Capítulo 19

1.5K 102 9
                                    

Czy już mogłam nazywać się jedną z nich? Długo nad tym myślałam. Właściwie do końca i o poranku następnego dnia. Nawet wtedy, gdy Nairobi przyszła po mnie do biura Berlina, gdzie siedziałam z chorymi zakładniczkami i skłamała przy wszystkich, że jestem potrzebna w drukarni.

Byłam potrzebna, ale nie przy produkcji pieniędzy.

Zaprowadziła mnie do sejfu. Drugiego, który wyglądał, jak zamknięty na cztery spusty. To tam siedziała ukryta Monica. Ku mojemu zdziwieniu Nairobi o niej wiedziała. Dowiedziała się przypadkowo, ale zdecydowała jej pomóc. Monice towarzyszył Denver i jego ojciec Moskwa. Biedna miała gorączkę i majaczyła.

Denverowi udało się ukraść podczas operacji Arturo środek przeciwbólowy, a mi skalpel. Byliśmy więc w miarę gotowi, aby usunąć z nogi Monici tkwiący w niej nabój.

– Myślisz, że dasz sobie radę? – spytała mnie Nairobi.

– Nie wiem, ale dlatego zdecydowałam się zaszyć Arturo. Chciałam zrobić to najpierw przy oku chirurga.

– I spróbować najpierw na świni na rzeź – ryknął śmiechem Denver, a był on tak charakterystycznie śmieszny, że wszyscy się zaśmialiśmy. No oprócz jego ojca, który lekko klepnął go w kark.

Miał po części rację. Arturo stracił w moich oczach. Równie dobrze mógł być członkiem grupy oprawców.  Jego wpadka w rozmowie z żoną sprawiła, że wewnątrz siebie sama czułam się zażenowana i oszukana. Żal mi było patrzeć również na biedną blondynkę, która została przez niego wykorzystana. Fakt, kochała go, a on ją, ale do cholery... żeby oszukiwać żonę i kochankę. Chyba nie wierzył w to, że poradzi sobie z życiem na dwa fronty do końca swoich dni.

Operacja usunięcia naboju z nogi Monici była łatwiejsza, poradziliśmy sobie z tym bez problemu. Denver cały czas trzymał ją za rękę, mówił do niej, a ona wpatrywała w niego jak zahipnotyzowana przez cały zabieg. Nie dało się ukryć, że obydwoje czuli coś do siebie.

Krótko po zszyciu rany na nodze, Moskwa wrócił do piwnicy, gdzie zakładnicy kopali tunel, o którym wspomniał mi Arturo, ja natomiast szłam ramię w ramię z Nairobi, która prowadziła mnie z powrotem do biura dyrektora mennicy.

– Gryzie cię coś? – spytała w połowie drogi.

Gryzło, ale nie byłam pewna, czy jej o tym mówić.

– Nie – skłamałam.

Spojrzała na mnie czujnie.

– Widzę, że coś cię martwi. Twój brat znowu coś narozrabiał?

– Nie. Odkąd siedzi w piwnicy nie widujemy się. I dobrze nawet. – O tym powiedział mi Moskwa, kiedy operowałam Monicę. Dakar zajmował się pilnowaniem zakładników kopiących tunel. – Chodzi mi bardziej o to, że w ciągu dwóch dni wyleczyłam więcej pacjentów, niż w ciągu moich praktyk. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie...

– Gdyby nie byli złodziejami? – Uśmiechnęła się.

– Chyba właśnie o to chodzi. Jestem lekarzem i nie mogę wybierać, kto jest zły, a kto dobry. Moim obowiązkiem jest pomagać wszystkim potrzebującym, ale... powoli czuję się, jakbym była jedną z was.

Przełknęłam ślinę. Zatrzymaliśmy się w połowie korytarza.

– I jeszcze dzisiaj ta chora sytuacja z Arturo. Myślałam, że to dobry facet, a jednak...

– Oszukiwał żonę.

– Tak. Chyba tym najbardziej mnie wkurzył. Pomylił ich imiona, a wtedy ja czujniej przyjrzałam się temu pielęgniarzowi.

Time for change | LA CASA DE PAPEL | BerlinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz