Rozdział 23

154 13 20
                                    

Po tym jak wylądowałam od razu pojechałam do "mojego" mieszkania. Tam wzięłam się za rozpakowywanie i takie tam. Potem musiałam uzupełnić zapasy żywności. Ubrałam wysokie do połowy łydki glany, czerwoną bluzę z kapturem i wyszłam z mieszkania. Do małego plecaczka wrzuciłam telefon, portfel, słuchawki, notes i długopis. Zarzuciłam kaptur na głowę i ruszyłam przed siebie klucząc między przechadzającymi się ludźmi. Po kilkunastu minutach dotarłam pod sporych rozmiarów market. Kupiłam wszystko co było mi potrzebne i ruszyłam do kasy zapłacić za zakupy. Wyszłam z marketu i udałam się tam gdzie mnie nogi poniosą. Nie dbałam o to czy się zgubię. W końcu Google Maps od czegoś jest, nie ? Wyciągnęłam z plecaka słuchawki i podpięłam je do telefonu, a potem wsadziłam w uszy. Puściłam sobie piosenkę No shame i tanecznym krokiem ruszyłam przed siebie. Mijałam właśnie boisko, na którym kilku chłopaków ćwiczyło podania. Przystanęłam by chwilę na nich popatrzeć. Mieli stroje włoskiej drużyny - Orfeusza. Wyciągnęłam notatnik i zapisałam tam kilka rzeczy. Potem jeden z nich odebrał piłkę drugiemu i ruszył z nią na bramkę.
Usłyszałam ciche : " Miecz Odyna" i piłka znalazła się w siatce. Nabazgrałam w notatniku wszystko co widziałam i wyciągnęłam telefon wybierając numer trenera Travisa.
- Halo - powiedziałam, gdy odebrał.
- Annabeth ?
- Tak. Mam informacje. Szukaj dziewczyny w wysokich glanach i czerwonej bluzie z kapturem. Za jakieś 15 minut powinnam być pod waszym ośrodkiem. - nacisnęłam czerwoną słuchawkę i na powrót włączyłam muzykę.
Pobiegłam w kierunku japońskiej dzielnicy by znaleźć ośrodek.

Dobiegłam. Przechadzałam się wokół ośrodka czekając na pojawienie się trenera. W końcu przyszedł. Podszedł do mnie rozglądając się na boki.
- Włoska drużyna. Orfeusz. Jeden ze strzelców ma świetną technikę. - podałam mu kartkę.
- Świetna robota - mruknął.
- Nie wiem kiedy będę miała więcej informacji. Do zobaczenia - przyłożyłam dwa palce do skroni.
Wsadziłam ręce do kieszeni i poszłam w swoją stronę.

Minęło kilka dni. To był dobry czas. Chodziłam, szukałam, podglądałam, oglądałam i jadłam. Miałam dużo czasu. Codziennie dostarczałam informacje trenerowi. Któregoś dnia miałam nie pochamowaną chęć na lody. Standardowo założyłam glany i bluzę i wyszłam na dwór z kapturem na głowie. Szłam sobie ze słuchawkami w uszach nie patrząc przed siebie. Dotarłam pod kawiarenkę. Weszłam i od razu usiadłam przy jednym ze stolików. Złożyłam zamówienie i cierpliwie czekałam. Gdy kelnerka postawiła przede mną pucharek z lodami od razu wzięłam się za jedzenie. Gdy zjadłam swój deser, wyszłam i ruszyłam w stronę domu. Szłam ze słuchawkami w uszach nie patrząc przed siebie. No i jak to ja musiałam na kogoś wpaść. Odbiłam się od tej osoby i upadłam, a kaptur zleciał mi z głowy. Popatrzyłam w górę na postać. Głos uwiązł mi w gardle.
- Annabeth ? - spojrzałam na bruneta w pomarańczowej opasce - Co ty tu robisz ?
- Nie twoja sprawa. - warknęłam wstając.
Popatrzyłam na niego, a potem na dużą część drużyny stojącej za nim.
- Nie widzieliście mnie - powiedziałam ostro i zarzuciłam kaptur na głowę.
Świetnie. Lepiej być nie mogło. Przez całą drogę powrotną przeklinałam w duchu swoją nie uwagę.

××××××××××××
( Moi drodzy postanowiłam nieco zmienić kolejność rozgrywanych meczy na potrzeby książki~~dop. Autorki )

Dziś Smocze Imperium gra mecz z włoską drużyną - Orfeuszem. Siedziałam na trybunach stadionu i nerwowo wystukiwałam rytm piosenki Killer Queen na kolanie. Niebo było szare i zbierało się na deszcz. Przynajmniej na to zwiastowały ciężkie, wolno przesuwające się chmury.
Nawinęłam kosmyk moich teraz już całkiem granatowych włosów na palec. Mecz zaczął się jakieś 20 minut temu, a Smocze Imperium przegrywa.
Uważnie przypatrywałam się drużynie przeciwnika. Nasi nie dawali rady i przegrywali jedną bramką. Nie mogłam bezczynnie siedzieć i patrzeć jak zamyka nam się droga do zwycięstwa. Wstałam z krzesełka i wzięłam swoją torbę po czym skierowałam się do wyjścia. Znalazłam drogę do wnętrza stadionu gdzie znajdowały się szatnie obydwóch drużyn. Weszłam do szatni Smoków i podeszłam do zamkniętej i pustej szafki z numerem 7 na drzwiach. Wyciągnęłam z torby granatowy strój i szybko go ubrałam. Naciągnęłam wysokie skarpety, wsunęłam stopy w korki i zawiązałam sznurowadła. Wyciągnęłam czarną pelerynę z kapturem z torby i zawiązałam sznurek pod szyją. Przełożyłam włosy na klatkę piersiową i założyłam głęboki kaptur na głowę.
- Byłaś ich Aniołem Stróżem. Teraz nadszedł czas by ich ochronić. Anioły potrafią wszystko. Teraz wyjdziesz tam i pokażesz im co się dzieje gdy Anioł Burz się zdenerwuje. - uśmiechnęłam się.
Zatrzasnęłam szafkę i wyszłam z szatni gdy na dworze rozległ się grzmot.

𝐚𝐧𝐨𝐭𝐡𝐞𝐫 𝐬𝐭𝐨𝐫𝐲 𝐚𝐛𝐨𝐮𝐭 𝐥𝐨𝐯𝐞 || 𝐢𝐧𝐚𝐳𝐮𝐦𝐚 𝐞𝐥𝐞𝐯𝐞𝐧 ✓ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz