor Trumann, jakby nie zdawali sobie sprawy z własnej próżności.
— Oczywiście, bo przecież autorytet się teraz liczy — palnęłam, mając gdzieś jakikolwiek podział nauczyciel-uczeń. Ja widziałam nas wszystkich na jednym poziomie i niestety zwał się on dnem. Bo tam właśnie zakotwiczyliśmy, czekając na lekarstwa dla osiemnastki uczniów. — Jeśli moi nauczyciele uratują osiemnaście osób, wtedy mogę się przed nimi kłaniać na klęczkach. Póki co, wszyscy jesteśmy bezużyteczni.
Powstrzymałam ochotę wyjścia z sali. Byłoby to najbardziej efektowne i najgłupsze ze wszystkiego, co mogłam zrobić. Zamiast tego usiadłam na krześle obok rudej przewodniczącej, nachylając się w jej stronę. Leżała, póki co, spokojnie, ignorując fale przypływającego bólu. Dotknęłam jej dłoni, głaszcząc ją delikatnie. Nie miałam już siły na nic innego.
— Bądź silna — poprosiłam cicho ją i siebie. Dziewczyna chociaż dużo krzyczała przez ból ani razu jeszcze się nie podrapała. Była więc możliwość, że to ona najszybciej wróci do zdrowia. Jeśli do zdrowia wróci ktokolwiek. Ciało parzyło ją jak cholera, ale była w najlepszym stanie. Ani razu nieruszona urokiem wyczerpującym, niepodrapana i z wodą wylaną jedynie na nogi. Jeśli wytrzymałaby wystarczająco długo, wynalazek Logana mógł minąć u niej sam z siebie. Była jedynym dobrym przypadkiem z całej osiemnastki i może powinnam była wspierać tych w gorszej sytuacji, to właśnie ona dostawała cała moją uwagę. Kilka osób zachowywało się już jak szalone i nie dało się z nimi kontaktować, kilka w naturalny sposób zemdlało i nawet ,,coś" Logana nie umiało przebić naturalnego wyczerpania, a najmniejsza część trzymała się w miarę w porządku. Co jakiś czas ktoś wracał odnawiać urok, kiedy dziewczyna zaczynała już dusić wycie. Przesiedziałam z nią długo, nie odzywając się ani słowem i cały czas trzymając ją za rękę, aż w końcu to czyjeś ręce chwyciły moje ramiona.
CZYTASZ
Wherewithal's Academy
RomanceKiedy twoi rodzice oferują prestiżowej akademii wysoką cenę za twoją rekrutację, nie możesz się przeciwstawić. Chociażbyś wewnętrznie umierała, nie wolno ci nic zrobić. A kiedy poznajesz chłopaka, który dla twojej rodziny wydaje się perfekcyjnym kan...