Capítulo 4

2K 100 7
                                    

Po wszystkim jeszcze chwilę siedziałam na podłodze, opierając się o ściankę oddzielającą jedną kabinę od drugiej. Starłam dłonią łzy, ścierając przy tym ciemną mascarę, którą pomalowane miałam rzęsy. Pod oczami z pewnością miałam czarne smugi, jak panda, więc gdy opuściłam kabinę, skierowałam się od razu do zlewu.

Facet, który mnie pilnował, czujnie się mi przyglądał. Jego broń nie była we mnie wycelowana, ale i tak czułam respekt, widząc go z karabinem w dłoniach. Obserwowałam go w odbiciu lustra. On robił to samo.

Doprowadziwszy się do porządku, przyszedł czas na opuszczenie toalety.

– Załóż opaskę na oczy – zażądał ostrym tonem.

Wykonałam polecenie, ciesząc się, że nie związał mi ponownie nadgarstków opaską zaciskową. Skórę dłoni już i tak zdobiły dwa czerwone paski.

Wyprowadził mnie z toalety i wróciliśmy do punktu wyjścia. Ustawił mnie w tłumie pojękujących uczniów i pracowników mennicy.

– Ten występ zasługuje na Oscara, panno Gaztambide – usłyszałam, ale zielonego pojęcia nie miałam, o co chodzi. Coś mnie ominęło, ale szczerze nie byłam ciekawa co.

Stałam, stykając się ramionami z innymi stojącymi zakładnikami, modląc się, żeby to wszystko już wreszcie się skończyło. Nie wiedziałam, co mój brat kombinował. Domyślałam się, tak jak reszta z nas, że chcą okraść mennice, co zdawało mi się być niemożliwym do wykonania. Wierzyłam, że zaraz innym wejściem wbiegnie policja, żołnierze, czy jakieś służby specjalnie i będzie po wszystkim.

Tymczasem byłam zdumiona, że czas leciał, a cisza panująca w holu zdawała się nie mieć końca.

– Co oni z nami zrobią? – wyszeptał ktoś.

– Nie wiem... nie wiem – odparł jąkający się męski głos, tuż obok mnie. Brzmiał mi znajomo. Zmarszczyłam pod opaską brwi, próbując przypomnieć sobie, do kogo należał. Gdzieś w czeluściach moich wspomnień istniał, ale nie potrafiłam wygrzebać ich na wierzch. Dzwoniło, ale nie wiedziałam w którym kościele.

– Musimy zachować spokój – dodał, oddychając nerwowo.

Prędko przypomniałam sobie, do kogo on należał.

– Pan Román? – spytałam cichutko.

Nie chciało mi się wierzyć, że tuż obok mnie stał nowy dyrektor mennicy. Jeżeli była to prawda, byliśmy w czarnej dupie.

– Panienka Serrano? – odpowiedział zaskoczony. – Co panienka tu robi?

– Właśnie sama zadaję sobie to pytanie – urwałam na moment, słysząc, że ktoś zmierza w naszym kierunku. Milczeliśmy przez chwilę, do czasu, aż pilnując nas ludzie, minęli nas. – Jak pan myśli? Czy oni są w stanie obrabować mennicę?

Jako dyrektor musiał znać odpowiedź na moje pytanie. Znał wszystkie zabezpieczenia, alarmy, wszystko, co chroniło hiszpańskie zbiory.

– Nie... nie... myślę, że nie. Wszystkie pieniądze trzymamy w sejfie. Nie dostaną się do niego.

Nagły harmider kazał jednak myśleć nam inaczej. Spuściłam głowę, czując powiew na twarzy sprawiony przez idących prędkim tempem porywaczy.

– Spokojnie! – zabrzmiał znajomy mi już głos jednego z porywaczy. – Dla waszego bezpieczeństwa cofnijcie się o kilka kroków.

Coś się działo, a ja za wszelką cenę chciałam wiedzieć co. Czekanie na to, co ma się wydarzyć w zakrytych oczach, napawało mnie strachem.

– Co oni robią? – zapytałam szeptem, wiedząc, że nikt z zakładników nie będzie w stanie odpowiedzieć na moje pytanie.

Chwyciłam za pasek opaski na moich oczach, aby poprawić dyskomfortowy ucisk za uchem. W ten sposób przypadkowo uniosłam materiał, zerkając na istniejącą rzeczywistość dziejącą się za opaską.

Ludzie w czerwonych kombinezonach szli w stronę głównego wyjścia z mennicy. Te zaś, choć niezbyt widoczne z mojej perspektywy były najprawdopodobniej zamknięte grubymi drzwiami, przypominającymi te do sejfu.

Porywacze nieśli w dłoniach torby.

Patrzyłam przez szparę w materiale, zapamiętując szczegóły, których nie było aż tak dużo. W towarzystwie czerwonych prawdopodobnie dostrzegłam Eliana, ale nie byłam co do tego pewna. Kilka kroków za nimi, a przed tłumem czekających zakładników stał obcy mężczyzna. Nie miał na sobie maski, a twarzą zwrócony był do swoich kompanów.

– Dwie minuty – powiedział, nieznacznie obracając się w naszym kierunku. Ten głos był tym samym, który uspakajał mnie i uratował przed upadkiem. Dopiero teraz mój mózg mógł przypisać sobie go do twarzy jego posiadacza. Mężczyzna miał ciemnobrązowe włosy. Przez ten ułamek sekundy nie dostrzegłam na jego twarzy zdenerwowania, widniało na niej raczej zaciekawienie i skupienie.

– Oni coś niosą – wyszeptałam.

– Zasłoń oczy! – krzyknął szeptem dyrektor. – Kazali nam nie patrzeć.

– Wiem, ale...

– Zasłoń je, natychmiast!

Posłuchałam go, nie chcąc narażać się niepotrzebnie złodziejom.



__________________________

Co sądzicie o opowiadaniu? :)

Podoba się?

Nie podoba?

W ciągu tygodnia rozdziały będą pojawiały się co kilka dni, dlatego jeżeli chcecie dzisiaj mogę dodać jeszcze jeden rozdział :)



Time for change | LA CASA DE PAPEL | BerlinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz