KMS

103 8 0
                                    

Wyszłam z łazienki ubrana w Jeansy, koszulkę i z włosami zakręconymi w ręcznik. O kogo konkretnie chodziło Bruce'owi? Szczerze wątpię że to będzie Wally albo ktokolwiek z nich. To by było ostatnie miejsce w które bym poszła.

Usiadłam na łóżku i zdjęłam ręcznik po czym wyczesałam wilgotne włosy. Zrobiłam sobie delikatny makijaż i uplotłam warkocz aby włosy nie moczyły mi koszulki. Wyszłam ze swojego pokoju i powolnym krokiem pokierowałam się w stronę salonu w którym tak jak oczekiwałam znajdowali się Kori, Rachel, Jason i Gar. Delikatnie uśmiechnęłam się widząc ich zdziwione twarze.
- Więc nie kłamałeś- stwierdziła Kori przyglądając mi się. Cicho westchnęłam po czym usłyszałam mój dzwonek od telefonu. Popatrzyłam na ekran telefonu i gdy zobaczyłam numer Wally'ego trochę się spiełam.
- Dacie mi chwilkę?- spytałam.
- Jasne- powiedzieli razem. Odeszłam kawałek i odebrałam.
- O co chodzi?- spytałam.
- Chyba wiemy jak odwrócić działanie lasera, będziesz musiała tu wpaść- powiedział.

- To mnie z tąd zabierz- powiedziałam.
- Ale zanim znów będę mężczyzną, może spędzisz ze mną trochę czasu..- powiedziałam i dosłownie sekundę później znajdowałam się w swoim pokoju a przede mną stał rudowłosy.
Delikatnie uśmiechnął się do mnie i podszedł składając nieśmiały pocałunek na moich ustach.
- Nie chodziło mi konkretnie o to, ale też może być- powiedziałam oplatając go ramionami. On jedynie położył dłonie na moich biodrach i znów złączył nasze usta w już dłuższym pocałunku. Uśmiechnęłam się w jego usta delikatnie je rozchylając i wpuszczając jego język do moich ust. Mężczyzna podniósł mnie tym samym dając mi możliwość skrzyżowania wokół niego nóg. Przyparł mną o drzwi pokoju i złapał mnie pod uda. Cicho westchnęłam w jego usta po czym załączyliśmy się czołami. Gdy się od siebie odsunęliśmy nasze oddechy niemal mieszały się w jedno. Patrzyłam w jego piękne zielone oczy. Widziałam w nich całą głębię rudowłosego. Mężczyzna posłał mi cwany uśmieszek na który tylko przewróciłam oczami. Tym razem ja złączyłam nasze usta podwijając koszulkę Wally'ego i błądząc dłonią po jego wyrzeźbionym torsie. Mężczyzna cicho jęknął i przeniósł mnie na moje łóżko nie przerywając pieszczoty. Na chwilę odsunął się ode mnie i zdjął z siebie koszulkę, tak jak ja znów wpijając się w moje usta. Gdy zdjęliśmy z siebie resztę ubrań i zostaliśmy w samej bieliźnie Wally spojrzał mi prosto w oczy.
- Jesteś pewna że tego chcesz?-
- A nie wyglądam?- spytałam na co chłopak cicho się zaśmiał całując mnie w czoło. Chwilę walczył z zapięciem od stanika i gdy w końcu udało mu się mnie go pozbawić, z dumą puścił mi oczko i zaczął zchodzić z pocałunkami coraz niżej nie przestając robić malinek na mojej szyi i biuście.

Było miło, ale jak kurwa zawsze, nic nie trwa wiecznie. Szczególnie w moim świecie. Gdy usłyszałam pukanie do drzwi cicho westchnęłam i zanim zrobiłam cokolwiek innego stałam całkowicie ubrana z delikatnie potarganymi włosami które niemal natychmiast ułożyłam i otworzyłam drzwi. Stał tam Gar i Rachel. Uśmiechnęłam się do nich i wpuściłam ich do swojego pokoju.
- Fajny masz ten pokój- stwierdził Gar.
- Mogło być lepiej, w każdym razie będę się zbierać. Powinnam wrócić do swojej wcześniejszej formy- stwierdziłam.
- Możemy iść z tobą?- spytali.
- Wally, możemy ich zabrać?- mruknęłam.
- Tak, nie tylko ty lubisz dzieci- powiedział i dosłownie sekundę później znajdowałam się razem z resztą dzieciaków w górze. Wally zaprowadził mnie i dzieciaki prosto pod skrzydło szpitalne.
- Conner będzie na drugim końcu góry, liga trochę w nim pogrzebała, ale głównie Barry, Cisco i Caitlyn. Powinien działać.- powiedział.
- Przepraszam cię bardzo, POWINIE- nie dokończyłam bo zostałam wepchnięta do sali. Popatrzyłam na rudzielca morderczym wzrokiem.
- Rachel, połóż się tu, dobrze?- spytała marsjanka tuż za mną. Kiwnęłam głową i wedle proźby dziewczyny położyłam się na prowizorycznym łóżku.
- Czy to jest bezpieczne?- spytałam.
- Po obliczeniach żuka, powinieneś przeżyć ale nie jesteśmy pewni czy taki ładunek anty materii nie przeciąży twoich synapsów.- powiedziała przywiązując mnie do łóżka skórzanymi pasami.
- Bez ryzyka nie ma zabawy- stwierdziłam. Marsjanka delikatnie uśmiechnęła się pod nosem i stanęła nademną. Kiwnęła głową w stronę drzwi, i chwilę później rozłożyło się nad nami jakieś pole.

Poczułam dziwne, nienaturalny ból połączony z łaskotaniem. Nie potrzeba było chwili, żeby to wszystko zmieniło się w przenikliwy ból. To było jakby przypalanie wżącym żelazem. Komórka po komórce. Jestem pewien że nie trwało to nawet 10 minut, ale gdy już dziewczyna puknęła mnie w ramię i uświadomiła mi że to już koniec, spróbowałem wstać. Straszne zawroty głowy, różne kolory przed oczami i ten okropny ból. Położyłem się z powrotem i ból natychmiastowo odpuścił. Czułem się znów jak gdyby sobą.
- Mogę jakieś tabletki?- spytałem cicho się śmiejąc. - Mam jakiegoś dziwnego kaca- stwierdziłem śmiejąc się już na całego.

Nothing ends today|| Dick GraysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz