[1 lipca 2017 — sobota]
To mały krok dla człowieka, ale wielki krok dla Dibu.
To właśnie była moja pierwsza myśl, gdy postawiłam stopę na francuskiej ziemi o godzinie trzynastej cztery, na lotnisku Charles de Gaulle w Paryżu. Ogrom tego obiektu oraz tysiące ludzi bardzo szybko mnie przytłoczyło, więc dla bezpieczeństwa przykleiłam się do Francji jak naklejka.
— Trochę się tu zmieniło — mruknął mężczyzna, rozglądając się wokół. — Zawsze latam prywatnym samolotem, ale chciałem, byś zobaczyła trochę miasta, zanim coś zjemy.
— Jasne — powiedziałam, nawet go nie słuchając. Wszędzie pełno było spieszących się ludzi, że aż robiło mi się niedobrze ze stresu.
— Mademoiselle — mruknął, jedną ręką zabierając mój bagaż, a drugą łapiąc za nadgarstek. — Tędy.
Posłusznie za nim podążyłam, czując jednocześnie na palcu ciężar szmaragdu. Zdążyłam się już do niego dość mocno przywiązać. Warto również wspomnieć fakt, że kilka dni temu miałam telefon z upomnieniem od Anglii (nie wiedziałam, skąd miał mój numer), że mam nie nasyłać do niego więcej debili, a sam Ameryka oberwał moją szabelką w łeb i tak skończyła się dla niego podróż pełna przygód. Od razu starałam się wyjaśnić nieporozumienie, ale w pewnym momencie mój telefon został zabrany przez Francję, który zaczął rozmawiać z Arthurem po francusku. Następnie rozłączył się i zablokował numer Anglii.
Słońce radośnie mnie oślepiło, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz. Zasłoniłam się lewą ręką, mrużąc przy tym oczy niczym wampir.
— Tam — mruknął i pociągnął mnie w stronę samotnie zaparkowanego samochodu.
— Dzizas — mruknęłam, gdy doszliśmy do błękitnego peugeota. — Ile ty masz samochodów?
— Dużo — odpowiedział wymijająco.
— W sumie, kto bogatemu zabroni. — Uśmiechnęłam się nerwowo. — Komornik zabroni. I skarbówka.
— Denerwujesz się. — Uśmiechnął się, otwierając przede mną drzwi samochodu. — Do środka~.
Usiadłam na miejscu i od razu przykleiłam nos do szyby. Wszędzie ruch, mnóstwo ludzi i nie wiedzieć czemu, bardzo mnie to dziwiło. Powinnam być przyzwyczajona, bo w Katowicach zawsze było w ciul ludu, ale przecież Katowice to nie Paryż...
Byłam zdenerwowana. Serce podchodziło mi do gardła, gdzie waliło jak chory psychicznie wojownik w bęben wojenny. Co jakiś czas w trakcie jazdy pytałam o coś Francji, a ten grzecznie mi odpowiadał. I tyle. Nic więcej. Oboje czuliśmy się dziwnie, wiedziałam o tym. Nie wiedziałam tylko dlaczego.
— To tutaj — odezwał się w końcu, gdy stanęliśmy koło pięknego trzypiętrowego budynku. — Witaj w ósmej dzielnicy Paryża, Elysee~.
Opadła mi kopara na widok beżowego koloru elewacji oraz ozdobnych elementów barierek i innych rzeczy, których nawet nie potrafiłam nazwać. Dom nie różnił się od innych pozostałych poza jednym szczegółem – miał małe ogrodzenie.
Dziwne, spodziewałam się czegoś innego. A tak byłam dość pozytywnie zaskoczona.
— Pięknie tu... — przyznałam szczerze.
— Niedaleko stąd mieszka mój szef. — Pokazał palcem w głąb ulicy. — Naprzeciwko nas natomiast, mieszka znany projektant mody.
— Znając ciebie pewnie Jacyków.
Nie wiedziałam, gdzie zatrzymać wzrok. Powoli zaczęło mi się kręcić w głowie od tego wszystkiego. Wyjęłam szybko telefon i pstryknęłam kilka zdjęć ulicy jak i samej kamienicy.
CZYTASZ
Hetalia Axis... Poland?! - Tom 1 ✓
FanficBella zakochała się w wampirze. Julie w zombie. Niejednej dziewczynie serce zabiło mocniej dla wilkołaka. A gdyby tak dziewczyna, zwykła polska licealistka o mentalności Jasia Fasoli, zakochała się w personifikacji Państwa? To oznaczałoby tylko jedn...